Dom na polanie
Ostatni raz spotkałem Włodka dokładnie 8 lutego 2010 r. w Waszyngtonie, byłem wtedy na studiach podyplomowych na Narodowym Uniwersytecie Obrony. Pamiętam to dokładnie – była to bowiem w USA zima stulecia i w tamtym czasie cały Waszyngton był totalnie zasypany śniegiem. Z tego powodu ruch drogowy był praktycznie sparaliżowany – żadna taksówka nie chciała jechać w rejon północnego Waszyngtonu. Nie wyobrażałem sobie, że nie spotkam się z moim Dowódcą. Jako że nie było wyjścia, pojechałem swoim samochodem. Podróż trwała prawie trzy godziny. Po dotarciu na miejsce oprócz gen. Potasińskiego spotkałem także moich kolegów – płk. Mieczysława Usydusa i oficera łącznikowego Dowództwa Operacji Specjalnych Stanów Zjednoczonych ppłk. Adama Młota, którzy towarzyszyli Dowódcy w podróży służbowej. Oczywiście oprócz wielu pytań z mojej strony rozmawialiśmy o wyzwaniach stojących przed ówczesnym Dowództwem Wojsk Specjalnych, o szkoleniu kadry, a także o tym, że nie wszyscy rozumieją specyfikę i potrzeby Wojsk Specjalnych. Włodek jak zawsze emanował entuzjazmem i poczuciem humoru. Kiedy się żegnaliśmy, nikt z nas nie przypuszczał, że będzie to ostatnie spotkanie" – opowiadał Gut.
„Należał do grona dowódców, których podwładni darzyli prawdziwym szacunkiem i zaufaniem. Ceniony za otwartość, życzliwość. Był żołnierzem o rozległej wiedzy wojskowej i ogólnej. Imponował kondycją fizyczną i zamiłowaniem do sportu" – napisali w pożegnalnej nocie jego żołnierze. – Podziwiałem go za to, że wystartował w Biegu o Nóż Komandosa. Mógł przyjechać na święto 1. Pułku Komandosów w Lublińcu w galowym mundurze. Wznieść toast, udekorować kogoś medalem, ustawić się do pamiątkowych zdjęć. Zamiast tego w polowym mundurze i ciężkich butach biegł w deszczu 14 km. Stanął tym samym w jednym szeregu z żołnierzami, często ze swoimi podwładnymi i, co ciekawe, wcale nie na dobrej pozycji startowej – opowiadał gen. Roman Polko niedługo po śmierci generała.
Bywały jednak sytuacje, gdy ten silny człowiek zwany Wodzem lub Długim Nożem, okazywał się bezradny. Nie interesował się swoimi sprawami finansowymi, zdarzało się, że zapominał numer PIN, gubił dokumenty, nie miał zaufania do bankowości internetowej. – Każdy stoi na dwóch nogach i tak było w przypadku męża, ale to nie oznacza, że miał dwie twarze. Trochę inaczej zachowywał się w pracy, inaczej w domu. W pracy był szefem, który zajmował się niezwykle odpowiedzialnymi sprawami. W domu był człowiekiem wrażliwym, czułym. Starał się jednak zachowywać pewną równowagę. Dla niego doba była zbyt krótka, dlatego takimi sprawami jak konto i karty zajmował się adiutant. Nigdy nie zajmował się też finansami domowymi – komentuje Marta Potasińska.
W maju 2010 r. generałowi kończyła się trzyletnia kadencja dowódcy Wojsk Specjalnych. Czy chciałby zostać dowódcą na kolejną kadencję? – Bardzo mu na tym zależało. Jednak mówiło się też, że może awansować na dowódcę operacyjnego Sił Zbrojnych. A to skomplikowałoby nam życie, bo wiązałoby się z koniecznością przeprowadzki do Warszawy. Brał też pod uwagę przejście na emeryturę, a następnie pracę w USA. To też nie byłoby dobre rozwiązanie, bo wiązałoby się z wyjazdem za ocean – wspomina Marta Potasińska. – Nasze wspólne życie było wtedy w zawieszeniu. Wiele zależało od planów zawodowych męża.
Dwa lata temu generał Włodzimierz Potasiński został patronem jednostki Wojsk Specjalnych Formoza, a Marta Potasińska matką chrzestną nowo utworzonej jednostki specjalnej Agat. Nazwiskiem generała nazwano też wiele ekstremalnych imprez sportowych organizowanych przez specjalsów, m.in. Bieg o Nóż Komandosa oraz Bieg Morski Komandosa.