Rosyjskie marzenie o sportowej potędze

Putinowska Rosja chce odbudować w świecie wpływy, jakie miał Związek Radziecki, a w sporcie była to potęga. Budowana długo, bezwzględnie i w dużym stopniu dzięki naiwności i zaniechaniom Zachodu. Polacy i sportowcy z innych krajów podległych wówczas Moskwie nigdy naiwni nie byli, dla nich wygrana z ZSRR zawsze liczyła się podwójnie.

Aktualizacja: 22.04.2022 11:05 Publikacja: 22.04.2022 10:00

Władysław Kozakiewcz zdobył w Moskwie złoty medal w skoku o tyczce i pokazał gospodarzom gest, który

Władysław Kozakiewcz zdobył w Moskwie złoty medal w skoku o tyczce i pokazał gospodarzom gest, który przeszedł do historii nie tylko polskiego sportu

Foto: EAST NEWS

Podczas ligowego meczu Lecha Poznań z Legią kibice warszawscy rozwinęli flagę przedstawiającą Władimira Putina w koszulce Spartaka Moskwa i wydającego ostatnie tchnienie z pętlą na szyi.

Moje wątpliwości wzbudziła przede wszystkim ta koszulka. Dlaczego akurat Spartak? Okazało się, że jest to nawiązanie do tzw. zgody, jaką rzekomo mają mieć kibice Lecha i moskiewskiego klubu. Legioniści chcieli więc upiec dwie pieczenie: wyrazić swój stosunek do przywódcy Rosji oraz pokazać lechitom: oto z kim przestajecie.

Było to coś w rodzaju „niecelnego trafienia". Właściwsza dla Putina byłaby koszulka Zenita Sankt Petersburg z reklamą Gazpromu lub CSKA Moskwa. Sankt Petersburg, a właściwie Leningrad, jest rodzinnym miastem Putina, a Gazprom długo wspierał Ligę Mistrzów. Trudno się więc dziwić, że zanim działacze Europejskiej Federacji Piłkarskiej (UEFA) podjęli decyzję na niekorzyść Rosji, to długo myśleli, ile mogą na tym stracić. CSKA zaś powstał jako klub Armii Czerwonej, której kolejne wcielenie morduje, grabi i dokonuje gwałtów na Ukrainie. Ale gdyby kibice Legii powiesili Putina w koszulce CSKA, sami siebie postawiliby w niezręcznej sytuacji. Rosyjski skrót CSKA tłumaczy się na polski: Centralny Wojskowy Klub Sportowy. A CWKS to Legia.

Nazwa, używana od roku 1949 przez osiem lat, czyli przez ciemny okres stalinizmu, stanowiła jedno ze świadectw sowietyzacji polskiego sportu. Jednym z prezesów Legii był w tym czasie radziecki generał, który udawał Polaka – Jerzy Bordziłowski. W wojnie polsko-bolszewickiej walczył pod komendą Michaiła Tuchaczewskiego, a nawet trafił do polskiej niewoli. W roku 1951 zrobiono go też prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej. Spróbowałby ktoś zaprotestować.

Władze Legii długo używały nazwy CWKS, a jej kibice wciąż skandują ten skrót, zagrzewając drużynę do walki. Z jednej strony walczą z komuną, z drugiej – w ten sposób ją przypominają, jakby nie znali historii.

Czytaj więcej

Stefana Szczepłka podsumowanie piłkarskiego roku

Klub bojarów

Spartak nie kojarzy się z Putinem i sowiecką przeszłością. Jest jednym z pięciu największych klubów moskiewskich i jedynym, który bywał solą w oku sowieckich władz. Nie pasował do słusznego obrazu stolicy Kraju Rad.

Bo CSKA, wiadomo – wojsko. Dynamo to sieć klubów (było ich w ZSRR ponad sto), którą stworzył przed stu laty Feliks Dzierżyński, żeby czekiści, enkawudziści i ich rodziny miały gdzie uprawiać sport. Lokomotiw to radzieckie koleje, Torpedo – przemysł samochodowy i ciężki. Spartak powstał w roku 1922, Dynamo, CSKA i Lokomotiw w 1923, a Torpedo w 1924.

Kiedy już Związek Radziecki nieco okrzepł, uznał, że warto rozwijać sport. Spartak był klubem inteligencji, której w Moskwie nie brakowało. Zrzeszał wykształconych sportowców i zyskiwał popularność wśród kibiców. W roku 1936 zdobył pierwszy raz tytuł mistrza ZSRR. Finansowały go zakłady przetwórstwa spożywczego, więc jedzenia zawodnikom nie brakowało.

Miał szczęście do ludzi. W różnych okresach grało, trenowało, a potem zarządzało Spartakiem czterech braci Starostinów: Nikołaj, Aleksandr, Andriej i Piotr. Sama nazwa Spartak, wymyślona przez Nikołaja Starostina, na cześć bohaterskiego rzymskiego niewolnika i gladiatora Spartakusa, nie pasowała do takich jak Torpedo, Dynamo, Staliniec, Krylja Sowietow, Trudowyje Riezierwy, Awangard, mających gloryfikować pracę proletariuszy. Spartakowców nazywano potocznie „bojarami".

Nie dość, że Spartak zwyciężył w pierwszych rozgrywkach (przed Dynamami z Moskwy i Tbilisi), to jeszcze zrobił furorę podczas tournée po Francji i Belgii. Nikołaj Starostin poczuł swoją siłę na tyle, że odważył się zaprezentować grę w piłkę nożną Józefowi Stalinowi.

W biografiach Stalina, nawet tych lukrowanych, nie ma słowa o jego związkach ze sportem. Wiadomo, że był niskiego wzrostu, miał dziobatą po ospie twarz i niesprawną rękę. Biegał chyba tylko wtedy, gdy w młodości napadał na pociągi.

Starostin więc ryzykował. W dzień fizkultury w 1936 roku, na placu Czerwonym, przygotowano boisko. Na kostce brukowej rozłożono kilkaset zszytych ze sobą worków po kartoflach, żeby zawodnicy się nie ślizgali. Zmierzyły się dwie drużyny Spartaka, grające według znanego z góry scenariusza.

Stalin patrzył z wysokości mauzoleum Lenina, a wszyscy jego sąsiedzi patrzyli na niego. Jeden grymas niezadowolenia lub – nie daj Boże – wyjście wodza z trybuny oznaczałoby kres rozwoju futbolu w Związku Radzieckim, w chwili gdy w kraju ruszały rozgrywki ligowe.

Stalin wytrzymał, uśmiechał się nawet i Starostin mógł odetchnąć. Nawiasem mówiąc, był to jedyny mecz, jaki Stalin oglądał w życiu. Co ciekawe, biografowie Hitlera też znaleźli zaledwie jeden mecz piłkarski, jaki Führer oglądał z trybuny (Niemcy – Norwegia 0:2 na igrzyskach w Berlinie).

Ale nie wszyscy się cieszyli. Ławrientij Beria, drugi człowiek w państwie i patron Dynama, już zagiął na Starostina parol. Kiedy w półfinale rozgrywek o Puchar ZSRR Dynamo Tbilisi przegrało ze Spartakiem, Beria kazał wynik anulować, aby w finale spotkały się dwa kluby NKWD: Dynamo z Moskwy i Tbilisi.

W roku 1942 wszyscy bracia Starostinowie z rozkazu Berii trafili do łagru pod zarzutem stworzenia organizacji mającej na celu zgładzenie Józefa Stalina i kolaborację z Niemcami. Wszyscy przeżyli, bo w łagrach strażnicy też byli kibicami.

Ludzie radzieccy

W PRL Rosjanie w świadomości Polaków, zgodnie z wolą rządzących, mieli być nadludźmi. Ale wiedzieliśmy swoje, stąd dowcipy o rosyjskich wynalazcach żarówki, roweru, radia, telefonu, geniuszu rosyjskich chłopów z Zaporoża. Putin rozebrany do pasa i dający się fotografować na koniu, na tle syberyjskiej tajgi czy znajdujący w morzu antyczne amfory, których archeologowie szukali przez setki lat, to tylko kontynuacja budowania wizerunku genialnego przywódcy niezwykłego narodu.

Co pewien czas pojawiały się też autentyczne postacie, umacniające legendy i wzbudzające podziw całego świata. Jak polarnik Siemion Czeluskin, pilot konstruktor samolotów Siergiej Utoczkin czy być może najlepszy bramkarz w historii futbolu Lew Jaszyn. O nim mówiło się, że to człowiek radziecki i nie można go pokonać, bo głową dosięga poprzeczki, a rękami słupków. Na szczęście Gerard Cieślik wiedział swoje i wbił Jaszynowi dwa gole w Chorzowie.

We wspomnieniach pierwszych piłkarzy Polonii Warszawa pojawia się motyw biało-czerwonego emblematu przyczepianego do koszulki agrafką, aby można go było szybko odpiąć, kiedy do boiska na Agrykoli zbliżał się rosyjski – wówczas jeszcze carski – patrol. Ale można z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że Rosjanie okupujący wtedy Polskę w życiu nie widzieli piłki nożnej, bo mogli się z nią zetknąć jedynie w Petersburgu, a i to jak mieli szczęście.

W tym czasie w carskim imperium nie było jeszcze ani jednego klubu sportowego. Pierwsze koła sportowe zakładali Anglicy, Szkoci i Niemcy pracujący w Petersburgu. W roku 1912 Rosja pierwszy raz wysłała swoich sportowców na igrzyska olimpijskie do Sztokholmu. Dla piłkarzy to się źle skończyło. Najpierw przegrali z Finlandią 1:2, potem z Niemcami 0:16. Piłkarz Karlsruhe Gottfried Fuchs wbił Rosji dziesięć bramek, a Niemcy jeszcze wtedy nie zaliczali się do czołówki europejskiej.

W tym samym mniej więcej czasie Francja żyła występami baletów rosyjskich: Siergieja Diagiliewa, Wacława Niżyńskiego (bardziej Polak niż Rosjanin), Anny Pawłowej czy Matyldy Krzesińskiej (też prawie Polka). W roku 1913 odbyła się w Paryżu premiera baletu Igora Strawińskiego „Święto wiosny". Zakończona skandalem, ale kompozytorowi to nie przeszkodziło.

Rosyjski bas Fiodor Szaliapin osiągnął już światową sławę, równą włoskiemu tenorowi Enrico Caruso. La Scala i Metropolitan Opera płaciły mu za kontrakt tysiące dolarów. Kiedy śpiewał partię Mefistofelesa w „Fauście" czy Borysa Godunowa, damy na widowni mdlały i pękały kryształowe kieliszki.

O rosyjskim sporcie nikt wtedy nie słyszał i nie usłyszał aż do zakończenia II wojny światowej. Wspomniany Lew Jaszyn został pierwszym sportowcem z Rosji/ZSRR, który zyskał sławę na całym świecie. Przebił go dopiero kosmonauta Jurij Gagarin. Ale to był już przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.

ZSRR po rewolucji październikowej został usunięty ze struktur Światowej Federacji Piłkarskiej (FIFA), więc nie mógł rozgrywać meczów międzypaństwowych. Nie zależało mu na tym, reprezentacja kraju praktycznie nie istniała. Powoływano ją od wielkiego dzwonu. W okresie międzywojennym rozegrała tylko 15 meczów i wszystkie z tym samym przeciwnikiem – Turcją. Tylko dwa można uznać za oficjalne.

Rosja radziecka spełniała się w tym, co było siłą jej genialnych twórców, których nie złamał komunistyczny ustrój. Jak na ironię, w kontekście braku międzynarodowych kontaktów sportowych, w roku 1930 w Leningradzie odbyła się premiera baletu Dymitra Szostakowicza „Złoty wiek". Kompozytor był kibicem piłkarskim klubu Dynamo Leningrad, zaprzyjaźnionym nawet z jego zawodnikami.

W balecie tym dużą rolę odgrywa sport. Podczas wystawy przemysłowej w wyimaginowanym mieście zachodniej Europy rywalizują bokserzy, lekkoatleci, a przede wszystkim radziecka drużyna piłkarska spotyka się z faszystowską z zachodniej Europy. Balet jest starciem dwóch systemów: komunizmu i faszyzmu. „Dobro" oczywiście zwycięża.

Czytaj więcej

„Przegląd Sportowy”. Sto lat emocji na papierze

Sowiecki ład

Po zakończeniu wojny Europa bała się komunizmu, ale zakochała się w reprezentujących go sportowcach. Im dalej od granicy z ZSRR, tym mniej było zrozumienia, czym jest i czym grozi sowiecki dyktat.

Podczas wojny świat był pod wrażeniem bohaterstwa radzieckich żołnierzy, nie zdając sobie sprawy, że życie ludzkie nie ma dla ich dowódców żadnego znaczenia. Toteż kiedy jesienią roku 1945 na tournée po Wyspach Brytyjskich przybyła drużyna NKWD Dynamo Moskwa i wygrywała większość meczów, publiczność szalała z zachwytu.

Okazało się, że Rosjanie nie tylko potrafią walczyć na froncie, pić wódkę w ilościach kosmicznych, ale jeszcze grają w piłkę nie gorzej niż Brytyjczycy. Mistrz futbolu i hokeja Wsiewołod Bobrow mógł zostać na Wyspach i tam grać. On i bramkarz Aleksiej Chomicz otrzymali propozycję gry w Anglii, ale zostać tam nie mogli, bo w swoim kraju byli już bohaterami pracy socjalistycznej. Poeta Jewgienij Jewtuszenko pisał o Bobrowie wiersze, jakby to był bohater narodowy.

W roku 1951 z podobną wizytą przyjechało do Polski Dynamo Tbilisi. Rozegrało cztery „mecze przyjaźni", które okazały się horrorem. W Warszawie, Zabrzu, Krakowie – wszędzie działo się to samo. Ludziom kazano przyjść, ale nie zabroniono im gwizdać. A były powody, bo goście przywieźli nawet gruzińskiego sędziego, który sędziował tak, że kibice nazwali go „Golaniewidze".

Otrzymaliśmy sygnał, że dla osiągnięcia zwycięstwa Rosjanie nie cofną się przed niczym. Mało tego, po takich meczach ZSRR uznał, że jest na tyle silny w sporcie, by wziąć udział w igrzyskach olimpijskich. Stało się to pierwszy raz w Helsinkach, w roku 1952. ZSRR wywalczył tam 71 medali, w tym 22 złote. Zajął drugie miejsce za Stanami Zjednoczonymi.

W Moskwie szybko zorientowano się, że sport jest jedną z tych niewielu dziedzin życia, w których Związek Radziecki może skutecznie konkurować z Zachodem i fantastycznym nośnikiem propagandy. Wygrywamy, bo nasz kraj jest wzorcowo zarządzany przez partię komunistyczną. Stąd nasza wyższość nad zachodnią zgnilizną. Nie żałowano więc państwowych funduszy na sport.

Od początku występom ZSRR oraz reprezentacjom powstałych po wojnie krajów socjalistycznych towarzyszyły wątpliwości. Udział w igrzyskach mogli brać wówczas wyłącznie sportowcy amatorzy. W krajach bloku wschodniego byli to państwowi amatorzy fikcyjnie zatrudniani w zakładach pracy, w praktyce poświęcający cały czas na treningi. Już na starcie mieli przewagę nad prawdziwymi amatorami z Zachodu, którzy przede wszystkim musieli zarabiać na życie.

Status amatora poświadczały krajowe komitety olimpijskie, a Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) podpisywał się pod tym. To była fikcja trwająca przez 40 lat. Władze światowego sportu wolały nie toczyć wojny ze Związkiem Radzieckim, a korzystały na tym wszystkie kraje „pokoju i socjalizmu".

W FIFA funkcja jednego z wiceprezydentów przypadała z urzędu przedstawicielowi Związku Radzieckiego i ten stan trwał do rozpadu ZSRR. Świat przymykał oczy, bo chciał mieć święty spokój, a Rosjanie odczytywali to jako słabość. Z czasem jednak Związkowi Radzieckiemu tego było mało. Można z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że sportowcy tego kraju powszechnie stosowali doping, bo byli pewni, że poparcie władz czyni ich praktycznie bezkarnymi.

Stawali się coraz bardziej bezczelni i jeden z nich przeliczył się dopiero podczas igrzysk olimpijskich w Montrealu (1976). Radzieckiemu mistrzowi pięcioboju nowoczesnego Borysowi Oniszczence udowodniono oszustwo. Jego szpada miała wbudowane urządzenie pokazujące trafienia, nawet jeśli ich nie zadał. Został zdyskwalifikowany i wyrzucony z igrzysk. W Moskwie surowo go ukarano, ale chyba głównie za to, że dał się złapać.

Gest Kozakiewicza

Rosjanie długo nie mogli organizować igrzysk i mundiali, bo nie mieli po temu warunków. Udało się dopiero w roku 1980. Pamiętano, jak wiele propagandowo wygrał Adolf Hitler na igrzyskach olimpijskich w Berlinie (1936), a Benito Mussolini na zorganizowaniu piłkarskiego mundialu we Włoszech (1938). Leonid Breżniew poszedł ich śladami.

Wykorzystał wszystkie możliwości do wykazania przewagi. Nawet jeśli nieprawdziwe są informacje o niektórych działaniach, to biorą się one z braku zaufania do Rosjan. Jak ta, że kiedy oszczepem rzucał Rosjanin, to otwierano bramy stadionu, aby utworzyć korytarz powietrzny, że jednym z sędziów konkursu skoku o tyczce był ojciec walczącego o medal Rosjanina Konstantina Wołkowa (jak tu się dziwić Władysławowi Kozakiewiczowi, że zgiął rękę w łokciu?).

W trójskoku Brazylijczykowi Joao Carlosowi de Oliveira radzieccy sędziowie nie zaliczyli prawidłowego skoku w granicach rekordu świata, bo musiał wygrać zawodnik ZSRR. Trasę kolarską, słynne „schody Kapitonowa" przygotowano pod kolarzy radzieckich, a Czesław Lang i tak pokonał jednego z nich i zdobył srebrny medal.

To była propagandowa pokazówka władz państwa, które zaatakowało wtedy Afganistan, więc aż 61 krajów z USA na czele zbojkotowało moskiewskie igrzyska. Francji wśród nich nie było. Francuzi zawsze mieli słabość do Rosji. Oni jedyny raz na swojej ziemi zetknęli się z nimi w roku 1814, po odwrocie Napoleona spod Moskwy. Nie wiedzą więc, podobnie jak Anglicy, co to znaczy rosyjska lub radziecka okupacja, pożoga, gwałty, grabierze. W Paryżu pozostało po nich tylko „bistro", na określenie tempa, w jakim kozacy domagali się posiłków. Jeden z najpiękniejszych paryskich mostów, przy placu Zgody, nosi wciąż imię cara Rosji Aleksandra III. Dziennik „L'Humanite", organ Francuskiej Partii Komunistycznej, utrzymywał przez lata, że organizowane pod jego patronatem wiosenne biegi przełajowe w Paryżu mają rangę równą olimpiadom. A prasa w krajach socjalistycznych ochoczo to powtarzała.

W roku 1986 finał rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów Dynamo Kijów – Atletico Madryt w Lyonie odbywał się dwa dni po katastrofie w Czarnobylu. Już było wiadomo, że Michaił Gorbaczow chciał to ukryć, narażając w ten sposób życie milionów ludzi (Wyścig Pokoju ruszał wtedy z Kijowa, kazano tam jechać polskim kolarzom i dziennikarzom, nie licząc się z ich zdrowiem).

Wtedy, na stadionie w Lyonie, spodziewałem się jakichś aktów dezaprobaty dla takich decyzji, które powinna odczuć drużyna z ZSRR. Nic takiego się nie stało. Dynamo zostało powitane przez Francuzów owacją na stojąco i z jeszcze większym aplauzem pożegnane po zwycięstwie.

A kiedy piłkarze Dynamo Kijów wchodzili w skład reprezentacji ZSRR i grali w Moskwie, to tamtejsza widownia na nich gwizdała, ponieważ byli Ukraińcami.

Czytaj więcej

Polska-Węgry. Piłkarskie wojny bratanków

Od CCCP do CIS

Podczas piłkarskich mistrzostw Europy w Szwecji, w roku 1992, wystąpiła reprezentacja kraju, który wywalczył awans do finałów, ale potem przestał istnieć. Zawodnicy przyzwyczajeni do gry w koszulkach z rosyjskim napisem CCCP (Sojuz Sowieckich Socjalistyczeskich Respublik) zostali zmuszeni do zamiany napisu na angielski CIS (Commonwealth of Independent States) – Wspólnota Niepodległych Państw. Na dwudziestu piłkarzy jedenastu zarabiało już dolary w klubach.

Władimir Putin odmówił Ukrainie, która – zanim zorganizowała Euro 2012 wspólnie z Polską – najpierw miała zamiar je organizować z „rosyjskim bratem". Chciał więcej. Rosja została gospodarzem zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi (2014) i piłkarskiego mundialu (2018). Prezydenci FIFA i MKOl byli przyjmowani na Kremlu jak głowy państw, a wracali stamtąd z medalami za zasługi. W Soczi manipulowanie próbkami moczu w celu ukrycia dopingu u rosyjskich sportowców odbywało się pod auspicjami państwa.

My mamy swoje wspomnienia związane z rosyjskim sportem. Kiedy w maju 1953 roku na warszawskim ringu polscy pięściarze wywalczyli pięć tytułów mistrzów Europy, dziennikarze mieli problem, jak o tym napisać, żeby się „wielki brat" nie obraził. Każda sportowa rywalizacja z ZSRR wyzwalała w przeciwnikach z Europy Wschodniej dodatkowe pokłady ambicji. Polskich piłkarzy do zwycięstwa nad ZSRR niósł w 1957 roku Mazurek Dąbrowskiego i doping stu tysięcy ludzi na Stadionie Śląskim, podobnie hokeistów, którzy pokonali ZSRR na mistrzostwach świata w Katowicach (1976).

Do historii sportu przeszedł mecz waterpolistów Węgier i ZSRR o złoty medal na igrzyskach w Melbourne (1956). Odbywał się tuż po wjeździe sowieckich czołgów do Budapesztu. Basen był czerwony od krwi. Węgrzy, którym kibicowała cała hala, zwyciężyli, podobnie jak hokeiści Czechosłowacji na igrzyskach w Grenoble (1968), kiedy trwała Praska Wiosna. Kiedy Czechosłowacja wygrała, jej najlepszy hokeista, Słowak Jozef Golonka, położył się na lodzie i udawał, że strzela do Rosjan z kija hokejowego.

Coś jest takiego we współczesnej historii świata, że Rosjanin bywa zwykle czarnym charakterem. Lubię rosyjską kulturę, język, muzykę, literaturę. Mógłbym wracać co miesiąc do Petersburga, tyle tam do zobaczenia. Ale im dłużej trwa wojna, tym bardziej moje uczucie gaśnie. I łapię się na tym, że ulubionym przedstawicielem tego narodu jest dla mnie wciąż bohaterka tołstojowskiej „Wojny i pokoju" Natasza Rostowa, ale pod warunkiem, że gra ją Audrey Hepburn.

Podczas ligowego meczu Lecha Poznań z Legią kibice warszawscy rozwinęli flagę przedstawiającą Władimira Putina w koszulce Spartaka Moskwa i wydającego ostatnie tchnienie z pętlą na szyi.

Moje wątpliwości wzbudziła przede wszystkim ta koszulka. Dlaczego akurat Spartak? Okazało się, że jest to nawiązanie do tzw. zgody, jaką rzekomo mają mieć kibice Lecha i moskiewskiego klubu. Legioniści chcieli więc upiec dwie pieczenie: wyrazić swój stosunek do przywódcy Rosji oraz pokazać lechitom: oto z kim przestajecie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich