Młodszy od niego o dwanaście lat Wowa też wybierał. Padło na Rosję, choć samozwańcza matka Wowy mieszka w Gruzji, ale Wowa Gruzji nie lubi. Najechał nawet na nią, jak chcą niektórzy, w zemście za dziecięce upokorzenia i porzucenie. Wychowany w Leningradzie Władimir wybrał Rosję, choć dalibóg, nie dla niej poniósł największe zasługi. Bo – jakkolwiek zabrzmi to jak tania prowokacja – Władimir Władimirowicz najwięcej zrobił dla Ukrainy, dla jej narodowej tożsamości. Owszem, uczynił to wbrew swym intencjom, ale fakt jest faktem.
Czytaj więcej
Maszę coś uwierało. To była wojna. W języku Maszy operacja specjalna, bo w jej kraju słowo na W jest równie zakazane jak w Ameryce słowo na M. Myślała więc Maria Zacharowa, rzeczniczka Ministerstwa Spraw Zagranicznych, i wymyśliła, że zachodnie media w relacjo-nowaniu rosyjskiej agresji przyjmują wyłącznie optykę ukraińską.
Podróż po przedwojennej Ukrainie dowodziła jednego – wszędzie były ulice Bandery i Chmielnickiego, gdzieniegdzie Szewczenki. Jakkolwiek tego pierwszego chętnie wymienilibyśmy Ukraińcom na Petlurę, to jest, jak jest. I choć ulic nazwiskiem Putina nazywać niewdzięcznicy nie będą, to przecież właśnie on ich po upadku komunizmu natchnął i skleił. Z niezależną państwowością mieli Ukraińcy, jak wiemy, niejakie problemy, ale mieli je również – i to było groźniejsze – z własną tożsamością.
Zachód kraju, wiadomo, banderowcy mówiący po ukraińsku, grekokatolicy, a jeśli prawosławni, to patriarchatu kijowskiego. Im dalej na wschód, tym bardziej sowiecko, nawet nie rosyjsko, ale właśnie sowiecko, a i do cerkwi nikt nie chodził. W Charkowie, który pamiętam jako niezbyt urodziwe, nudne miasto, nikt nie mówił po ukraińsku, bo i po co. My tu wszędzie jesteśmy tutejsi, a oni tam na górze, blin, tylko do siebie zagarniają, suka, kradną tak samo w Moskwie, jak i w Kijowie, piderasy. I co tu gadać, było w tej gorzkiej analizie taksówkarza wiele racji – niepodległa Ukraina nie potrafiła dać swoim obywatelom poczucia dumy. Uczciwie mówiąc, miała tę narodową dumę w trąbie.