Korzenie miały tam rosnąć w takich ilościach, że nie sposób było je zliczyć. Bawełna, mastyks, aloes, rabarbar, przyprawy, niewolnicy i „tysiące innych wartościowych produktów" miały czekać w wielkiej obfitości. A ludzie – spokojni i łagodni, „bo nie wiedzą, co to zło". Jest tylko kwestią czasu – dowodził królewski admirał, kiedy to „mrowie ludów" nawróci się na naszą „świętą wiarę".
Piszę, że Kolumb był fantastą, chociaż używając współczesnego języka, powinienem nazwać go świetnym piarowcem. Bo jego wstępna relacja, podobnie jak triumfalny przemarsz z portu Palos (do którego wrócił na jedynym ocalałym z flotylli statku) do królewskiej Barcelony, był niczym innym jak wielkim spektaklem, który miał osłodzić gorycz porażki. Bowiem Kolumb nie tylko nie dotarł do stałego lądu, nie odkrył drogi do krain „wielkiego chana", co obiecywał monarchom, ale trafił na ludzi ubogich, prymitywnych, zaś gigantyczne bogactwa, o których pisał, były wyssane z palca. Ale gapie ustawiali się na trasie jego marszu. Wiwatowali, widząc barwne pióra bajecznie kolorowych papug. Zachwycali się tubylcami z Karaibów strojnymi w złote ozdoby. Triumf genueńczyka był tak wielki, że monarchowie dali mu glejt na szybkie organizowanie kolejnej wyprawy, a żeglarze garnęli się na jego statki tak tłumnie, iż mógł w nich przebierać jak w ulęgałkach.
Co nim powodowało? Co go gnało? Czyżby w istocie potrzeba apostolstwa w Indiach Zachodnich, jak nazwano odkryte po przeciwnej stronie Atlantyku ziemie? Nie należy tego lekceważyć, w tamtej epoce obsesja ewangelizacji pogan była wspólnym mianownikiem zdecydowanej większości wysiłków podejmowanych z serca Starego Kontynentu. Kolumb na dodatek zupełnie poważnie przejmował się (jak wielu mu współczesnych) utratą przez chrześcijan miejsc świętych, z miastem kaźni Chrystusa – Jerozolimą na czele i snuł plany jej odzyskania. Potrzebne były do tego jednak środki. Czyż można było wymyślić lepsze źródło sfinansowania kolejnej krucjaty niż dostęp do tak pożądanych w Europie korzeni, przypraw i złota?
Nie minęły dwa wieki i na naszych talerzach zagościły na stałe ziemniaki, papryka i pomidory, poboczny efekt pierwszej wyprawy Kolumba
Genueńczyk nie miał wątpliwości. Indie były gigantycznym rezerwuarem bogactw. Wszyscy to wiedzieli. Tyle że tradycyjne szlaki handlowe były już w jego czasach średnio efektywne. Jedwabny Szlak z szerokiej autostrady zamienił się w wąska ścieżkę. Na drodze do Europy wyrosła agresywna potęga zaborczych Osmanów, którzy przed kilku dekadami wywrócili stolik ówczesnej geopolityki, pokonując Bizancjum i spychając na margines kontrolujących wschodnią część Morza Śródziemnego Wenecjan. Od tamtej pory dobra przychodzące z Indii były obciążone takimi cłami i marżami, że stać na nie było wyłącznie najbogatszych.