W kwietniu 2017 r. ETA, czyli Euskadi Ta Askatasuna (Baskonia i Wolność), zakończyła swoją działalność, składając całą broń i oddając materiały wybuchowe. Terroryści podali międzynarodowym obserwatorom lokalizacje wszystkich skrytek, które bez wyjątku znajdowały się we Francji.
Organizację założyli w 1959 r. członkowie Nacjonalistycznej Partii Basków, głównie studenci. Przez niemal pół wieku działalności jej ofiarą padło niemal 860 osób, z czego dużą część stanowili cywile. Skala być może nie robi wrażenia, zwłaszcza w perspektywie zamachów Al-Kaidy czy tzw. Państwa Islamskiego, ale powieść Fernanda Aramburu „Patria" przekonuje, że konflikt na trwałe podzielił kraj czy właściwie dwa kraje: Hiszpanię (na Baskonię i całą resztę), a także samą Baskonię. W tym drugim przypadku podziały są bardziej skomplikowane, bo dotyczą nie tylko zwolenników i przeciwników ETA, lecz przebiegają w poprzek klas społecznych, a co najważniejsze: odseparowują rodziny ofiar od rodzin sprawców.
Wszyscy się ich tutaj boją
I właśnie taki jest punkt wyjścia „Patrii", najważniejszej – choć, o czym będzie jeszcze okazja powiedzieć, na pewno nie najlepszej – hiszpańskiej powieści ostatnich lat, która właśnie ukazała się po polsku w przekładzie Karoliny Jaszeckiej. Mieszkający od ponad 30 lat w Hanowerze Aramburu przybliża czytelnikowi rodziny Txato i Joxiana, z małego miasteczka w Guipúzcoi, baskijskiej prowincji, której stolicą jest San Sebastián. Txato jest właścicielem przedsiębiorstwa transportowego, a jego najlepszy przyjaciel pracuje w odlewni. Panowie są nierozłączni. Grają razem w karty, należą do tego samego klubu rowerowego, ich rodziny wspólnie spędzają czas. Jeden jest bogatszy, drugi stara się wiązać koniec z końcem, ale to bez znaczenia, bo wszystko rozpada się między nimi nie z powodów ekonomicznych ani historycznych, lecz raczej z powodu „cuadrilli", czyli instytucji specyficznie hiszpańskiej: grupki znajomych, do której należy się właściwie przez całe życie.
Joxe Mari, syn Joxiana i dobrze zapowiadający się piłkarz ręczny, stopniowo coraz bardziej angażuje się wraz z kolegami w lokalne burdy, a w końcu po jednej z nich, zakończonej podpaleniem autobusu, nie ma wyboru i ucieka, trafiając wreszcie na południe Francji i w szeregi ETA. Mniej więcej w tym samym czasie odnoszący umiarkowane sukcesy biznesowe Txato staje się celem baskijskiej organizacji. Otrzymuje list, w którym terroryści oczekują zapłacenia tak zwanego podatku rewolucyjnego, czyli w istocie haraczu (ETA egzekwowała „podatek" do września 2011 r., czyli jeszcze przez dziewięć miesięcy od słynnego styczniowego ogłoszenia zawieszenia broni i wyrzeczenia się przemocy).
Txato nie chce z nimi zadzierać, wszyscy się ich tutaj boją lub im sprzyjają. Sam zresztą czuje się Baskiem z krwi i kości, jego ojciec walczył przeciwko Franco, cała rodzina mówi po baskijsku, a on zatrudnia wyłącznie lokalnych pracowników. Płaci. Szybko jednak przychodzi drugi list z żądaniem uiszczenia dużo większej sumy. Wydaje się, że to pomyłka, bo przecież ledwie niedawno wsparł „walkę o wolność". Tym razem zapożyczony Txato (pragnie rozwijać firmę, wziął kredyt, żeby wymienić stare ciężarówki) nie jest w stanie zapłacić. Na murach w miasteczku pojawiają się złowieszcze napisy. Txato okazuje się ciemiężycielem (choć daje pracę miejscowym członkom baskijskich związków zawodowych), zdrajcą i donosicielem (choć nigdy nikogo nie wydał).