Marek Siwiec: Wybór Zełenskiego na prezydenta to światowy fenomen

Był czas, kiedy Władimir Putin jeździł do Kijowa i oddawał hołd założycielowi Rusi Kijowskiej Włodzimierzowi. I był pełen respektu wobec tej historii, którą nazywał wspólną. A później się okazało, że nie wystarczy, by historia była wspólna, bo to ma być jego historia. I wtedy zaczęły się problemy - mówi Marek Siwiec, szef BBN u prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.

Publikacja: 06.05.2022 17:00

Marek Siwiec Działał w ZSP, do końca należał do PZPR. Zarejestrowany przez SB jako tajny współpracow

Marek Siwiec Działał w ZSP, do końca należał do PZPR. Zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik, zaprzecza współpracy. W latach 1987–1990 był redaktorem naczelnym tygodnika „itd”, w l. 90 kierował „Trybuną”. Za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego stał na czele Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Był posłem, jest europosłem.

Foto: Forum, Robert Gardziński

Plus Minus: Czy po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej pomyślał pan tak jak większość zachodnich polityków: „to długo nie potrwa"?

Przede wszystkim nie wierzyłem, że ta wojna wybuchnie. Że Rosjanie, wiedząc, jak dużo mogą stracić, dokonają agresji na Ukrainę. Dobrze znałem Ukraińców i wielokrotnie przy okazjach towarzyskich mówiłem im: nigdy nie chciałbym mieć was za wrogów. Oni są po pierwsze bardzo walecznym narodem. Po drugie za czasów Związku Radzieckiego dostali potężny wycisk – w II wojnie światowej, w okresie głodu w Ukrainie – i to ich ogromnie zahartowało. Dlatego pomyślałem, że ewentualna agresja Rosji to byłoby igranie z ogniem.

A po wybuchu wojny pomyślałem, że jeżeli Ukraińcy przetrwają trzy tygodnie agresji, to wejdziemy w zupełnie inny wymiar tej wojny. Zaczniemy mówić o wygranej Ukrainy.

Myśli pan, że Ukraina wygra tę wojnę?

Dzisiaj już nie zadajemy sobie pytania, czy Ukraina wygra, tylko ile ta wygrana będzie kosztowała.

W wyniku tej wojny miało dojść do całkowitego wyczyszczenia elit ukraińskich, na każdym szczeblu. Żeby to uzasadnić, oskarżono prezydenta kraju, który się broni, że jest faszystą, choć jest Żydem. To oznacza, że prawda, która jest pierwszą ofiarą wojny, nie ma już żadnego znaczenia. Dziś wiemy, że Ukraina przetrwa, ale pytanie brzmi, ile jeszcze ofiar będzie kosztował pokój i jak będzie się Ukraina podnosić po tej wojnie.

Mówi pan: „Ukraina wygrała", ale zwycięstwa na horyzoncie nie widać.

Wygrała, bo od kilku tygodni w Kijowie miał być marionetkowy rząd, zaprowadzający nowe porządki wspólnie z Federacją Rosyjską, co oznaczałoby wspomnianą eksterminację elit. To jest zwycięstwo Ukrainy, choć nie wykluczam, że straci ona Donbas, Ługańsk i korytarz na Krym. Chciałbym żeby zachowała Odessę, która dla Rosjan, dla Ukraińców i dla Żydów jest szczególnym miastem.

Czytaj więcej

Rafał Chwedoruk: Co Polska może ofiarować Ukrainie? Prawie nic

Niektóre części kraju zostały całkowicie zrujnowane. Kto zapłaci odszkodowania wojenne?

Świat będzie odbudowywał Ukrainę. W jakim trybie najeźdźcy będą płacić za zniszczoną substancję – trudno powiedzieć. Przecież nie ma widoków na pokonanie Rosji. Zachód nie zorganizuje parady zwycięstwa w pokonanej Moskwie, tak jak zorganizował w Berlinie w 1945 roku. Zatem Rosję będzie bardzo trudno zmusić do jakichkolwiek reparacji wojennych. Mamy też zbrodnie wojenne i będą one dobrze udokumentowane, bo już toczą się prace w tej sprawie. Kto będzie sądził żołnierzy armii rosyjskiej, którzy popełnili te zbrodnie? Czy Federacja Rosyjska w ramach osiągniętego pokoju zgodzi się osądzić sprawców zbrodni na cywilach? Moim zdaniem oni będą robić wszystko, żeby nie współpracować z Zachodem, a to oznacza, że poddadzą się samoizolacji.

Jak w pana pamięci zapisała się Ukraina z czasów, kiedy był pan szefem BBN przy prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim?

Przede wszystkim chcę powiedzieć, że Ukraina zawsze istniała. Nigdy nie miałem wątpliwości, że to jest kraj budujący swoją tożsamość, stawiający na identyfikację narodową. Widać to było po ewolucji obecności języka ukraińskiego w przestrzeni publicznej. Pierwszym momentem, w którym ukraiński zdecydowanie wybrzmiał, była rocznica dziesięciolecia Ukrainy. Towarzyszyłem prezydentowi Kwaśniewskiemu w tych uroczystościach i był na nich również Władimir Putin. Prezydent Leonid Kuczma przemówił wtedy po ukraińsku, a nie po rosyjsku. Putin musiał zażądać tłumacza, bo po prostu nie rozumiał, co mówi prezydent Ukrainy. To był początek panowania języka ukraińskiego nad przestrzenią publiczną.

Z drugiej strony za prezydentury Kuczmy został zbudowany układ oligarchiczny, który zdominował gospodarkę i politykę. Czy można zaryzykować tezę, że w Ukrainie przez 30 lat niewiele się zmieniło?

Bardzo dużo się zmieniło. Przede wszystkim ludzie. Młode pokolenie, które poznałem, prowadząc w Ukrainie fundację Centrum Upamiętnienia Holokaustu w Babim Jarze, to fantastyczni, dobrze wykształceni, proeuropejscy ludzie. A jeżeli popatrzy się na oligarchów, to oni też się zmienili. Ich identyfikacja z Ukrainą przeszła wielką metamorfozę. Nie kto inny jak Ihor Kołomojski zorganizował wojsko do obrony Dniepropietrowska, czyli obecnie Dnipro. To właśnie te zmiany doprowadziły do sytuacji, w której Ukraińcy tak zajadle walczą z Rosjanami w obronie swojego kraju.

Jak wyglądała pana pierwsza wizyta polityczna w Ukrainie? Co pan i prezydent Aleksander Kwaśniewski sądziliście o prezydencie Leonidzie Kuczmie?

Po raz pierwszy pojechałem do Ukrainy w 1996 roku w ramach doradczego komitetu prezydentów Polski i Ukrainy. Przygotowywaliśmy wizytę prezydenta Kwaśniewskiego. Chcieliśmy wypracować taki rodzaj komunikacji, w której polskie i ukraińskie sprawy znajdowałyby wspólny mianownik. Przygotowywaliśmy projekt deklaracji prezydentów, która później została podpisana na jednej z kijowskich uczelni. Pamiętam, jakie emocje wzbudziło sformułowanie o „cierpieniu i krwi Wołynia". Ze strony ukraińskiej wywołało to ogromny opór. Oni uważali, że to nas będzie dzielić, że skoro mamy się łączyć, to po co wracać do trudnych spraw, poza tym trzeba zbadać, jak to naprawdę było. Z kolei my uważaliśmy, że to, co jest oczywiste, nie podlega badaniom, a oczywiste jest, że na Wołyniu krew się lała.

I jak daliście sobie z tym radę?

Niewiele później, bo w 2003 roku, odbywały się w miejscowości Pawliwka uroczystości upamiętniające 60. rocznicę zbrodni wołyńskiej z udziałem obu prezydentów – Kuczmy i Kwaśniewskiego. Wtedy nikt już nie miał wątpliwości, że trzeba o tym mówić. I że to jest coś, co między uczciwymi partnerami będzie budowało zaufanie.

Prezydent Kwaśniewski użył wtedy słowa ludobójstwo, a prezydent Kuczma stał obok.

My mówiliśmy o Wołyniu, a Ukraińcy o akcji „Wisła". I my w Polsce też wróciliśmy do mówienia o akcji „Wisła". Były rezolucje Sejmu w tej sprawie, w Jaworznie postawiono pomnik, który upamiętnił ofiary akcji „Wisła". Zatem można to było wszystko poukładać.

Prezydent Kuczma był postacią kontrowersyjną. Za jego prezydentury doszło m.in. do głośnego zabójstwa dziennikarza Gieorgija Gongadzego, który był zagorzałym krytykiem jego rządów.

Ocena prezydentury Kuczmy nie jest taka prosta. Moim zdaniem był ukraińskim patriotą. W okolicach dziesiątej rocznicy niepodległej Ukrainy wydał książkę pod proroczym tytułem „Ukraina to nie Rosja". A był otoczony przez ludzi, którzy mu nie pomagali, np. jego ostatnim głównym doradcą był słynny dzisiaj Wiktor Medwedczuk.

Mówi pan o oligarsze blisko powiązanym z Putinem, którego władze ukraińskie oskarżają o zdradę stanu?

Dokładnie. Zatem Kuczmie nie było łatwo iść w kierunku, który był dla niego priorytetem, bo ludzie wokół niego mieli różne interesy. Ale warto podkreślić, że w Ukrainie przez dziesięć lat urzędowania Kuczmy nie było żadnego konfliktu etnicznego ani religijnego, choć narodowości, takich znaczących, jest w Ukrainie kilkanaście. Według mojej wiedzy Ukraina była jedynym krajem, w którym wszystkie Tory, kiedyś przejęte przez państwo sowieckie i umieszczone w muzeach, zostały oddane społeczności żydowskiej bez żadnych walk ani nawet negocjacji. Uznano, że powinny wrócić do odradzającej się społeczności żydowskiej. Religia prawosławna też ewoluowała, czego ukoronowaniem było oddzielenie się Cerkwi ukraińskiej od rosyjskiej. Co prawda stało się to dopiero za czasów prezydenta Poroszenki, ale ten proces rozpoczął się za Kuczmy.

Dlatego byłbym bardzo ostrożny z potępianiem Leonida Kuczmy. Można oczywiście ciągle dopytywać się, jak to było ze śmiercią Gongadzego. Tak się stało, że ta sprawa nigdy nie została wyjaśniona. Do dzisiaj nie wiadomo, kto go zamordował. To była oczywiście strasznie ponura historia, a kryzys, który się wytworzył wokół Kuczmy po śmierci Gongadzego, miał o tyle pozytywny finał, że na pierwszym Majdanie krew się nie polała. Miała w tym swój udział wspólnota międzynarodowa pod przewodnictwem Aleksandra Kwaśniewskiego. Ale to Kuczma miał dość siły, żeby nie pacyfikować protestów.

Za czasów pana urzędowania w BBN kluł się taki polsko-ukraiński projekt rurociągu Odessa–Brody–Gdańsk. To miał być alternatywny dla rurociągu Przyjaźń przesył ropy naftowej, wydobywanej na Morzu Kaspijskim. Jak pan sądzi, dlaczego nie udało się tego zrealizować?

Te rurociąg był jak jednorożec – wszyscy o nim mówili, tylko nikt go nie widział. Dopóki rozmowy toczyły się na poziomie ogólnym, to wszystko pięknie szło, ale sprawa rozbijała się o konkrety. Interesy związane z ropą naftową były tak duże, a gracze tak potężni, że nikt nie chciał pozwolić, żeby jakieś dwa kraje, średniej wielkości i niezbyt silne gospodarczo, robiły własny biznes. Wtedy mówienie o alternatywnych źródłach ropy naftowej kończyło się na pytaniu, kto wyda pieniądze na tę inwestycję. Nie wiem, jakie są teraz losy tego projektu, ale wtedy, gdy ja się tym zajmowałem, to nie zadziałało.

Oglądał pan na własne oczy pomarańczową rewolucję?

Tak, choć nie z perspektywy BBN, bo byłem już wtedy w Parlamencie Europejskim. W 2004 roku, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej, a tym samym do Parlamentu Europejskiego weszli polscy deputowani, została zawiązana delegacja Parlament Europejski–Ukraina, której byłem pierwszym przewodniczącym. A jesienią 2004 roku zaczął się Majdan. Bardzo mocno współpracowaliśmy wtedy z Ukraińcami i nie miałem żadnych wątpliwości, iż pomarańczowa rewolucja to jest walka uczciwych ludzi o sprawiedliwość. Ci ludzie wyszli na ulice po sfałszowanej na rzecz Wiktora Janukowycza drugiej turze wyborów prezydenckich. Doszło do powtórzenia drugiej tury wyborów prezydenckich, które wygrał Wiktor Juszczenko w tandemie z Julią Tymoszenko.

A później Ukraińcy zaczęli tracić swoją szansę. Kłótnia rozgorzała na drugi dzień po zwycięstwie. Patrząc na historię Ukrainy, mam wrażenie, że wstrząsy, których doświadczała, to był taki efekt jo-jo dla demokracji. Był postęp, bo wybory wygrał Juszczenko, później zaczęły się awantury w takim ukraińskim stylu, po których prezydentem został Janukowycz. Doszło do kolejnego regresu. Po nim znowu był postęp, a teraz jest wojna, czyli znowu regres.

Czytaj więcej

Jacek Kluczkowski: Ten jeden powód, dla którego Zełenski uwiera Putina

Dlaczego tak się działo?

Niewątpliwie przyczyną była niestabilność i słabość elit ukraińskich. A wynikała on po części z ordynacji wyborczej. W Polsce deputowani mają swój okręg wyborczy i jeżeli chcą odnowić mandat, to muszą komunikować się z wyborcami z tego okręgu. Tymczasem w Ukrainie są krajowe listy partyjne, które dziś obejmują połowę mandatów, a kiedyś obejmowały nawet całość. Zatem poseł zawdzięczał swoje miejsce w parlamencie miejscu na tej liście krajowej. To zaś oznacza, że nie identyfikował się z okręgiem wyborczym, tylko z partią. I z tego też powodu oraz kolejnych przesileń politycznych dochodziło do ogromnej rotacji w parlamencie.

W tej chwili w parlamencie ukraińskim wszyscy posłowie rządzącej partii zasiadają w nim po raz pierwszy. Jak w takiej sytuacji można mówić o ciągłości władzy, o systemie wewnętrznej kontroli, o odpowiedzialności. Poza tym nie ma w Ukrainie przejrzystego systemu finansowania kampanii – gdy przychodzi do wyborów, to się otwierają worki z pieniędzmi. Stacje telewizyjne w Ukrainie mają swoich właścicieli, którzy są powiązani z różnymi opcjami politycznymi. Zatem nie ma równego dostępu do mediów dla wszystkich. To właśnie są przyczyny dwóch Majdanów i na koniec tej wojny.

Ta wojna chyba nie jest efektem niejasnego systemu wyborczego, tylko agresji Rosji?

Oczywiście. Ona jest dlatego, że mimo słabości systemu wyborczego demokracja się rozwijała w Ukrainie. To, co się wydarzyło z wyborem Zełenskiego na prezydenta, a później z wyborem partii Sługa Narodu, to są fenomeny światowe.

Dlaczego to był fenomen?

Dlatego, że pojawiła się osoba spoza polityki, w ciągu pół roku została prezydentem, a w ciągu następnego pół roku sformowała partię, która zdobyła dwie trzecie mandatów w Radzie Najwyższej.

A wszyscy, którzy weszli do tej Rady, są politycznymi debiutantami. Świat takich wyników wyborów jeszcze nie widział.

To podobno najbardziej przeraziło Putina – że ludzie wybrali, kogo chcieli, a nie przedstawiciela elit władzy.

Wiele rzeczy w Ukrainie przeraziło Władimira Putina, m.in. poziom życia Ukraińców, który stale się poprawiał. Najbardziej widać to było w Kijowie. Ulice Kijowa, restauracje były przed wojną fajne, eleganckie, czyste. Jakość transportu publicznego pozostawiała sporo do życzenia, ale ogólnie Ukraina się rozwijała. Putin się tego przestraszył i zaczął wojnę, by zniszczyć ten kraj.

Pamięta pan, jaka była rola Aleksandra Kwaśniewskiego w pierwszym Majdanie?

Negocjacyjna. Dwie strony zmierzały do konfrontacji. Na ulice Kijowa wyszły miliony ludzi, zatem wszystko mogło się zdarzyć. A negocjacje polegały na tym, żeby powstrzymać to, co się mogło stać na ulicy, i to się udało Kwaśniewskiemu. To była jego historyczna zasługa.

Czy Kwaśniewski był skuteczny dlatego, że miał powiązania z wieloma ukraińskimi politykami jeszcze z minionego systemu?

Nie tylko dlatego. Mówiłem pani, że od pierwszej wizyty w Ukrainie zaczęliśmy budować wzajemne zaufanie. Przez dziesięć lat można dużo zrobić. Tym bardziej że Ukraina była fatalnie traktowana przez Amerykanów w czasie wojny w Iraku. Było podejrzenie, że sprzedaje broń przeciwlotniczą Saddamowi Husajnowi. Ostatecznie dość duży oddział ukraińskich żołnierzy – 800-osobowy – stabilizował sytuację w Iraku pod polskim dowództwem.

Zatem Kwaśniewski miał u prezydenta Kuczmy olbrzymią dozę zaufania, ale u opozycji też. Oni przyjeżdżali do Warszawy i myśmy ich w BBN przyjmowali, co irytowało ludzi Kuczmy. Tłumaczyliśmy, że rozmawiamy z opozycją po to, żeby oni też mieli poczucie odpowiedzialności za państwo.

I właśnie to zaufanie później zaprocentowało podczas pierwszego Majdanu.

Jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego musiał pan patrzeć na politykę wobec Ukrainy pod kątem bezpieczeństwa Polski. Czy uważaliście, że Ukraina ma być takim buforem między nami a Rosją?

Tego słowa się nie używało. Natomiast wiedzieliśmy, że istnienie Ukrainy jako suwerennego państwa jest dla Polski korzystne, w duchu doktryny sformułowanej przez Jerzego Giedroycia. Aleksander Kwaśniewski i jego ludzie wpisali się w tę filozofię.

Choć od początku wokół problemu bezpieczeństwa rozumianego literalnie – czyli nikt cię nie atakuje i do ciebie nie strzelają – było sporo zamieszania. Wszyscy traktowali poważnie porozumienia z Budapesztu, gwarantujące Ukrainie pokój, po rezygnacji z broni jądrowej, która została na jej terenie po rozpadzie Związku Radzieckiego. Gwarancje były oficjalne

i międzynarodowe. Ukraińcy mieli pełne prawo uważać, że im nie grozi agresja. Dlatego m.in. byli przeciwko wstąpieniu do NATO. Wydawało się też, że nie ma takiego zagrożenia, żeby się zbroić. Przynajmniej do 2014 roku do wojny w Donbasie.

Świat polityczny wierzył w trwałość porozumień budapeszteńskich?

A dlaczego mieliśmy nie wierzyć? Podpisała Rosja, „ratyfikowała" ONZ. Ukraińcy w całości oddali broń jądrową, nigdy z ich strony nie było wrogich gestów pod adresem Moskwy. Obywatele Ukrainy narodowości rosyjskiej nigdy nie czuli się szykanowani. Co więcej, gdy byłem szefem BBN, funkcjonował taki format, o którym mało kto pamięta, tzw. czwórka słowiańska. W jej ramach spotykali się doradcy ds. bezpieczeństwa Rosji, Ukrainy, Białorusi i Polski. Dzisiaj to brzmi jak science fiction, ale takie spotkania się odbywały. Rozmawialiśmy, jak wspólnie walczyć z terroryzmem, jak się chronić przed islamskim fundamentalizmem itd.

To dlaczego to wszystko się zepsuło?

Ukraińcy popełnili fundamentalny błąd – uważali, że można funkcjonować między dwoma żywiołami, czyli zachodnim, demokratycznym i postsowieckim, imperialnym, który reprezentował Putin. Zresztą postawa Putina też ewoluowała. Był czas, kiedy jeździł do Kijowa i oddawał hołd założycielowi Rusi Kijowskiej Włodzimierzowi i był pełen respektu wobec tej historii, którą nazywał wspólną. A później się okazało, że nie wystarczy, by historia była wspólna, bo to ma być jego historia, i wtedy zaczęły się problemy.

Czytaj więcej

Janusz Onyszkiewicz: PiS powinien dokonać rewizji polityki zagranicznej

A może oddanie broni jądrowej w ramach porozumień budapeszteńskich było błędem?

Mieć broń jądrową i na dzień dobry zafundować sobie konflikt ze wszystkimi mocarstwami na świecie, to nie był najlepszy pomysł. Ukraina zostałaby powszechnie potępiona za zatrzymanie tej broni, która na dodatek byłaby bezużyteczna, bo mieli rakiety, ale nie mieli infrastruktury do ich użycia. Notabene te rakiety produkowano w Ukrainie, a dyrektorem fabryki w Dniepropietrowsku był Leonid Kuczma. Tak czy inaczej, wtedy wydawało się, że można kupić bezpieczeństwo za oddanie nie w pełni użytecznej broni jądrowej. Okazało się, że to nie wystarczyło, ale kupili 30 lat czasu i zbudowali w tym czasie ten kraj, który dzisiaj walczy.

A co pan pomyślał, gdy Stepan Bandera został bohaterem narodowym Ukrainy?

Pomyślałem, że każdy ma takich bohaterów, na jakich zasłużył. Kiedyś Jarosław Kaczyński powiedział, że „z Banderą to ich do Unii nie przyjmiemy". Ja wtedy napisałem na blogu, że mamy takich bohaterów, jakich dała nam historia. Stepan Bandera był obywatelem polskim, absolwentem polskiego uniwersytetu, skazanym za działalność terrorystyczną na karę śmierci, którą zamieniono na dożywotnie więzienie. Gdyby obywatel Bandera był dzisiaj przywódcą Ukrainy, to czy mądra Polska nie powinna z nim rozmawiać tak jak Izraelczycy z Jaserem Arafatem, który też był przywódcą organizacji uważanej za terrorystyczną? Myślę też, że często bohaterowie byli zarazem zbrodniarzami i trzeba mieć czas oraz cierpliwość dla swojego strategicznego partnera, aby właściwymi słowami opisać wszystkie wymiary bohaterów. A my się zachowujemy trochę arogancko wobec dylematów, które oni mają.

Plus Minus: Czy po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej pomyślał pan tak jak większość zachodnich polityków: „to długo nie potrwa"?

Przede wszystkim nie wierzyłem, że ta wojna wybuchnie. Że Rosjanie, wiedząc, jak dużo mogą stracić, dokonają agresji na Ukrainę. Dobrze znałem Ukraińców i wielokrotnie przy okazjach towarzyskich mówiłem im: nigdy nie chciałbym mieć was za wrogów. Oni są po pierwsze bardzo walecznym narodem. Po drugie za czasów Związku Radzieckiego dostali potężny wycisk – w II wojnie światowej, w okresie głodu w Ukrainie – i to ich ogromnie zahartowało. Dlatego pomyślałem, że ewentualna agresja Rosji to byłoby igranie z ogniem.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi