Robert Mazurek: Zubożały frajer

To był piątek, nie wiemy, czy rano, czy wieczorem, ale wiemy, że bezpieka, znana wtedy jako OGPU, odwiedziła Michaiła Bułhakowa po raz pierwszy właśnie w piątek 7 maja 1926 roku. Pisarza nie zastali, więc jak przystało na dżentelmenów, poczekali z rewizją, aż przyjdzie. Umierającą ze strachu żonę Lubow zabawiali antypaństwowymi dowcipami.

Publikacja: 22.04.2022 17:00

Robert Mazurek: Zubożały frajer

Foto: Fotorzepa, Robert Gardzinski

Przyszli, zabrali rękopis „Dziennika", przez co uratowali go dla ludzkości, bo po trzech latach, jak w końcu wszystko zwrócili, Bułhakow go spalił. Ech, Misza, nie uwierzył Wolandowi, że rękopisy nie płoną – czekiści „Dziennik" przepisali na maszynie, przechowali i w latach pierestrojki można go było wydać. To chyba w nim Bułhakow odnotował, że w połowie lat 20. w Samarze kursowały dwa tramwaje: jeden z placu Radzieckiego do więzienia, drugi z placu Rewolucji do więzienia. Szkoda byłoby takiej cudnej historii, prawda?

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Sierp i milion młotów

Sam Bułhakow cieszył się specyficznymi szczególnymi względami Stalina. Z jednej strony Słońce Ludzkości miało do Bułhakowa wyraźną słabość, uważał go za jednego z najzdolniejszych pisarzy, dość powiedzieć, iż na „Dniach Turbinów" Stalin był w teatrze 15 razy i oklaskiwał przedstawienie gromko, ale też zezwolił na wystawianie tej sztuki tylko w MChAT, żaden inny teatr radziecki nie mógł grać Bułhakowa. Gdy ten znalazł się na skraju nędzy i napisał list do rządu radzieckiego z apelem, by dali mu pracę lub zezwolili na emigrację, Stalin osobiście zadzwonił do niego i nakazał MChAT-owi, by zatrudnił pisarza jako reżysera. Łaska pańska na pstrym koniu jeździła i po raz kolejny w swym życiu Bułhakow żył w nędzy, ale żył, co w stalinowskiej Rosji nie zdarzało się wielu niezależnym twórcom.

Sam Bułhakow cieszył się specyficznymi szczególnymi względami Stalina. Z jednej strony Słońce Ludzkości miało do Bułhakowa wyraźną słabość, uważał go za jednego z najzdolniejszych pisarzy, dość powiedzieć, iż na „Dniach Turbinów" Stalin był w teatrze 15 razy i oklaskiwał przedstawienie gromko, ale też zezwolił na wystawianie tej sztuki tylko w MChAT, żaden inny teatr radziecki nie mógł grać Bułhakowa.

Dziś putinowski reżim artystów nie morduje, on ich korumpuje. I to nie od dziś, należałoby dodać. Pamiętam, jakim szokiem był dla mnie pod koniec XX wieku moskiewski koncert Aleksandra Rozenbauma, którego znałem jako niepokornego barda, twórcę piosenek o wojnie w Afganistanie. Fetowany już wtedy jako ulubieniec kremlowskich elit Rozenbaum śpiewał tylko słuszne patriotyczno-liryczne pieśni. Tuż po dojściu do władzy Putin przyznał mu tytuł Narodowego Artysty Rosji, co jest tam szczytem marzeń, a sam Rozenbaum na początku naszego stulecia wszedł do parlamentu z list putinowskiej partii Jedna Rosja. Nic dziwnego, że wsparł z całego serca zajęcie Krymu. W nagrodę nie schodzi z telewizyjnych ekranów, został właścicielem sieci piwiarni Tłusty Frajer, dowodząc, że jako żywo frajerem nie jest.

Jeśli ktoś, kto zaczynał jako niepokorny antykomunista, staje się nadwornym szansonistą władcy, to cóż dziwić się pomniejszym. Opiewają więc Putina operowe diwy, podstarzali szansoniści i głupiutkie gwiazdki ruso disco, gatunku, przy którym disco polo wyrasta na szczyt wyrafinowania. Wielbią go reżyserzy i pisarze, pieśniarze i muzycy, grafomani, nieudacznicy i geniusze, dodajmy zresztą, że nie wszyscy robią to dla pieniędzy. Wielki talentem Nikita Michałkow ma ich pod dostatkiem, ale jako szczery imperialista dzielnie sekunduje Putinowi. Kto wie, może w końcu prezydent przywróci mu prawo do posiadania „migałki", czyli montowanego na dach auta sygnału, co w zakorkowanej Moskwie jest przywilejem bezcennym?

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Lot aktywnego kota

Jak świat światem artyści byli na usługach władców, cóż więc miałoby nas dziwić? Zresztą, czy w Polsce jest inaczej? Różnica może polegać na tym, że u nas nie tylko władza jest dystrybutorem prestiżu i pieniędzy, można więc uwieszać się u różnych klamek. I robi się to wszystko z dziką rozkoszą. Ot, pamiętam pewien znany kabaret, który jakieś dziesięć lat temu przekonywał mnie, że owszem, śmieją się z prawicy, a z Platformy nie, ale to nie jest deklaracja polityczna. Po prostu Tusk nie robi nic śmiesznego, a poza tym żarty z niego nie bawią publiczności. I tylko zupełnym przypadkiem głównym źródłem utrzymania tych śmieszków był cotygodniowy program w państwowej telewizji. Tak, tak, tej samej TVP, która dziś równie chętnie utrzymuje zupełnie już innych artystów. Bo, widzicie, wektor działania jest na Woronicza ten sam. I kierunek tegoż wektora ten sam. Tylko zwrot przeciwny. I przedziwny.

Przyszli, zabrali rękopis „Dziennika", przez co uratowali go dla ludzkości, bo po trzech latach, jak w końcu wszystko zwrócili, Bułhakow go spalił. Ech, Misza, nie uwierzył Wolandowi, że rękopisy nie płoną – czekiści „Dziennik" przepisali na maszynie, przechowali i w latach pierestrojki można go było wydać. To chyba w nim Bułhakow odnotował, że w połowie lat 20. w Samarze kursowały dwa tramwaje: jeden z placu Radzieckiego do więzienia, drugi z placu Rewolucji do więzienia. Szkoda byłoby takiej cudnej historii, prawda?

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi