Kamaz, Aerofłot, Uralwagonzawod… Kto najdrożej zapłaci za inwazję

Sankcje bardzo mocno zachwiały dotychczasowym modelem rozwoju Rosji, w którym budowa dobrobytu zależna była od eksportu surowców energetycznych. Choć jej gospodarce raczej nie grozi szybkie załamanie, to weszła ona w kryzys, który może trwać wiele lat.

Aktualizacja: 29.04.2022 22:54 Publikacja: 29.04.2022 17:00

Z powodu braku komponentów największy rosyjski producent samochodów, AvtoVAZ (część francuskiego kon

Z powodu braku komponentów największy rosyjski producent samochodów, AvtoVAZ (część francuskiego koncernu Renault), wstrzymał w kwietniu pracę swoich fabryk na 20 dni i wysłał 40 tys. pracowników na urlopy. Jednocześnie ogłosił, że będzie „maksymalnie upraszczał” produkowane modele

Foto: Bloomberg/Getty Images, Andrey Rudakov

W rosyjskiej propagandzie wciąż króluje triumfalizm. W kremlowskiej narracji wojna w Ukrainie „idzie zgodnie z planem", a kraj nawet wygrywa starcie ekonomiczne z Zachodem. – Gospodarczy blitzkrieg nie udał się Zachodowi – stwierdził prezydent Władimir Putin, a podobne uspokajające komunikaty padały też z ust innych rosyjskich oficjeli. Uspokajać ma to, że kurs rubla wrócił już do poziomu mniej więcej sprzed inwazji, a Bank Rosji obciął główną stopę procentową z 20 do 17 proc. Co prawda Rosja może już niedługo zostać uznana za bankruta, ale stanie się tak tylko dlatego, że zachodnie sankcje zablokowały jej możliwość spłacenia wierzycieli w obcych walutach. Kraje UE jak dotąd nie zdecydowały się na wprowadzenie pełnego embarga na rosyjskie surowce, więc miliardy z Zachodu nadal będą wspomagały gospodarkę Federacji Rosyjskiej.

Państwo Putina nie zostało jeszcze znokautowane pod względem finansowym. Nie oznacza to jednak, że nie ponosi dużych strat gospodarczych i że przedstawiciele elit nie boją się o kierunek, w jakim zmierza ich kraj. Ten niepokój można również wyczytać pomiędzy wierszami w oficjalnej propagandzie. Skoro bowiem Rosja radzi sobie znakomicie, to czemu Sergiej Sobianin, mer Moskwy, mówi, że w jego mieście pracę może stracić 200 tys. ludzi? Czemu jedną z wiadomości dnia w programie informacyjnym „Wiesti" na kanale RTR Planeta był niedawno news o tym, że „Obwód Kalinigradzki osiągnął samowystarczalność w produkcji ziemniaków"?

Obserwatorów zewnętrznych te oznaki niepokoju nie powinny jednak dziwić. Wojna w Ukrainie i towarzyszące jej sankcje poważnie bowiem zachwiały dotychczasowym modelem rozwoju Rosji. Modelem, w którym Federacja Rosyjska bogaci się na handlu surowcami, a nowoczesne towary i półprodukty sprowadza z zagranicy.

Liberalne imperium czy kolonia?

Ów model rozwoju Rosji, oparty na handlu surowcami, ma korzenie co najmniej w czasach Iwana IV Groźnego. Najbliżej przejścia do mechanizmu rozwoju opartego na w miarę nowoczesnym przemyśle była carska Rosja na początku XX w. Klęska w I wojnie światowej i rewolucja bolszewicka pogrzebały jednak tę ścieżkę awansu cywilizacyjnego. Związek Sowiecki funkcjonował w gospodarce globalnej niczym postkolonialne państewko wyprzedające zasoby surowcowe pozyskiwane przez niewolniczą i półniewolniczą siłę roboczą, a wszelakie technologie sprowadzając z Zachodu.

W kolejnych dekadach ten mechanizm zaczęto dopracowywać, a Związkowi Sowieckiemu i później Rosji przypadła rola „pasożyta" oplatającego Europę systemem gazociągów i rurociągów mającym zapewniać Moskwie miliardy dolarów. Anatolij Czubajs, rosyjski wicepremier z lat 90., stworzył nawet dla tego modelu „nadbudowę filozoficzną" – koncepcję liberalnego imperium, czyli Rosji utrzymującej i rozszerzającej swoje wpływy na świecie za pomocą swoich atutów gospodarczych. Koncepcja ta była częściowo realizowana za rządów Putina, o czym świadczy choćby całkiem spora lista zachodnioeuropejskich polityków (z byłym niemieckim kanclerzem Gerhardem Schröderem na czele), którzy znaleźli zatrudnienie we władzach rosyjskich spółek z sektora energetycznego. Oczywiście, ten model mógł funkcjonować jedynie w warunkach utrzymywania przez Rosję w miarę poprawnych relacji z Zachodem.

Czytaj więcej

Unia Europejska rozważa embargo na rosyjską ropę

Każdy, kto choć pobieżnie analizował gospodarkę rosyjską, zwraca uwagę na to, że handel surowcami ma dla niej ogromne znaczenie. Według danych Obserwatorium Złożoności Ekonomicznych (OEC) rosyjski eksport dóbr wyniósł w 2021 r. 493 mld dol., z czego 109 mld dol. przypadło na ropę naftową, dalsze 70 mld dol. na produkty naftowe oraz blisko 70 mld dol. na gaz ziemny i podobne produkty. Dodajmy do tego metale przemysłowe, surowce rolne, nawozy, metale szlachetne... Eksport dóbr przemysłowych stanowi stosunkowo niewielką część wymiany handlowej prowadzonej przez Rosję. (Na przykład: w 2021 r. Rosja wyeksportowała też samochody warte łącznie 1,4 mld dol.). Dobra przemysłowe zdecydowanie natomiast dominują w imporcie towarów do Rosji. W jej eksporcie wyraźnie widać też spore uzależnienie od kierunku europejskiego. Choć w 2021 r. głównym odbiorcą rosyjskiego eksportu były Chiny (które sprowadziły z Rosji towary warte 67,2 mld dol.), to na kolejnych pozycjach znalazły się: Niderlandy (42,6 mld dol.) i Niemcy (29,7 mld dol.). Polska (16,7 mld dol.) była wówczas dla Rosji ważniejszym rynkiem eksportowym niż Japonia (10,9 mld dol.).

Jeszcze mocniej widać to w przypadku eksportu gazu ziemnego. Według Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) w 2020 r. Rosja wyeksportowała do Niemiec 42,6 mld m sześc. błękitnego paliwa, do Włoch 29,2 mld, do Niderlandów 15,7 mld, na Węgry 11,6 mld, do Polski 9,6 mld, a do Chin zaledwie 9,2 mld. Rosja sprzedawała zatem do malutkich Węgier więcej gazu niż do ogromnych Chin. Taki układ relacji handlowych wymusiły na niej niedostatki infrastrukturalne – brakuje gazociągów, które mogłyby tłoczyć surowiec do Państwa Środka i na inne lukratywne rynki azjatyckie. Co prawda przez gazociąg Siła Syberii ma płynąć 38 mld m sześc. gazu rocznie do Chin, ale zacznie on działać na pełną skalę prawdopodobnie dopiero w 2025 r. Jest też projektem o mniejszej skali niż choćby Nord Stream (55 mld m sześc. rocznie), którym przesyłany jest gaz do Niemiec po dnie Bałtyku. Chiny nie mogą więc na razie zrekompensować Rosji utraty przychodów gazowych z Europy. A to oznacza, że zmniejszenie zakupów tego surowca przez Europejczyków byłoby ciosem, przed którym Moskwa nie byłaby w stanie się obronić.

Rosja sama doprowadziła do tak niebezpiecznej dla siebie sytuacji. Jej dotychczasowe ekspansje surowcowe były bowiem wyraźnie skoncentrowane na Europie. Nord Stream 2 miał zapewnić Niemcom kolejne 55 mld m sześc. gazu rocznie, który byłby rozprowadzany po UE jako „ekologiczne" paliwo potrzebne do realizacji planu Fit for 55. Rosjan mogły niepokoić polskie plany dotyczące budowy gazociągu Baltic Pipe (który ma być oddany do użytku w tym roku) oraz rosnąca popularność gazu sprowadzanego poprzez terminale LNG.

„Z punktu widzenia Moskwy, istnieje spore zagrożenie, iż od 2022 roku europejski, gazowy rynek zbytu może nie być już tak chłonny jak dotychczas. Jeśli Niemcy ograniczą import rosyjskiego gazu (dzięki m.in. terminalowi LNG), a Wielka Brytania, Ukraina i Polska zrezygnują z odbioru tegoż surowca, to straty budżetowe w Rosji mogą okazać się bardzo bolesne. Zwłaszcza, gdy za pośrednictwem Polski, norweski i amerykański gaz będzie płynąć do innych państw Europy Środkowo-Wschodniej" – pisał w 2019 r. niezależny analityk Krzysztof Wojczal. Prognozował wówczas, że Rosja może w ciągu kilku lat wywołać dużą wojnę na Bliskim Wschodzie lub w Europie, by zaszantażować Zachód i wymusić na nim ustępstwa m.in. w polityce energetycznej.

Jeśli taki był plan Putina, to przyniósł Rosji całkiem odmienne skutki. Doprowadził on na razie do zawieszenia ukończonego projektu Nord Stream 2 oraz rezygnacji niektórych krajów (w pierwszej kolejności USA, później m.in. państw bałtyckich) z rosyjskich surowców energetycznych. Te państwa, które (tak jak Niemcy) opierają się przeciwko wprowadzeniu embarga na ropę i gaz z Rosji, są zaś pod presją, by mocno ograniczyć ich zakupy. Zresztą są ośrodki eksperckie wskazujące, że nawet w krajach tak silnie uzależnionych od rosyjskich surowców jak Niemcy, da się zrezygnować z ich importu. „Niemieckie zaopatrzenie w gaz ziemny będzie zapewnione w roku bieżącym i podczas następnej zimy także bez importu z Rosji" – piszą ekonomiści z niemieckiego instytutu DIW.

Kremlowska propaganda podkreśla, że pomimo sankcji wciąż jest wielu chętnych na rosyjską ropę. Zwiększają jej zakupy choćby Indie. Ropa ta jest jednak sprzedawana na specjalnych warunkach. Rosja oferowała Indiom surowiec z bardzo dużą zniżką – cena 35 dol. za baryłkę to znacząco mniej niż cena rynkowa sprzed wybuchu wojny – ok. 90 dol. Tak wysoki rabat świadczy o desperacji sprzedającego. Gdy w pierwszych tygodniach wojny oferowano na sprzedaż rosyjską ropę magazynowaną w tankowcach ze zniżką wynoszącą 20 dol. za baryłkę, kupców nie było. Oczywiście, Rosja może przez wiele lat znajdować nabywców na swój surowiec, tak jak to robią obłożone sankcjami Iran oraz Wenezuela, ale ta sprzedaż będzie o wiele mniej lukratywna niż przed wojną. Gazu natomiast nie będzie w stanie sprzedać na takim „czarnym rynku".

Bezcenne komponenty

Wielu ludzi wierzy w samowystarczalność Rosji. Ale Rosja nie jest autarkią. Nie jest „Imperium Zła", ale „Federacją Handlową" całkowicie zależną od importu technologicznego. Przemysł maszynowy będzie pierwszą ofiarą sankcji. Wykorzystuje zagraniczne komponenty na każdym poziomie – od mikroprocesorów po łożyska kulkowe – napisał Kamil Galijew, rosyjski analityk z The Wilson Centre.

Czytaj więcej

Czym Rosja zastąpi importowane technologie. Część niczym

Czy jednak nie przesadza? Wszak Rosja posiada własny, silny przemysł lotniczy, kosmiczny, zbrojeniowy i maszynowy. Jest krajem start-upów technologicznych i szczepionki Sputnik V. Często jednak owe rosyjskie sukcesy były oparte na sprowadzanych z Zachodu technologiach i półproduktach. Raport Banku Rosji z 2021 r. wskazywał, że w 65 proc. rosyjskich spółek produkcja jest zależna od importu. W sondażu przeprowadzonym przez Instytut Gajdara ds. Polityki Gospodarczej 60 proc. przedsiębiorców z Rosji stwierdziło natomiast, że nie będzie w stanie znaleźć krajowych zamienników dóbr, które importują.

Zależność od importowanych technologii mocno widać choćby w przemyśle zbrojeniowym. Uralwagonzawod (wchodzący w skład koncernu Rostec) to jedyny w kraju zakład produkujący czołgi. Teoretycznie powinien prosperować dzięki wielkim zamówieniom od „drugiej armii świata" i z krajów sojuszniczych. W 2020 r. znalazł się jednak na krawędzi bankructwa. Po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę pojawiły się natomiast doniesienia o wstrzymaniu w nim produkcji z powodu braku komponentów.

Problem pojawił się już po 2014 r., po wprowadzeniu dość ograniczonych zachodnich sankcji. Część europejskich firm nadal sprzedawała Uralwagonzawodowi nowoczesne podzespoły (np. części do produkcji noktowizorów czołgowych), ale w ostatnich tygodniach musiały wstrzymać dostawy. Ofiarą sankcji stał się program budowy T-14 Armata, czyli najnowocześniejszego rosyjskiego czołgu wyposażonego w bezzałogową wieżę. Armia planowała kupić 2,3 tys. tych czołgów w latach 2015–2020. Nie zrealizowano tych planów, bo na razie wyprodukowano tylko próbną partię liczącą 20 maszyn. Masowa produkcja miała się zacząć w 2022 r., ale teraz nie wiadomo, czy kiedykolwiek ruszy.

Wesoło nie wyglądają również perspektywy dla branży lotniczej. Aerofłot, narodowy przewoźnik powietrzny, chlubił się do niedawna flotą nowoczesnych boeingów oraz airbusów. Ogółem w Rosji latało 515 zachodnich samolotów z leasingu. Sankcje sprawiły, że rząd rosyjski zabronił zwracać te maszyny leasingodawcom. Samoloty straciły więc zagraniczne certyfikaty bezpieczeństwa i nie można ich legalnie serwisować. Brak dostępu do części zamiennych może w ciągu kilkunastu miesięcy uziemić sporą część tej floty, wiele maszyn może być wykorzystywanych jako zapasy części.

Zachodnich komponentów potrzebują też samoloty krajowej produkcji. Suchoj Superjet 100, samolot pasażerski mający być rosyjskim hitem eksportowym, lata dzięki silnikom zbudowanym w kooperacji z Francuzami oraz awionice od francuskiego koncernu Thales. Problemy mogą być nawet z naprawą starszych typów samolotów, takich jak An-24 i An-26. Produkująca je fabryka w Rostowie została bowiem zamknięta z powodu braku zamówień zagranicznych.

Cofnięcie w rozwoju może czekać również branżę motoryzacyjną. O problemach z częściami zamiennymi może choćby świadczyć decyzja policji z Jekaterynburga o zaprzestaniu korzystania z aut zachodniej produkcji. Uzasadniono ją problemami z serwisowaniem. Największy rosyjski producent samochodów AvtoVAZ (część francuskiego koncernu Renault) wstrzymał w kwietniu pracę swoich fabryk na 20 dni i wysłał 40 tys. pracowników na urlopy. Zrobił tak ze względu na niedobór komponentów. Jednocześnie ogłosił, że będzie „maksymalnie upraszczał" produkowane modele.

Problemy z zachodnimi komponentami może mieć nawet rosyjski przemysł spożywczy

Kamaz zapowiedział natomiast powrót produkcji ciężarówek z czasów sowieckich. Rosja może się więc stać – podobnie jak Kuba – rajem dla miłośników historii motoryzacji.

„Następną ofiarą są koleje. Rosja odeszła w produkcji wagonów od łożysk kulkowych na rzecz łożysk kasetowych. Są one bardziej efektywne, ale wszystkie trzy fabryki tych łożysk w Rosji mają zagranicznych właścicieli i są zależne od importu. Koleje będą więc miały problemy. A to przecież koleje są głównym kośćcem trzymającym kraj razem. W odróżnieniu od północnoamerykańskich, są kluczowe nie tylko dla transportu towarów, ale również do transportu ludzi. Większość rosyjskich dróg jest okropna. To koleje łączą kraj. Wkrótce doznają one zaburzeń" – pisał Galijew.

Problemy z zachodnimi komponentami może mieć nawet rosyjski przemysł spożywczy. Gdy Unia Europejska ogłosiła piąty pakiet sankcji na Rosję, obejmujący m.in. zakaz wjazdu rosyjskich ciężarówek do UE, przedstawiciele branży spożywczej zaczęli prosić swój rząd, by nie wprowadzał podobnych sankcji na europejskich przewoźników. Takie restrykcje załamałyby bowiem dostawy towarów potrzebnych dla miejscowego przemysłu spożywczego. W 2021 r. Rosja importowała żywność i surowce do jej produkcji warte łącznie 34,3 mld dol., z czego 60 proc. przypadało na towary sprowadzane z UE. Przedstawiciele branży spożywczej alarmowali, że są produkty, od których importu Rosja jest uzależniona w 100 proc. – choćby skoncentrowane soki i składniki żywności dla niemowląt.

Wielu Rosjan po wprowadzeniu sankcji zaczęło wpisywać w wyszukiwarkach internetowych zapytanie: „Jak się żyje w Korei Północnej?". Zapewne standard życia w Rosji nie obniży się do poziomu północnokoreańskiego, ale ograniczenie związków gospodarczych z Zachodem na pewno nie uczyni z kraju samowystarczalnej potęgi. Zrozumiały to dziesiątki tysięcy wykształconych i dobrze sytuowanych Rosjan, którzy wyemigrowali z kraju po rozpoczęciu wojny. Przenosili się do takich krajów, jak Turcja, Gruzja czy Azerbejdżan. Do Turcji wyemigrował choćby Anatolij Czubajs, twórca rosyjskiego programu prywatyzacji z lat 90. oraz idei „liberalnego imperium". No cóż, Turcja jest już i tak krajem zamożniejszym od Rosji. Jej PKB na głowę (liczony przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, według parytetu siły nabywczej) wynosił w 2021 r. 34,8 tys. dol., gdy rosyjski sięgał 30,9 tys. dol. No ale Rosja ma za to „drugą armię świata", imperialne ambicje i propagandę, która nadmiernie napompowała jej mocarstwowy wizerunek.

W rosyjskiej propagandzie wciąż króluje triumfalizm. W kremlowskiej narracji wojna w Ukrainie „idzie zgodnie z planem", a kraj nawet wygrywa starcie ekonomiczne z Zachodem. – Gospodarczy blitzkrieg nie udał się Zachodowi – stwierdził prezydent Władimir Putin, a podobne uspokajające komunikaty padały też z ust innych rosyjskich oficjeli. Uspokajać ma to, że kurs rubla wrócił już do poziomu mniej więcej sprzed inwazji, a Bank Rosji obciął główną stopę procentową z 20 do 17 proc. Co prawda Rosja może już niedługo zostać uznana za bankruta, ale stanie się tak tylko dlatego, że zachodnie sankcje zablokowały jej możliwość spłacenia wierzycieli w obcych walutach. Kraje UE jak dotąd nie zdecydowały się na wprowadzenie pełnego embarga na rosyjskie surowce, więc miliardy z Zachodu nadal będą wspomagały gospodarkę Federacji Rosyjskiej.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi