Jak świętowano rocznicę niepodległości w II RP

Dopiero w 1937 roku Święto Niepodległości zyskało rangę święta państwowego, przedtem organizowało je wojsko.

Aktualizacja: 04.11.2016 12:26 Publikacja: 03.11.2016 15:58

Buława w rękach Marszałka i przegląd wojsk 11 listopada 1920 roku. „Wojna była wygrana i gwiazdy spo

Buława w rękach Marszałka i przegląd wojsk 11 listopada 1920 roku. „Wojna była wygrana i gwiazdy spokojne”

Foto: Forum, Piotr Mecik

Jedenastego listopada w miastach garnizonowych można było przez całe dwudziestolecie liczyć na defilady, odznaczenia, promocje i awanse na wyższe stopnie oficerskie, a wieczorową porą bale. Najhuczniejsze zapewne w pułkach kawaleryjskich, kończące się toastem za zdrowie konia i śpiewaniem żurawiejek. Bale Niepodległości, niestety bez skutku, usiłował wskrzesić prezydent Lech Kaczyński, szczęśliwie jednak ostatnimi laty ta tradycja powróciła.

W 1920 roku obchody świeżo obronionej niepodległości były dość szczególne. 14 listopada na warszawskim placu Zamkowym Józef Piłsudski przyjął od wojska buławę marszałkowską. Osiem dni później odebrał we Lwowie defiladę wojskową i odznaczył to miasto Krzyżem Kawalerskim Orderu Virtuti Militari. To nagroda za wygranie lokalnej wojny z Ukraińcami w 1918 roku i opór stawiony bolszewikom w 1920. Zresztą słuszna, bo obie wojny składały się na mit założycielski II RP.

Po odejściu Piłsudskiego z wojska i z polityki obchody rocznicy odzyskania niepodległości miały mniejszą rangę niż przedtem. Bystry obserwator stołecznego życia, ekspatriant z Mińszczyzny Edward Woyniłłowicz nawet się dziwił, że władze nie organizują takich ceremonii: „Ludek warszawski lubuje się we wszystkich demonstracyjnych obchodach i przyznać trzeba, umie je przeprowadzać kulturalnie. Rząd każdy powinien w porę poddawać preteksty, gdy przychodzi konieczność zażegnania niepożądanych nastrojów". Zmieniło się to dopiero po zamachu majowym: 11 listopada 1926 roku był dniem świątecznym z defiladą i mszą za Ojczyznę w katedrze.

Słonimski chwali Mickiewicza

Wszystko to nic w porównaniu z obchodami dziesięciolecia Niepodległej, które zorganizowano z naprawdę dużym przytupem. Zaczęły się 9 listopada 1928 roku od kinowej premiery „Pana Tadeusza", na którą przybyli Marszałek i prezydent Ignacy Mościcki. Do filmu w reżyserii Ryszarda Ordyńskiego scenariusz napisali Ferdynand Goetel i Andrzej Strug. To był niemy obraz, ale miał znakomite napisy, co dostrzegł nawet zgryźliwy zawsze Antoni Słonimski; „Cóż to były za napisy. Pierwszy raz w życiu w kinie z niecierpliwością czekałem na napisy. Słowa Mickiewicza w nowym optycznym podaniu tchnęły świeżością i urokiem nieodpartym. Bardzo było do twarzy tym trzynastozgłoskowcom na piśmie". Słonimski jako recenzent mało kogo chwalił, dla Adama Mickiewicza zrobił wyjątek.

Właściwe obchody w Warszawie były dwudniowe i zaczęły się w sobotę 10 listopada. Czego tam nie było! Uroczyste nabożeństwa, specjalna sesja parlamentu, kwiaty pod Grobem Nieznanego Żołnierza, historyczna parada wojskowa na właśnie odrestaurowanym Starym Mieście, nocna iluminacja ministerstw i innych gmachów publicznych. 11 listopada głównym punktem programu była defilada wojskowa na Polu Mokotowskim, którą przyjmował Marszałek. W Teatrze Wielkim wystawiono „Krakowiaków i górali" w reżyserii Jana Kamińskiego. Dodajmy, że parę dni wcześniej plac Saski decyzją stołecznego samorządu został przemianowany na plac Marszałka Piłsudskiego.

Ale nie tylko świętowano, bo też powstało monumentalne opracowanie „Dziesięciolecie Polski odrodzonej. Księga pamiątkowa 1918–1928", na którym zresztą wyraźnie wzorowali się twórcy księgi „Dziesięciolecia Polski niepodległej 1989–1999". Trwająca od maja do września 1929 roku Powszechna Wystawa Krajowa w Poznaniu miała bardzo dobre omówienia w zagranicznej prasie, a zwiedziło ją 4,5 miliona osób.

Ciekawie wystawę zapamiętał Aleksander Wat, który dostał od – wtedy jeszcze kontrolowanego przez PPS – Związku Kas Chorych zlecenie przygotowania do Poznania spektaklu teatralnego o prawie pracy. Jak potem wspominał w rozmowie z Czesławem Miłoszem, zrobił meyerholdowsko-piskatorski montaż o zabarwieniu półmarksistowskim, komunizującym: „Speaker czyta ustawy. Króciutki paragraf, a potem telefon. Podnosi telefon i odbiera sprawozdania z różnych wielkich fabryk, ile w ciągu roku spisano protokołów za łamanie ustawy. Słowem, pokazałem, że wszystkie ustawy są łamane".

Zabawa szybko się skończyła, zresztą bez konsekwencji dla reżysera. Po wizycie grupy śląskich przemysłowców i ich interwencji u władz – nie było to trudne: tego dnia w Poznaniu byli żona Marszałka i jego bliski współpracownik płk Aleksander Prystor – teatrzyk w pawilonie Ministerstwa Pracy zamknięto.

Konkurs na ideę

W 1935 roku zmarł Piłsudski, przez dziennikarzy nieformalnie określany jako Czynnik Decydujący. Sanatorzy zaczęli szukać jakichś nowych pomysłów politycznych. „Wygrzewanie się w coraz bardziej w miarę czasu gasnących blaskach legionowego entuzjazmu nie wystarcza. Potrzeba idei – celnie zauważył Józef Łobodowski. – Ogłoszono konkurs na ideę. Tymczasem odbywa się lawirowanie między faszystowską Scyllą a sowiecką Charybdą, gwałtowne poszukiwanie mocnej podstawy".

Poszukiwania trwały, a ludzie obozu władzy walczyli o schedę po Marszałku. Szykowany na jego w pewnej mierze następcę gen. Edward Rydz-Śmigły 10 listopada 1936 roku otrzymał – a jakże, na dziedzińcu Zamku Królewskiego – buławę marszałka Polski. Nikomu się jednak nie spieszyło z formalnym uregulowaniem statusu Święta Niepodległości. Stosowna ustawa, uchwalona dopiero 23 kwietnia 1937, głosiła, że 11 listopada jest „po wsze czasy związany z wielkim imieniem Józefa Piłsudskiego, zwycięskiego Wodza Narodu w walkach o wolność Ojczyzny".

W każdym razie 11 listopada Święto Niepodległości celebrowano siłą rozpędu i bez tej ustawy. Nie darmo poseł sprawozdawca Bolesław Pochmarski mówił w sejmie o dniu 11 listopada, że „budzi w świadomości powszechnej szczególnie żywe uczucia, których wyrazem jest już praktykowane corocznie uroczyste święcenie tego dnia jako rocznicy pierwszego dnia nowej, państwowo odrodzonej Polski".

Wiele wskazuje, że nie wszystkim się podobał ten śmiertelnie poważny i przesadny kult Marszałka, który ustawa dodatkowo jeszcze wzmocniła. Jak wspominała Monika Żeromska, wtedy studentka malarstwa, „kiedy przy świętach narodowych wszystkie wystawy sklepowe udekorowane były fotografiami marszałka Piłsudskiego, stawaliśmy przed szybą i pytali jedno drugiego: »Kto to może być ten miły pan z wąsami, nie wiesz?«, ale nikt z nas nie wiedział, a ludzie dookoła wściekali się na dzisiejszą młodzież".

Nawiasem mówiąc, pierwsze po uchwaleniu ustawy Święto Niepodległości, tj. 11 listopada 1937 roku, wypadło nie najlepiej. Tego dnia pod Piasecznem rozbił się samolot LOT lecący z Krakowa do Warszawy. Cztery osoby zginęły, a osiem zostało rannych. Wypadek nieco przyćmił relacje prasowe z warszawskiej defilady.

Rok później, gdy w Europie już było czuć zapach prochu, a Polska świętowała nie tylko XX-lecie istnienia, ale i wątpliwy – jak się później okazało – sukces w postaci zajęcia Zaolzia, obchody były nie tylko państwowe i sztampowe. Liberalne (niektórzy mówili: boyszewickie) „Wiadomości Literackie" zamieściły trzystronicowy historyczny fotoreportaż; od powrotu Piłsudskiego z Magdeburga poprzez zamach majowy do zdjęcia z 2 października 1938, podpisanego „Śląsk zaolziański wraca do Polski".

Przebieg wypadków wojennych w kraju powinien był chyba pogodzić zwolenników sanacji z jej adwersarzami. Bo polskie Święto Niepodległości na swój sposób uczcili Niemcy już w 1939 roku. To było na terenach włączonych do Rzeszy, gdzie okupacja miała dużo bardziej brutalny przebieg niż w Generalnym Gubernatorstwie. 11 listopada 1939 roku w lasach Piaśnicy zamordowali 314 osób – dzieci żydowskich, osób świeckich i duchownych, w tym zmartwychwstankę, siostrę Alicję Kotowską, dyrektorkę szkoły w Wejherowie, dziś błogosławioną Kościoła katolickiego.

Autor jest historykiem i dziennikarzem, pracuje w IPN

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jedenastego listopada w miastach garnizonowych można było przez całe dwudziestolecie liczyć na defilady, odznaczenia, promocje i awanse na wyższe stopnie oficerskie, a wieczorową porą bale. Najhuczniejsze zapewne w pułkach kawaleryjskich, kończące się toastem za zdrowie konia i śpiewaniem żurawiejek. Bale Niepodległości, niestety bez skutku, usiłował wskrzesić prezydent Lech Kaczyński, szczęśliwie jednak ostatnimi laty ta tradycja powróciła.

W 1920 roku obchody świeżo obronionej niepodległości były dość szczególne. 14 listopada na warszawskim placu Zamkowym Józef Piłsudski przyjął od wojska buławę marszałkowską. Osiem dni później odebrał we Lwowie defiladę wojskową i odznaczył to miasto Krzyżem Kawalerskim Orderu Virtuti Militari. To nagroda za wygranie lokalnej wojny z Ukraińcami w 1918 roku i opór stawiony bolszewikom w 1920. Zresztą słuszna, bo obie wojny składały się na mit założycielski II RP.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Grób Hubala w Inowłodzu? Hipoteza za hipotezą
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS