Ktoś mógłby zapytać, czego przewodniczącym jest Xi. Ma rzeczywiście tytuł prezydenta Chińskiej Republiki Ludowej, ale swoją nieograniczoną, represyjną i ludobójczą władzę czerpie z bycia pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Chin. Prezydent nie musi być ekspertem spraw międzynarodowych, zwłaszcza że ma od tejże polityki doradców, którzy w dodatku są otoczeni, analitykami i doradcami od wszelkich prawdziwych i wyimaginowanych problemów. Jako ostrzeżenie mógł zabrzmieć dumny przymiotnik Komunistyczna, którego mało kto już używa, a jeśli już, to na bardzo poważnie. Ale wystarczy kliknąć samemu, nawet po polsku, na Google'u „prawa człowieka Chiny", by przeczytać tytuły takie jak „Raport HRW: Katastrofa dla praw człowieka w Chinach. Prześladowania, cenzura, manipulacja. Organizacja Human Rights Watch w najnowszym raporcie nie zostawia suchej nitki na Chinach. Kraj zagraża międzynarodowemu systemowi praw człowieka... Kraj prezentuje się jako atrakcyjny partner handlowy, ale jednocześnie rozwija globalną sieć cenzury...".
Czytaj więcej
Chyba tylko w Polsce można było zobaczyć i przeczytać w ostatnich dniach tyle antyniemieckiej propagandy. Najpierw w mediach internetowych i społecznościowych wylała się fala oburzenia i obrzydzenia na Niemcy, które nie chcą przepuścić nad swoim terytorium brytyjskich samolotów z wojskową pomocą (obronną) dla Ukrainy. Potem setki, może tysiące czy nawet setki tysięcy obywateli dyskutowało, wymyślając sobie od najgorszych, czy dementi Wielkiej Brytanii, Niemiec i wielu wiarygodnych źródeł należy traktować serio, czy jako kolejny etap kłamstw, bo przecież każdy wie, że ci Niemcy o niczym innym nie marzą, jak powtórzyć 17 września 1939 r.
Chiny jako zagrożenie dla cywilizowanego świata poprzez swoją kontrolę internetu, inwestycje w kluczowe strategicznie miejsca w Azji i Afryce (gdzie widać już konkurencję z Rosją), manipulowanie handlem czy agresywną politykę wojskową na Dalekim Wschodzie powinny odstraszać ludzi, którym nie jest obojętny los prawie półtora miliarda ludzi mieszkających w Chinach (mam opory przed nazywaniem ich obywatelami). Żeby jechać dziś do Chin na igrzyska bojkotowane przez przywódców USA, Wielkiej Brytanii, Australii, Kanady, Litwy (sic!), Japonii i wielu innych państw przestrzegających praw człowieka, trzeba mieć dobre powody. Trzeba przede wszystkim zignorować takie hasła jak Tybet, Sinciang czy Ujgurowie, Falun Gong, Hongkong, obozy koncentracyjne, obozy wychowawcze, przymusowe zbiory („harvesting") ludzkich narządów do przeszczepów i wiele innych okropności.
To rzeczywiście bardzo chwalebne, ale wiadomo, że w Pekinie sportowcy będą oddzieleni od wszystkich innych, a nawet od siebie samych, więc wsparcie będzie przede wszystkim youtubowe i moralne i do tego niepotrzebny jest fizyczny prezydent (ze swoją świtą, w której będą i eksperci, i doradcy).
Jak dotąd znalazłam dwa wyartykułowane powody, dla których prezydent Duda wybiera się w tę daleką podróż. Po pierwsze, „planuje wziąć udział w otwarciu" igrzysk i „wesprzeć w ten sposób polskich sportowców". To rzeczywiście bardzo chwalebne, ale wiadomo, że w Pekinie sportowcy będą oddzieleni od wszystkich innych, a nawet od siebie samych, więc wsparcie będzie przede wszystkim youtubowe i moralne i do tego niepotrzebny jest fizyczny prezydent (ze swoją świtą, w której będą i eksperci, i doradcy). Drugi powód, podany przez Agencję Reutera jako cytat z kogoś z otoczenia prezydenta, jest surrealistyczny w swej geopolitycznej głębi: „jako że stosunki Polski ze Stanami Zjednoczonymi popsuły się za prezydentury Joe Bidena, już nie jest w interesie Polski dalej krytykować Chiny tylko po to, by przypodobać się Amerykanom". Czyli ktoś przyznaje, że Polska krytykowała Chiny (chyba jednak półgębkiem?) li tylko, by przypodobać się prezydentowi Trumpowi? I co nam to dało? A teraz Polska ma już tak złe stosunki z administracją prezydenta Bidena, że nawet krytykowanie Chin by nie pomogło? A może by pomogło, ale my Polacy swój honor mamy?