Komu wolno protestować

Wycofanie się kompletnie z kontaktu z kulturą rosyjską nie jest zasadne. Ale tych twórców, którzy wspierają reżim Putina, powinny objąć sankcje polityczne oraz społeczny bojkot - mówi tłumacz i rusycysta Grzegorz Szymczak.

Publikacja: 31.03.2022 19:01

– Wypowiedzi Nikity Michałkowa o sytuacji w Ukrainie są zatrważające – podkreśla Grzegorz Szymczak.

– Wypowiedzi Nikity Michałkowa o sytuacji w Ukrainie są zatrważające – podkreśla Grzegorz Szymczak. Michałkow (z prawej) i jego brat Andriej Konczałowski (z lewej), obaj uznani reżyserzy, wywodzą się z arystokratycznego rodu, który służył imperium carskiemu, a ich ojciec nie najgorzej radził sobie w ZSRR. Na zdjęciu z Władimirem Putinem podczas odsłonięcia pomnika ich ojca, Siergieja Michałkowa, w Moskwie w maju 2014 r.

Foto: Getty Images, Sasha Mordovets

Plus Minus: W lutym rosyjscy twórcy opublikowali list protestacyjny przeciwko inwazji na Ukrainę. Tylko że większość z nich żyje i pracuje na Zachodzie. Czy w samej Federacji Rosyjskiej zostali jeszcze artyści, którzy otwarcie krytykują władze?

Niestety, tylko pojedynczy twórcy, którzy nie zamierzają wyjeżdżać z Rosji, są gotowi otwarcie skrytykować tę napaść. Większość sygnatariuszy wspomnianego listu to ludzie o wysokim statusie w światowej literaturze, niezależni pod względem finansowym.

Jest też wielu twórców, którzy milczą. Jest pan na nich zły?

Da się to usprawiedliwić choćby tym, że za samo publiczne nazwanie rosyjskiej inwazji na Ukrainę „wojną" grozi kara nawet do kilkunastu lat więzienia w kolonii karnej. Nie oczekiwałbym więc od ludzi kultury heroizmu w takich warunkach, ale elementarnej przyzwoitości już tak. Czyli przynajmniej niepopierania tej agresji i niefirmowania swoim nazwiskiem jakichkolwiek projektów, które są finansowane ze źródeł państwowych i mogłyby przez to zostać wykorzystane jako przejaw akceptacji dla polityki obecnej władzy.

Widziałem nagranie z telewizji rosyjskiej, w którym ceniony reżyser Karen Szachnazarow, popierający dotychczas Kreml, w krytyczny sposób porównał tę wojnę z Afganistanem. Czy taka wypowiedź to był wypadek przy pracy, czy może raczej wentyl bezpieczeństwa, listek figowy dowodzący rzekomej wolności słowa?

Tamta wypowiedź Szachnazarowa rzeczywiście była zaskakująca w świetle jego poprzednich wystąpień. Z jednej strony można to uznać za akt odwagi, a z drugiej strony zostało to wypowiedziane w taki sposób, że chyba nie było dla władzy niebezpieczne i nie zmieni ogólnego poglądu większości społeczeństwa na bieżące wydarzenia, która – trzeba przyznać – popiera inwazję na Ukrainę.

Czytaj więcej

Wszyscy wiedzieli, jak się robi te

Czy to znaczy, że twórcom z większym dorobkiem wolno krytykować Kreml?

Już w Związku Radzieckim byli ludzie, których działalność mogła być uznawana za opozycyjną, a jednocześnie byli uprzywilejowani. Choćby znany poeta, bard Władimir Wysocki, powszechnie znany w ZSRR i słuchany również przez bonzów partyjnych. Wysocki w swojej twórczości był kontestatorem, a jednocześnie mógł swobodnie przemieszczać się po kraju i podróżować np. do Francji. Ale jest też inna grupa, której pozwala się na krytykę. Weźmy na przykład pisarza Wiktora Jerofiejewa, który w czasach radzieckich zasłynął z działalności opozycyjnej i publikacji w drugim obiegu. Dziś Jerofiejew wciąż jest bardzo aktywny, zarówno jeśli chodzi o literaturę, jak i wypowiedzi publiczne. Takich osób o statusie gwiazdy, które są zasłużone dla działalności dysydenckiej z czasów Związku Radzieckiego, a dziś funkcjonują w Rosji i nie są prześladowane, jest więcej.

Kto jeszcze korzysta ze szczególnego statusu pozwalającego na mówienie tego, co się myśli?

Choćby wybitny twórca filmowy Aleksander Sokurow. Bardzo kontrowersyjne były jego słowa o tym, że Rosja powinna zrezygnować z Kaukazu Północnego (w tym Czeczenii), który nie powinien być częścią Federacji, tylko funkcjonować niezależnie. Sokurow stwierdził, że to by pozwoliło złapać oddech zarówno Rosjanom, jak i mieszkańcom Kaukazu, bo różnice kulturowe są tak głębokie, że współistnienie ich w jednym państwie zupełnie nie ma sensu. Również pod względem ekonomicznym, gdyż republiki Kaukazu Północnego są dotowane z budżetu centralnego. Te słowa wywołały konsternację, ale nie spotkały za nie Sokurowa żadne poważne przykrości.

A gdyby to powiedział reżyser młodszy, świeżo po debiucie?

Ktoś, kto nie miałby takiej rangi międzynarodowej i uznania, mógłby się spodziewać znacznie większych problemów. Ruszyłaby zapewne fala hejtu i cyberataków z niewiadomych źródeł. Taka osoba mogłaby się poczuć realnie zagrożona. Były takie historie. Przeciwko aneksji Krymu wypowiedział się m.in. Andriej Makarewicz, słynny muzyk, wokalista i gitarzysta zespołu Maszyna Wremieni. Jemu nie pomógł nawet status wielkiego rockmana. Spadła na niego krytyka, odwołano mu wiele koncertów, a podczas jednego jego przeciwnicy rozpylili gaz, rzucali jajkami i występ wstrzymano na dwie godziny. Było kilka takich przypadków. Dlatego teraz, po wielu histerycznych reakcjach władzy i jej popleczników na krytykę działań z 2014 roku, praktycznie nie słychać, żeby znane osoby krytykowały działania Kremla. A jeśli już tak się dzieje, to są to zwykle osoby, które Rosję mogą w każdej chwili opuścić i nadal będą niezależne finansowo. W gorszej sytuacji znajdują się twórcy stosunkowo młodzi.

Tacy jak chociażby tłumaczony przez pana Siergiej Lebiediew.

Nie powiem, żeby Lebiediew był w Rosji jako twórca ignorowany, ale na pewno nie jest tak doceniany u siebie, jak za granicą. W Rosji panuje istna zmowa milczenia wobec jego popularności, ale też wobec tematyki jego prozy poświęconej walce z niepamięcią o tragicznych kartach historii kraju. Przywołam też inną postać – Alisę Ganijewą, która w Polsce jeszcze nie jest znana, ale może zmieni to powieść „Góra i mur", nad której przekładem właśnie pracuję.

Ona również podpisała wspomniany protest.

Z jej strony był to szczególny akt odwagi. To młoda krytyczka literacka i pisarka, która wychowała się w Dagestanie. Zaangażowana w działalność opozycyjną aktywistka społeczna, która regularnie uczestniczy w demonstracjach. Była też związana z niedawno zamkniętym radiem Echo Moskwy.

Mam wrażenie, że w Rosji panuje rozszczepienie umysłów. Na przykład filmowiec Aleksiej Aleksiejewicz German kręci w 2019 roku film o Siergieju Dowłatowie, poecie i emigrancie zaszczutym przez sowieckie władze. Pokazuje go na zachodnich festiwalach, a potem wraca do kraju i realizuje kolejny film za państwowe pieniądze i odbiera krajowe nagrody.

Nie znam żadnych wypowiedzi Germana o charakterze politycznym, ale cenię jego filmy. Uważam, że jest artystą, który bardzo precyzyjnie wyczuwa niuanse rzeczywistości i czasów historycznych, które przedstawia w swoich filmach. Odpowiedź na pana pytania leży według mnie gdzie indziej. Otóż w rosyjskiej kulturze funkcjonują klany.

No tak: Aleksiej German to syn Aleksieja Juriewicza Germana, też reżysera. Tak samo reżyser Fiodor Bondarczuk syn Siergieja Bondarczuka. Albo ikona lat 90. – tragicznie zmarły aktor i reżyser Siergiej Bodrow junior, który grał w głośnym filmie „Brat".

Wpływy i możliwości twórców w Rosji przechodzą z pokolenia na pokolenie. Weźmy chociażby braci Nikitę Michałkowa i Andrieja Konczałowskiego. Oni wywodzą się z arystokratycznego rodu, który służył imperium carskiemu, a później ich ojciec nie najgorzej radził sobie w rzeczywistości radzieckiej.

Był autorem słów do hymnu ZSRR oraz hymnu Federacji Rosyjskiej. A dzisiaj Nikita Michałkow, oscarowy filmowiec, którym się zachwycaliśmy w Polsce i na świecie, jest kremlowskim propagandystą.

On ma wręcz poczucie misji, by utrwalać ruski mir. Jego ostatnie wypowiedzi o sytuacji w Ukrainie są zatrważające. Prowadzi program „Biesogon", który cieszy się dużą popularnością, ma ponad milion subskrybentów na YouTubie, no i jest prezentowany w telewizji rosyjskiej. Muszę powiedzieć, że to jest inteligentna i wyrafinowana propaganda, bardzo niebezpieczna. Opowiada na przykład, jak to nieuznawane przez Zachód republiki w Donbasie – Ługańska i Doniecka – nie chciały firmować polityki ukraińskich władz, które od czasów prezydenta Wiktora Juszczenki uznają Stepana Banderę za bohatera narodowego. To rzekomo było powodem konfliktu ludności tych regionów z władzą centralną w Kijowie w 2014 roku, bo oni nie chcieli być twarzą odradzającego się faszyzmu. Te programy Michałkowa są opatrzone prawdziwymi fotografiami i dokumentami, również polskimi, choćby z rzezi wołyńskiej. To nie są fejki, ale komentarz jest jedną wielką manipulacją, gdzie wybiórczo zestawia się ze sobą różne fakty i wydarzenia. Podsumowanie autorskie Michałkowa jest takie, że obecną wojnę przygotowały do spółki z Europą i Ameryką władze ukraińskie już w 1991 roku, kiedy to Ukraina oderwała się od ZSRR. Na koniec reżyser zwraca się bezpośrednio do rosyjskich żołnierzy, którzy teraz są w Ukrainie: „Rebiata [z ros. chłopaki], gdziekolwiek teraz jesteście, bronicie swojej ojczyzny".

Czytaj więcej

Bagna Luizjany Drugiej Rzeczypospolitej

Andrieja Konczałowskiego uważa się na Zachodzie za tego rozsądniejszego z rodzeństwa.

On akurat mieszka we Włoszech. Nie wypowiada się tak jednoznacznie jak Michałkow, ale twierdzi na przykład, że Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród, tylko z pewnymi różnicami kulturowymi. Ukrainę określa mianem Małorosji, a do tego przekonuje, że Zachód ją wykorzystuje, by umocnić swoje wpływy we wschodniej części Europy, a w efekcie osłabić Rosję.

Pozycję artysty w Rosji wydaje się też określać osobista relacja z Władimirem Putinem. Wspólne fotografie, poklepywanie po plecach...

To rzeczywiście istotne, a przy tym jestem przekonany, że obecność przed kamerami w towarzystwie Putina często idzie w parze z konkretnymi możliwościami finansowymi. Weźmy przykład Walerija Giergijewa – niesławnego już dyrygenta rosyjskiego, który poparł aneksję Krymu, a ostatnio większość zachodnich instytucji kultury zerwało z nim współpracę, ponieważ odmówił skrytykowania inwazji na Ukrainę. Giergijew to człowiek bardzo zamożny i nie jest to tylko efekt współpracy z Carnegie Hall czy La Scalą. Media podają, że w samym Mediolanie ma 20 nieruchomości, które teraz zamierza sprzedać, bo oczywiście się obraził. Ogłosił, że planuje osiedlić się w Osetii Północnej, czyli w swojej małej ojczyźnie na terenie Federacji Rosyjskiej. Jego fortuna wzięła się stąd, że Rosja, jeśli chodzi o rynek kultury od strony komercyjnej, pozwala zarobić gigantyczne pieniądze w samej Federacji. Nieporównywalne do tego, jakie mają choćby polscy twórcy.

A czy w Rosji istnieje oficjalnie cenzura?

Zacznijmy od tego, że w konstytucji przyjętej w 1993 roku mamy zapis, który mówi, że cenzura jest zabroniona.

A jak jest w rzeczywistości?

Jelcynowska epoka lat 90. była czasem pełnej swobody twórczej. Było biednie, skromnie i trudno, ponieważ państwo zmagało się z problemami gospodarczymi, społecznymi, a kultura musiała sobie sama radzić, ale była wolność. Można powiedzieć, że kultura przeszła wówczas spod dyktatu cenzury radzieckiej pod dyktat wolnego rynku, który powstał po rozpadzie Sowieckiego Imperium. I kiedy odwiedzałem wówczas Rosję i poznawałem jej kulturę, to czułem, że jest to kraj pełnego pluralizmu politycznego i różnorodności kulturowej. Spierali się w niej ludzie o różnych poglądach i gustach estetycznych. Wtedy absolutnie nie można było mówić o jakichkolwiek próbach cenzury. Jednak w momencie, kiedy Putin doszedł do władzy, systematycznie zaczęto ją wprowadzać.

Silny człowiek, który przyszedł i posprzątał bałagan po Jelcynie.

Porównałbym lata 90. do okresu porewolucyjnego, kiedy awangarda rosyjska miała więcej swobody. A potem, wraz z dojściem Stalina do władzy, ludzi wolnych i artystów konsekwentnie usuwano z życia publicznego ze względu na ich podejrzane poglądy, zbyt trudny przekaz sztuki. A z czasem uformowała się ostatecznie doktryna realizmu socjalistycznego.

Kiedy Putin zaczął się interesować kulturą?

Po tym, jak odzyskał kontrolę polityczną w kraju, walcząc z separatyzmami, i udało mu się opanować sytuację gospodarczą dzięki wzrostowi cen eksportowanych surowców. Kiedy już pieniędzy w kasie państwowej było wystarczająco dużo, wtedy można się było wreszcie zająć kulturą. Pojawiły się szerokie możliwości zarobkowania, państwo płaci bardzo dobrze, finansuje niekiedy fantazyjne projekty za gigantyczne pieniądze, ale też i ograniczeń dla twórców jest coraz więcej. Na pewne rzeczy nie można już sobie pozwolić. Zwłaszcza kinematografia ze swej natury jest uzależniona od państwowych finansów.

A co z literaturą, która nie wymaga wielkich budżetów?

Również ona ulega tym mechanizmom ze względu na przemiany rynku wydawniczego, przejęcia małych, niezależnych wydawnictw przez większe oficyny, w których udziały mają instytucje państwowe albo firmy powiązane kapitałowo z oligarchami. To wszystko powoduje, że twórcom, którzy chcieliby publikować w Rosji twórczość otwarcie krytyczną wobec władzy, jest coraz trudniej funkcjonować. Takie radykalne projekty w kulturze, jak np. grupa artystyczna Wojna czy Pussy Riot, zostały w dużej mierze zneutralizowane poprzez represje. Jeżeli ktoś jest zbyt aktywny politycznie, wychodzi swymi wypowiedziami i twórczością poza sztukę, a na dodatek swoim nazwiskiem firmuje protesty polityczne, czyli pojawia się na demonstracjach albo wprost krytykuje Władimira Putina, to musi się liczyć również z zagrożeniem życia.

Tak jak Dmitrij Bykow.

Pisarz, który w 2019 roku został otruty. Niezależne śledztwo dziennikarskie wykazało, że dokonali tego ci sami pracownicy Federalnej Służby Bezpieczeństwa, którzy stali za otruciem Aleksieja Nawalnego. Ale można też sobie wyobrazić nie tylko atak ze strony FSB na takiego pisarza po tym, jak ten napisał list protestacyjny, ale na przykład przez fanatycznego wyznawcę Putina, wierzącego w dziejową misję Rosji. Szaleńca, który taką osobę po prostu skrzywdzi.

Mimo oficjalnego zakazu cenzury, który gwarantuje konstytucja rosyjska, istnieje dziś szereg ściśle prawnych ograniczeń wprowadzonych przez parlament Federacji Rosyjskiej.

Tak, choćby zakaz propagowania narkotyków wprowadzony pod koniec lat 90., który już wówczas wyszydzano, mówiąc, że nie będzie można wydawać Michaiła Bułhakowa, który napisał opowiadanie „Morfina" o uzależnieniu młodego lekarza, ani „Anny Kareniny", bo przecież tytułowa bohaterka jest morfinistką. Potem zaczęto wprowadzać takie ograniczenia, jak zakaz używania leksyki nienormatywnej m.in. w kinematografii.

Czytaj więcej

Na czym polega kara więzienia

Czyli innymi słowy – zakaz eksponowania wulgaryzmów.

Ofiarą tego zakazu padł film „Lewiatan" Andrieja Zwiagincewa z 2014 roku. Sporo w nim było takiego języka, co tłumaczyło się od strony scenariusza i emocji, które wyrażał. Kiedy film wszedł do rosyjskich kin, wszystkie wulgaryzmy zostały wypikane wraz z całymi fragmentami dialogów. W ostatnich latach wprowadzono też zakaz propagowania homoseksualizmu i nietradycyjnych relacji pomiędzy osobami tej samej płci. I znów twórcy mieli kłopot, bo nie wiadomo, jak taki zapis interpretować. Co to znaczy „propagowanie homoseksualizmu"? Jeżeli ukażemy dwie osoby tej samej płci trzymające się za ręce i całujące się, to czy stanowi to propagowanie homoseksualizmu wśród osób nieletnich, czy jeszcze nie? To wszystko powoduje, że już na poziomie scenariusza filmowego twórca musi uwzględnić te wszystkie ograniczenia. Tylko jak wiarygodnie portretować środowisko przestępcze czy wojskowe bez wykorzystania wulgarnego języka? To jest powrót do radzieckiego purytanizmu.

Jest jeszcze wpisany do konstytucji w 2020 roku katalog „tradycyjnych wartości", których również nie wolno naruszać.

To było dopełnienie tego wszystkiego, co wprowadzano przez lata w Rosji. I podkreślenie kierunku zmian rosyjskiego społeczeństwa w opozycji do Zachodu, pogardliwie określanego mianem Gejropy, gdzie propaguje się homoseksualizm, sieje demoralizację i przez to wkrótce zgniła Europa upadnie. Po drugiej stronie stoi Rosja, która ma do spełnienia misję cywilizacyjną – konserwatywną, opartą na prawosławiu. Obrazek dopełnia sojusz z cerkwią, bo przecież patriarcha Cyryl poparł jednoznacznie politykę Putina i wojnę.

Jak na te obostrzenia reaguje społeczeństwo?

Chciałbym zwrócić uwagę na kontekst prawny, w jakim funkcjonuje współczesna Rosja, a który wykracza poza rządy Władimira Putina. Bo w konstytucji opracowanej przez Borysa Jelcyna i przyjętej w drodze referendum przez naród rosyjski istnieje zapis o tym, że Rosja w swoim kształcie terytorialnym jest integralna, a rolą prezydenta jest stać na straży terytorialnej integralności. A więc pozwolenie ze strony prezydenta na to, by któraś z republik się odłączyła, byłoby wystąpieniem przeciwko konstytucji. Ale jest też druga strona medalu – w konstytucji zawarto też inny zapis: o możliwości przyłączenia nowych podmiotów do federacji. W polskiej konstytucji nie znajdziemy takiego zapisu, w którym pozostawialibyśmy sobie prawo przyłączenia do naszych granic cudzego terytorium. A Rosja sobie na to pozwoliła.

Dodajmy, że po 2014 roku Krym dopisano do konstytucji jako kolejny podmiot FR.

I tak może się stać z następnymi terytoriami zajętymi przez Rosję. To jest grzech pierworodny rosyjskiej konstytucji z 1993 roku, kiedy Putin był jeszcze mało znaczącym urzędnikiem w Petersburgu. Usłyszałem kiedyś takie stwierdzenie od znanej, urodzonej w Kownie amerykańskiej slawistki prof. Ewy Thompson – która w swoich badaniach uprawia dyskurs postimperialny – że Rosjanie są kleptomanami terytorialnymi i tym, co ich spaja, są kolejne podboje. Dla nich nie jest ważny rozwój ekonomiczny ani stabilizacja społeczna. Wielka Brytania na przykład w jakiejś części już się wyleczyła ze swojego imperialnego podejścia do innych narodów. To długi i niełatwy proces, ale możliwy. Rosja wciąż ma go przed sobą i nie wiem, czy nastąpi on za naszego życia, ale mam taką nadzieję.

A co z kulturą niezależną? Czy jest jakiś underground, na który władza przymykałaby oko?

Mam wrażenie, że niewielki. Kultura przeniosła się do internetu, tym bardziej w tak wielkim kraju jak Rosja. A władza ma coraz więcej narzędzi, by blokować pewne treści także w sieci. Bo np. wyszukiwarka internetowa Yandex i jej właściciel, koncern, który powstał w latach 90. jako niezależna, prywatna inicjatywa, został w ostatnich latach przejęty przez kapitał państwowo-oligarchiczny. Rosja w ten sposób przygotowywała się na uniezależnienie od świata zachodniego w kwestii przekazywania informacji. Trzeba mieć spore kompetencje cyfrowe, żeby te ograniczenia w rosyjskiej sieci omijać. Dlatego w kraju coraz mniej jest niezależnej kultury i mam wrażenie, że przenosi się ona głównie za granicę.

To, jak wygląda proces wypychania twórców z kraju, widzieliśmy ostatnio na przykładzie Iwana Wyrypajewa, który jest wziętym reżyserem i dramaturgiem w kraju oraz całej Europie.

W momencie, kiedy Rosja zaatakowała 24 lutego Ukrainę, około 40 teatrów rosyjskich przygotowywało się do realizacji jego sztuk bądź je właśnie wystawiało. Jednak po tym, jak Wyrypajew oświadczył, że w związku z tą napaścią swoje honoraria płynące z Rosji będzie przekazywał na wsparcie Ukrainy, wszystkie teatry zrezygnowały ze współpracy z nim. Próby zostały wstrzymane, a grane spektakle zdjęto z afisza. Tak bardzo silna była presja ze strony władz i instytucji kultury. Więc pozostaje w tym momencie już tylko działalność za granicą. Fizyczna obecność w Rosji i działanie w otwartej opozycji jest coraz większym zagrożeniem dla życia.

Pojawiają się głosy o całkowitym bojkocie rosyjskiej kultury. Czy to dobry pomysł?

W odniesieniu do klasyki rosyjskiej, to nie wiem, czy jest sens, żeby zdejmować z repertuaru balety Czajkowskiego czy symfonie Szostakowicza. To przesada, którą nazwałbym wręcz histerią. Jest to zrozumiałe ze względów psychologicznych, ale po czasie powinna pojawić się refleksja, bo wycofanie się kompletnie z kontaktu z kulturą rosyjską nie jest zasadne. Natomiast jeśli chodzi o współczesną kulturę rosyjską tworzoną przez ludzi, którzy ewidentnie wspierają reżim Putina swoimi wypowiedziami, aktywnością czy w jakikolwiek sposób interpretują wydarzenia polityczne jako uzasadnione, to tak, jestem za sankcjami politycznymi oraz za bojkotem społecznym. Nie wolno natomiast zostawić samych sobie takich ludzi, jak Siergiej Lebiediew czy Alisa Ganijewa, twórców od lat ryzykujących swoją aktywnością opozycyjną. Albo Władimir Sorokin, który w swoich książkach i wypowiedziach ukazywał mroczne aspekty społeczeństwa rosyjskiego i mentalność władzy, w kompetentny sposób tłumacząc nam, w jakim kierunku to się rozwija. Z kim mamy rozmawiać o Rosji jak nie z nimi? To są ostatni obywatele Federacji Rosyjskiej, którzy walczą z propagandą i sprzeciwiają się reżimowi. Są bardzo odważni i bojkot dotykający w jakiś sposób także ich byłby krzywdzący. Jest też przecież w Rosji środowisko zdelegalizowanego już niestety Memoriału. Ci prawi ludzie dążyli do prawdy historycznej, także tej o polskich ofiarach stalinizmu. Gdybyśmy się mieli od nich odwrócić, byłaby to wielka niesprawiedliwość wobec ludzi, którzy poświęcili niekiedy zdrowie i wolność, by ujawniać prawdę. Takich ludzi jest garstka, ale mam nadzieję, że w przyszłości to oni będą budować nowe społeczeństwo rosyjskie na gruzach imperializmu.

Grzegorz Szymczak (ur. w 1974 r.)

Rusycysta, tłumacz i znawca kultury rosyjskiej. Przełożył m.in. cztery powieści Siergieja Lebiediewa. Ostatnia z nich pt. „Ludzie sierpnia", opowiadająca o burzliwym roku 1991, w którym przestał istnieć Związek Radziecki, ukazała się jesienią 2021 r. (wyd. Claroscuro)

Plus Minus: W lutym rosyjscy twórcy opublikowali list protestacyjny przeciwko inwazji na Ukrainę. Tylko że większość z nich żyje i pracuje na Zachodzie. Czy w samej Federacji Rosyjskiej zostali jeszcze artyści, którzy otwarcie krytykują władze?

Niestety, tylko pojedynczy twórcy, którzy nie zamierzają wyjeżdżać z Rosji, są gotowi otwarcie skrytykować tę napaść. Większość sygnatariuszy wspomnianego listu to ludzie o wysokim statusie w światowej literaturze, niezależni pod względem finansowym.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS