Otrzymaliśmy sygnał, że dla osiągnięcia zwycięstwa Rosjanie nie cofną się przed niczym. Mało tego, po takich meczach ZSRR uznał, że jest na tyle silny w sporcie, by wziąć udział w igrzyskach olimpijskich. Stało się to pierwszy raz w Helsinkach, w roku 1952. ZSRR wywalczył tam 71 medali, w tym 22 złote. Zajął drugie miejsce za Stanami Zjednoczonymi.
W Moskwie szybko zorientowano się, że sport jest jedną z tych niewielu dziedzin życia, w których Związek Radziecki może skutecznie konkurować z Zachodem i fantastycznym nośnikiem propagandy. Wygrywamy, bo nasz kraj jest wzorcowo zarządzany przez partię komunistyczną. Stąd nasza wyższość nad zachodnią zgnilizną. Nie żałowano więc państwowych funduszy na sport.
Od początku występom ZSRR oraz reprezentacjom powstałych po wojnie krajów socjalistycznych towarzyszyły wątpliwości. Udział w igrzyskach mogli brać wówczas wyłącznie sportowcy amatorzy. W krajach bloku wschodniego byli to państwowi amatorzy fikcyjnie zatrudniani w zakładach pracy, w praktyce poświęcający cały czas na treningi. Już na starcie mieli przewagę nad prawdziwymi amatorami z Zachodu, którzy przede wszystkim musieli zarabiać na życie.
Status amatora poświadczały krajowe komitety olimpijskie, a Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) podpisywał się pod tym. To była fikcja trwająca przez 40 lat. Władze światowego sportu wolały nie toczyć wojny ze Związkiem Radzieckim, a korzystały na tym wszystkie kraje „pokoju i socjalizmu".
W FIFA funkcja jednego z wiceprezydentów przypadała z urzędu przedstawicielowi Związku Radzieckiego i ten stan trwał do rozpadu ZSRR. Świat przymykał oczy, bo chciał mieć święty spokój, a Rosjanie odczytywali to jako słabość. Z czasem jednak Związkowi Radzieckiemu tego było mało. Można z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że sportowcy tego kraju powszechnie stosowali doping, bo byli pewni, że poparcie władz czyni ich praktycznie bezkarnymi.
Stawali się coraz bardziej bezczelni i jeden z nich przeliczył się dopiero podczas igrzysk olimpijskich w Montrealu (1976). Radzieckiemu mistrzowi pięcioboju nowoczesnego Borysowi Oniszczence udowodniono oszustwo. Jego szpada miała wbudowane urządzenie pokazujące trafienia, nawet jeśli ich nie zadał. Został zdyskwalifikowany i wyrzucony z igrzysk. W Moskwie surowo go ukarano, ale chyba głównie za to, że dał się złapać.
Gest Kozakiewicza
Rosjanie długo nie mogli organizować igrzysk i mundiali, bo nie mieli po temu warunków. Udało się dopiero w roku 1980. Pamiętano, jak wiele propagandowo wygrał Adolf Hitler na igrzyskach olimpijskich w Berlinie (1936), a Benito Mussolini na zorganizowaniu piłkarskiego mundialu we Włoszech (1938). Leonid Breżniew poszedł ich śladami.
Wykorzystał wszystkie możliwości do wykazania przewagi. Nawet jeśli nieprawdziwe są informacje o niektórych działaniach, to biorą się one z braku zaufania do Rosjan. Jak ta, że kiedy oszczepem rzucał Rosjanin, to otwierano bramy stadionu, aby utworzyć korytarz powietrzny, że jednym z sędziów konkursu skoku o tyczce był ojciec walczącego o medal Rosjanina Konstantina Wołkowa (jak tu się dziwić Władysławowi Kozakiewiczowi, że zgiął rękę w łokciu?).
W trójskoku Brazylijczykowi Joao Carlosowi de Oliveira radzieccy sędziowie nie zaliczyli prawidłowego skoku w granicach rekordu świata, bo musiał wygrać zawodnik ZSRR. Trasę kolarską, słynne „schody Kapitonowa" przygotowano pod kolarzy radzieckich, a Czesław Lang i tak pokonał jednego z nich i zdobył srebrny medal.
To była propagandowa pokazówka władz państwa, które zaatakowało wtedy Afganistan, więc aż 61 krajów z USA na czele zbojkotowało moskiewskie igrzyska. Francji wśród nich nie było. Francuzi zawsze mieli słabość do Rosji. Oni jedyny raz na swojej ziemi zetknęli się z nimi w roku 1814, po odwrocie Napoleona spod Moskwy. Nie wiedzą więc, podobnie jak Anglicy, co to znaczy rosyjska lub radziecka okupacja, pożoga, gwałty, grabierze. W Paryżu pozostało po nich tylko „bistro", na określenie tempa, w jakim kozacy domagali się posiłków. Jeden z najpiękniejszych paryskich mostów, przy placu Zgody, nosi wciąż imię cara Rosji Aleksandra III. Dziennik „L'Humanite", organ Francuskiej Partii Komunistycznej, utrzymywał przez lata, że organizowane pod jego patronatem wiosenne biegi przełajowe w Paryżu mają rangę równą olimpiadom. A prasa w krajach socjalistycznych ochoczo to powtarzała.
W roku 1986 finał rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów Dynamo Kijów – Atletico Madryt w Lyonie odbywał się dwa dni po katastrofie w Czarnobylu. Już było wiadomo, że Michaił Gorbaczow chciał to ukryć, narażając w ten sposób życie milionów ludzi (Wyścig Pokoju ruszał wtedy z Kijowa, kazano tam jechać polskim kolarzom i dziennikarzom, nie licząc się z ich zdrowiem).
Wtedy, na stadionie w Lyonie, spodziewałem się jakichś aktów dezaprobaty dla takich decyzji, które powinna odczuć drużyna z ZSRR. Nic takiego się nie stało. Dynamo zostało powitane przez Francuzów owacją na stojąco i z jeszcze większym aplauzem pożegnane po zwycięstwie.
A kiedy piłkarze Dynamo Kijów wchodzili w skład reprezentacji ZSRR i grali w Moskwie, to tamtejsza widownia na nich gwizdała, ponieważ byli Ukraińcami.
Polska-Węgry. Piłkarskie wojny bratanków
Polscy piłkarze rozpoczęli eliminacje do mistrzostw świata od meczu z Węgrami w Budapeszcie. Gramy ze sobą już od ponad stu lat, zaczynaliśmy jako ubodzy krewni, ale potem to się zmieniło.
Od CCCP do CIS
Podczas piłkarskich mistrzostw Europy w Szwecji, w roku 1992, wystąpiła reprezentacja kraju, który wywalczył awans do finałów, ale potem przestał istnieć. Zawodnicy przyzwyczajeni do gry w koszulkach z rosyjskim napisem CCCP (Sojuz Sowieckich Socjalistyczeskich Respublik) zostali zmuszeni do zamiany napisu na angielski CIS (Commonwealth of Independent States) – Wspólnota Niepodległych Państw. Na dwudziestu piłkarzy jedenastu zarabiało już dolary w klubach.
Władimir Putin odmówił Ukrainie, która – zanim zorganizowała Euro 2012 wspólnie z Polską – najpierw miała zamiar je organizować z „rosyjskim bratem". Chciał więcej. Rosja została gospodarzem zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi (2014) i piłkarskiego mundialu (2018). Prezydenci FIFA i MKOl byli przyjmowani na Kremlu jak głowy państw, a wracali stamtąd z medalami za zasługi. W Soczi manipulowanie próbkami moczu w celu ukrycia dopingu u rosyjskich sportowców odbywało się pod auspicjami państwa.
My mamy swoje wspomnienia związane z rosyjskim sportem. Kiedy w maju 1953 roku na warszawskim ringu polscy pięściarze wywalczyli pięć tytułów mistrzów Europy, dziennikarze mieli problem, jak o tym napisać, żeby się „wielki brat" nie obraził. Każda sportowa rywalizacja z ZSRR wyzwalała w przeciwnikach z Europy Wschodniej dodatkowe pokłady ambicji. Polskich piłkarzy do zwycięstwa nad ZSRR niósł w 1957 roku Mazurek Dąbrowskiego i doping stu tysięcy ludzi na Stadionie Śląskim, podobnie hokeistów, którzy pokonali ZSRR na mistrzostwach świata w Katowicach (1976).
Do historii sportu przeszedł mecz waterpolistów Węgier i ZSRR o złoty medal na igrzyskach w Melbourne (1956). Odbywał się tuż po wjeździe sowieckich czołgów do Budapesztu. Basen był czerwony od krwi. Węgrzy, którym kibicowała cała hala, zwyciężyli, podobnie jak hokeiści Czechosłowacji na igrzyskach w Grenoble (1968), kiedy trwała Praska Wiosna. Kiedy Czechosłowacja wygrała, jej najlepszy hokeista, Słowak Jozef Golonka, położył się na lodzie i udawał, że strzela do Rosjan z kija hokejowego.
Coś jest takiego we współczesnej historii świata, że Rosjanin bywa zwykle czarnym charakterem. Lubię rosyjską kulturę, język, muzykę, literaturę. Mógłbym wracać co miesiąc do Petersburga, tyle tam do zobaczenia. Ale im dłużej trwa wojna, tym bardziej moje uczucie gaśnie. I łapię się na tym, że ulubionym przedstawicielem tego narodu jest dla mnie wciąż bohaterka tołstojowskiej „Wojny i pokoju" Natasza Rostowa, ale pod warunkiem, że gra ją Audrey Hepburn.