Scheda po Rzeczypospolitej
Narodowość staje się po I wojnie światowej kluczem do ułożenia nowego porządku na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Rozpada się wspólnota istniejąca 505 lat, zostają wzajemne pretensje.
Ukraińcy to grupa świadoma swojej tożsamości, z jasnym postulatem własnego państwa. Już je przez chwilę mieli przy stole rokowań, do którego delegacja z Królestwa Polskiego nie została dopuszczona. Polacy zawiedli; złamali porozumienie między Piłsudskim i Petlurą, dogadując się z Moskwą w Rydze i pozbawiając Ukraińców nadziei na własne państwo. Kijów zabrała im czerwona Moskwa, z Polakami przegrywają walkę o Lwów, ale nie tracą nadziei. Ich duchowy przywódca, arcybiskup Szeptycki, odbywa wielką podróż po Ameryce i Europie, zabiegając o poparcie idei oderwania od Polski Galicji Wschodniej i utworzenia ukraińskiego państwa.
Czują się dziećmi zbuntowanej Kozaczyzny. Tarasa Bulbę, walczącego z Lachami, odczytują dosłownie, porzucając subtelności literackich metafor. Sami chcą Lachów rezać. Ten nurt będzie reprezentował OUN, który Galicję i Wołyń zamieni w polską Irlandię, Lwów w Dublin, a akty terroru skieruje nie tylko przeciwko Polakom, ale i ugodowcom z ukraińskiego UNDO. Sojusznika będą szukać w Berlinie.
UNDO zacznie się dogadywać z Warszawą w roku 1931, wobec dramatycznej sytuacji Ukraińców po sowieckiej stronie, a Wasyl Mudry z UNDO będzie w latach 1935–1939 wicemarszałkiem Sejmu.
Wilno Michał Romer nazwie jabłkiem niezgody. Dla Litwinów jest historyczną stolicą z czasów Giedymina. Tu odbywali Wielki Sejm Założycielski, który zapoczątkował niepodległą Litwę. Ale kresowi Polacy też się czują spadkobiercami Wielkiego Księstwa Litewskiego, a Wilno to miasto „Panny co w Ostrej świeci Bramie" i Naczelnika, miasto, w którym stanowią oni ponad połowę mieszkańców (drudzy są Żydzi – ponad 40 proc., a Litwini stanowią zaledwie ok. 2 proc.). Nie można go oddać.
Ale zajęcie miasta ostatecznie przekreśla marzenia Piłsudskiego o federacji – choć Piłsudski, zlecając akcję zbrojną, na nią właśnie liczył – lub choćby poprawnych relacji z sąsiadem. Młoda Litwa, gdzie każdy zna polski, a nie każdy zna litewski, rusza do wojny kulturowej i gospodarczej. Władze w Kownie ziemian postrzegają jako wiernych Warszawie, więc zabierają im ziemię i oddają osadnikom litewskim.
W 1922 r. uchwalają ograniczenie majątków ziemskich do 80 ha i lasów do 25 ha przy symbolicznym odszkodowaniu. Później polska gazeta donosi, że w jednym ze szlacheckich dworów zastrzelił się 51-letni obywatel A.N., osierociwszy żonę i troje dzieci. Bo nie miał na „rekwizycje i podatki".
Majątki tych, którzy służą w wojsku polskim, są konfiskowane. Zamyka się polskie szkoły, a ukończenie jednego z czterech polskich gimnazjów uniemożliwia uzyskanie państwowej posady. Litwini zmieniają tę politykę dopiero w 1938 r., gdy Hitler sięga po Kłajpedę.
Pułkownik Leon Mitkiewicz-Żółłtek, polski attaché wojskowy w Kownie, pisał: „(...) gdybyśmy mogli zapewnić Litwie rzeczywistą pomoc przeciwko Niemcom w sprawie Kłajpedy, to Litwa, a ślad za nią i reszta państw bałtyckich, znalazłaby się natychmiast w sojuszu politycznym i wojskowym z Polską". To jednak – o czym wiedział nie tylko płk Mitkiewicz, ale i naczelny wódz Rydz-Śmigły – przekraczało polskie siły.
Widziane z Warszawy
Dwudziestolecie to czas na Kresach trudny nie tylko politycznie, ale i gospodarczo. Polska władza zastaje Kresy zrujnowane. Hrabia Jan Tyszkiewicz, dziedzic Waki, doprowadza gosposię do rozpaczy swoim strojem: „doprawdy dziury, dziury i dziury takie, że bawełna na 5 metrów zaledwie na dwie pary skarpetek wystarczy".
Majątki ziemskie nie były w lepszym stanie. W dodatku poza polską Wileńszczyzną i paroma jeszcze zaledwie miejscami, jak poleski Łohiczyn, białoruscy i ukraińscy chłopi są nastawieni obojętnie lub wrogo do polskiej władzy. Białorusini ze słabym poczuciem tożsamości narodowej i źle wykształceni stanowią świetną pożywkę dla agitacji komunistycznej.
Charakterystyczna jest droga polityczna jednego z ich kluczowych przywódców, Bronisława Taraszkiewicza, który najpierw zabiegał o autonomię i język białoruski jako urzędowy na zamieszkanych przez nich terenach, potem wstąpił do KPZB, pojechał na konferencję do Moskwy, a po powrocie założył nową organizację Hromada, będącą już agenturą wpływu. Został rozstrzelany w Moskwie w 1938 roku.
Poleszucy, prawie niepiśmienni, tworzą zamkniętą, nieufną grupę fascynującą dla naukowców, ale trudną dla administracji. Duchowo należą do poprzednich epok, nawet chrześcijaństwo jest u nich jedynie świeżym nalotem.
W kresowych miastach liczną grupę stanowią Żydzi. Często nie znają polskiego, są rozgoryczeni ekscesami polskich wojsk w czasie wojny polsko-bolszewickiej – w oczach żołnierzy uchodzą za popleczników Moskwy. Żydowskie życie duchowe i polityczne tętni, ale poza wąską grupą zasymilowanej inteligencji Polska Żydów specjalnie nie interesuje.
II Rzeczpospolita prowadzi wobec Kresów i zamieszkujących je mniejszości politykę niespójną. Miota się między chęcią pozyskiwania przychylności a twardo wytyczonym przez endeków planem narzucenia polskości siłą. Dmowski uważa metody „miękkie" za słabość.
„Zaspokoiwszy ich nadmierne dziś apetyty, pozostawimy tę piękną ziemię gnuśnym sytym próżniakom, których samoistność dopóty będzie trwała, dopóki ktoś energiczniejszy od nas swej ręki na nich nie położy" – ostrzega w „Myślach nowoczesnego Polaka". Ostatecznie polityka endecka wygra pod koniec lat 30., kiedy nieudolni spadkobiercy Piłsudskiego oprą się na obozie narodowym i zaczną burzyć cerkwie.
Polska władza wprowadza własną administrację. Wysyła urzędników, najchętniej z dawnego zaboru austriackiego, nazywanych galileuszami. Ci doprowadzają miejscowych do szału. W Wilnie nakazują zmianę uprzęży na małopolską, bo tutejsza duha przy wozie kojarzy im się z Rosją. By pozyskać kadrę na Kresy, rusza projekt budowy domów dla urzędników państwowych. Jeśli zsumować – 876 mieszkań. A i tak wojewoda poleski Kostek-Biernacki narzeka na jakość administracji: „Dusze niezłodziejskie są rzadsze niż cielęta o dwóch głowach" – mawia.
Mimo to ruszają projekty cywilizacyjne: melioracja Polesia, elektryfikacja, budowa dróg, budynków użyteczności publicznej, infrastruktury turystycznej, bo to ma być domeną słabo rozwiniętych gospodarczo terenów. Dwa inne pomysły – osadnictwo i reforma rolna – nie podobają się ziemianom. Osadnictwo wojskowe ma zmienić proporcje narodowościowe. Polacy o silnej świadomości narodowej dostają tu od państwa swoją ziemię. Są młodzi, zakładają rodziny. Jednak napotykają na wrogość społeczności lokalnej, często także ziemian.
Na podstawie ustawy parcelacyjnej z 1925 roku do 1939 roku udało się rozparcelować około 60 proc. z przewidzianych do tego gruntów. „Wmówiono zbolszewiczałym chłopom, powracającym z głębi Rosji, że rząd polski i własność polska pomagać im są obowiązani" – denerwuje się Henryk Skirmunt, pan na Mołodowie. Wyraża emocje większości ziemiaństwa.
Bieda jest wszędzie, ale nigdzie taka jak na Polesiu. To podatny grunt dla propagandy, a w wojnie o ludzkie dusze, jaką Moskwa prowadzi z II Rzeczpospolitą, kłamstwo jest potężnym orężem. „Mówię, że będzie wolno, że będzie lepiej, to moja zwykła metoda, że w Rosji wspaniałe zmiany – ekspresy, bezpłatne żywienie dzieci, teatry, międzynarodówka. Słuchają z zachwytem i niedowierzaniem. A ja sobie myślę – będziecie mieli swoje niebo całe w diamentach, wszystko będzie wywrócone na nice, wszystkich wyobraca i któryż to już raz mi żal" – pisał w „Dzienniku 1920" Izaak Babel.
Bandy sowieckie mordują ziemian, policjantów i żołnierzy. II Rzeczpospolita reaguje adekwatnie dopiero po tym, gdy 1924 r. w nocnym ataku na Stołpce ginie urzędnik i siedmiu policjantów. Powstaje Korpus Ochrony Pogranicza – jednostka mająca nie tylko posługiwać się bronią, ale także przeciwdziałać propagandzie komunistycznej.
KOP spełnia swoją funkcję. I zapłaci za to cenę w dołach Katynia. Bolszewicka Rosja musi jednak zmienić strategię – teraz będzie rozwijać w Polsce agenturę wpływu. Czołówkę wyszkoli w Moskwie Komintern razem z kolejnymi wcieleniami Czeka. Agitatorzy sączą do ucha chłopom bajki o sowieckim dobrobycie. W tym czasie w Sowietach miliony chłopów umierają podczaskolektywizacji.
Żywcem zakopani
Utalentowany sowiecki szpieg i błyskotliwy warszawski adwokat Teodor Duracz będzie skutecznie bronił przed sądem kolegów po fachu. Część uniknie kary, inni pójdą do polskich więzień, co uchroni ich przed stalinowskimi czystkami. Wyjdą we wrześniu 1939 r.
Wtedy, kiedy ich działalność na Kresach przyniesie owoce: do głosu dojdą ich uczniowie. Białoruskie bandy miejscowych komunistów i kryminalistów wyposażone w chałupnicze obrzyny i sprzęt domowego użytku rozprawiać się będą z ziemiaństwem. Rodzinę Wołkowickich w Brzostowicy Małej pod Grodnem zwiążą drutem kolczastym, do ust wleją rozrobione wapno, a następnie żywcem zakopią. Długą listę powieszonych, zastrzelonych, zarżniętych i zakopanych zbierze prof. Krzysztof Jasiewicz w „Zagładzie polskich Kresów". Największym szczęściem dla polskich ziemian będzie, jeśli uda im się stamtąd uciec.
Potem przyjdzie rzeź na Wołyniu i w Galicji. W litewskich Ponarach, z udziałem szaulisów, wileńska inteligencja i żołnierze AK wypełnią doły po zbiornikach paliwa. To koniec projektu, po którym sowiecka Rosja wyrysuje w Jałcie nową mapę. Największym jednak jej zwycięstwem jest to, że po bratobójczych zbrodniach narody, które kiedyś były jednym państwem, nie odzyskają już do siebie zaufania.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95