Przyszli, zabrali rękopis „Dziennika", przez co uratowali go dla ludzkości, bo po trzech latach, jak w końcu wszystko zwrócili, Bułhakow go spalił. Ech, Misza, nie uwierzył Wolandowi, że rękopisy nie płoną – czekiści „Dziennik" przepisali na maszynie, przechowali i w latach pierestrojki można go było wydać. To chyba w nim Bułhakow odnotował, że w połowie lat 20. w Samarze kursowały dwa tramwaje: jeden z placu Radzieckiego do więzienia, drugi z placu Rewolucji do więzienia. Szkoda byłoby takiej cudnej historii, prawda?
Czytaj więcej
Nie czytajcie tego. Nie czytajcie tego felietonu, jeśli nie wyżeraliście słodyczy i nie zwalaliście tego na dzieci. Jeśli nie oglądaliście głupich filmików na YouTubie. Jeśli nie napadaliście na lodówkę o północy i nie macie na sumieniu paru innych grzesznych „jeśli". Bo pisze te słowa człowiek, który musi przyznać się do wszystkich tych zawstydzających przyjemności oraz do jeszcze jednej. Oglądam durne seriale.
Sam Bułhakow cieszył się specyficznymi szczególnymi względami Stalina. Z jednej strony Słońce Ludzkości miało do Bułhakowa wyraźną słabość, uważał go za jednego z najzdolniejszych pisarzy, dość powiedzieć, iż na „Dniach Turbinów" Stalin był w teatrze 15 razy i oklaskiwał przedstawienie gromko, ale też zezwolił na wystawianie tej sztuki tylko w MChAT, żaden inny teatr radziecki nie mógł grać Bułhakowa. Gdy ten znalazł się na skraju nędzy i napisał list do rządu radzieckiego z apelem, by dali mu pracę lub zezwolili na emigrację, Stalin osobiście zadzwonił do niego i nakazał MChAT-owi, by zatrudnił pisarza jako reżysera. Łaska pańska na pstrym koniu jeździła i po raz kolejny w swym życiu Bułhakow żył w nędzy, ale żył, co w stalinowskiej Rosji nie zdarzało się wielu niezależnym twórcom.
Sam Bułhakow cieszył się specyficznymi szczególnymi względami Stalina. Z jednej strony Słońce Ludzkości miało do Bułhakowa wyraźną słabość, uważał go za jednego z najzdolniejszych pisarzy, dość powiedzieć, iż na „Dniach Turbinów" Stalin był w teatrze 15 razy i oklaskiwał przedstawienie gromko, ale też zezwolił na wystawianie tej sztuki tylko w MChAT, żaden inny teatr radziecki nie mógł grać Bułhakowa.
Dziś putinowski reżim artystów nie morduje, on ich korumpuje. I to nie od dziś, należałoby dodać. Pamiętam, jakim szokiem był dla mnie pod koniec XX wieku moskiewski koncert Aleksandra Rozenbauma, którego znałem jako niepokornego barda, twórcę piosenek o wojnie w Afganistanie. Fetowany już wtedy jako ulubieniec kremlowskich elit Rozenbaum śpiewał tylko słuszne patriotyczno-liryczne pieśni. Tuż po dojściu do władzy Putin przyznał mu tytuł Narodowego Artysty Rosji, co jest tam szczytem marzeń, a sam Rozenbaum na początku naszego stulecia wszedł do parlamentu z list putinowskiej partii Jedna Rosja. Nic dziwnego, że wsparł z całego serca zajęcie Krymu. W nagrodę nie schodzi z telewizyjnych ekranów, został właścicielem sieci piwiarni Tłusty Frajer, dowodząc, że jako żywo frajerem nie jest.