Polacy są obciążeni przeszłością

Cechy dawnej szlachty obciążały polskie społeczeństwo tradycjami anarchii, dyletanctwa, słomianego zapału czy antyintelektualizmu. Chłopi wdrukowywali w kolejne pokolenia wzorce zachowawczości, służalczości wobec silniejszych i nadużywania władzy wobec słabszych.

Publikacja: 23.04.2021 10:00

Polacy są obciążeni przeszłością

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Przeszłość nigdy nie jest martwa. To nawet nie jest przeszłość" – pisał William Faulkner, amerykański prozaik. Maksyma wydaje się dobrze ilustrować tzw. kwestię ludowo-chłopską w Polsce, która ukazuje się obecnie w nowy sposób. Powraca się do niej w sporej liczbie artykułów i książek. Ich autorzy to często akademicy, m.in. Kacper Pobłocki, Michał Rauszer, Adam Leszczyński, Piotr Korczyński. Publicystyczne skrzydło reprezentuje m.in. pisarz młodszego pokolenia Szczepan Twardoch, z którym w polemikę wszedł Maciej Radziwiłł. Nawiązują do głośnych książek sprzed kilku lat Jana Sowy i Andrzeja Ledera. Próbują się rozprawiać ze szlachetczyzną, uznając ją za barierę dla modernizacji kraju. „Pańska" Polska miała bowiem zbyt niski format umysłowy i moralny. Nawiązują też do widocznego na Zachodzie nurtu rozliczeń z okresem kolonizacji, a także dominacji tzw. warstw uprzywilejowanych.

Autorzy dość zgodnie przekonują, że dotychczasowe książki o historii Polski były i są pisane z „pańskiej" perspektywy. Z zasady nie dowartościowują kultury mas czy chłopów, ich wkładu, domyślnie zakładają ich niższy status symboliczny, w tym nie doceniają krzywd, jakich doznawali przez wiele wieków. Adam Leszczyński pisze, że również po 1989 r. z pamięci Polaków zniknęła świadomość roli wsi. Nastąpiło natomiast zauroczenie szlachtą. Przełożyło się to na to, że jej narracje pozostały dominujące w przekazach, podręcznikach szkolnych itp.

Ukazujące się publikacje tworzą atmosferę pewnej paniki moralnej. „Polskość jest jednoznacznie kojarzona z klasą panów". Ich autorzy odkrywają tę prawdziwą historię czy ją odkłamują, wymazują białe plamy (innego typu niż te z PRL). Chcą przywrócić miejsce należne masom ludowym w kształtowaniu polskich dziejów, dowartościować zapomniane dziedzictwo oraz być może skończyć z resztkami podziałów na Polskę „pańską" i „chłopską", na panów i chamów.

W książkach odtwarzają historię chłopów – czy bardziej historię relacji chłopów ze szlachtą. Nie szczędzą drastycznych opisów. Przedstawiają pańszczyźnianych chłopów jako niewolników, przypominają wieki ich poniżania, stygmatyzowania itp. Jeden z autorów cytuje kaznodzieję z XVII wieku, który pisał, że „chłop rodzi się do cepu i do sierpu". Szlachta uważała, że chłopi mają tępy wyraz twarzy, wrodzoną głupotę. Natomiast „szlachectwo od urodzenia predestynowało do rządzenia". Przypomniany zostaje szlachcic Anzelm Gostomski, który doradzał, jak utrzymać chłopa w karności, aby wykonywał pańszczyznę – niekoniecznie od razu szubienica, ponieważ: „Robota kmiotków – to dochód albo największa intrata w Polszcze". Najpierw można zastosować różne warianty chłosty czy „wzięcie na łańcuch".

Część autorów zamiast dominującej narracji chłopskiego cierpienia i przemocy oferuje narrację chłopskiego buntu i oporu jako sposobu na zachowanie chłopskiej godności. Próbują obalać obiegowe opinie, np. że chłopi byli bierni, pogodzeni ze strasznym losem. Michał Rauszer pokazuje przykłady ich aktywności świadczące, że stawiali codzienny opór. „Uprzykrzali życie panom (...), unikali pańszczyzny, wszczynali bunty, zwlekali z daninami, pisali supliki, praktykowali zbiegostwo,

a nawet podpalenia, bicie i nękanie urzędników dworskich". Autorzy przypominają rabacje chłopskie, Jakuba Szelę, a także różne próby poprawy położenia chłopów.

Dzieci pańskie, dworskie i wiejskie

Autorzy tych publikacji tworzą pewien nurt myślowy. Z wieloma spostrzeżeniami łatwo się zgodzić, m.in. z tym, że dystans stanowy między chłopami i szlachtą był dramatyczny, ale co gorsze, gdy chłopi zyskali prawa, a nawet gdy ich los znacznie się poprawił, zachowali poczucie pokrzywdzenia. Z czasem „panem" był już nie tylko właściciel folwarku, ale także urzędnik czy nauczyciel.

Józef Chałasiński (1904–1979), wybitny socjolog pochodzenia chłopskiego, pisał na bazie własnych doświadczeń, że część przedwojennych nauczycieli wiejskich segregowała uczniów na dzieci zwane dworusami (dzieci służby dworskiej, fornali), dzieci wiejskie (gospodarzy ze wsi) i dzieci pańskie czy „panów" (np. leśniczego, gajowego, zarządcy). Potomstwo „dziedziców" się z nimi nie uczyło. Dzieci wiejskich gospodarzy mogły być wyzywane od dziadów za przewinienie, za które dzieci pańskie mogły otrzymać upomnienie typu: „bo powiem tatusiowi". Ale z drugiej strony pisał też o tym, że na wsi wyśmiewano go, gdy został przyłapany na czytaniu książek.

Natomiast nie jest tak, że historia chłopska nie jest dobrze znana – w tym jej relacje ze szlachtą. Zajmowało się tym wielu historyków, socjologów. Świat nauki dobrze rozpoznał znaczenie sprawy. Zgromadzono znaczne materiały do analizy – np. pochodzące z organizowanych już przed wojną konkursów na pamiętniki chłopów. Powstał silny nurt socjologii wsi, a chłopom poświęcili wiele prac uczeni tej miary, co Florian Znaniecki, Władysław Grabski, Józef Chałasiński, Józef Burszta czy Jan Stanisław Bystroń, aby wymienić tylko przedwojennych autorów.

Po wojnie widoczny był renesans studiów nad chłopstwem i jego tradycją. Ewentualne białe plamy wynikają głównie ze słabości dyscypliny wiedzy, jaką jest historia społeczna, ale to nie dotyczy tylko chłopów. Natomiast chłopsko-ludowy los został obficie pokazany w literaturze, a później w filmie. W PRL można było nawet odczuć przesyt utworów o losach przedstawicieli warstw ludowych szukających lepszego życia w miastach, adaptujących się w nich, pokonujących różne bariery wynikające z pochodzenia – nieznajomości złożoności świata społecznego, ale też gorszego położenia materialnego.

Z kolei chłopów zasadniczo nie ma w historii politycznej, ponieważ do II RP nie zajmowali zwykle stanowisk „decyzyjnych", chociaż rządził okresowo ludowy premier czy współrządził marszałek Sejmu. Chłopski wpływ osłabiały silne podziały w stronnictwach ludowych.

Nie chcę powiedzieć, że nie ma sensu pisać dalszych książek, bo tematy są aż tak dobrze opracowane. Problemem jest raczej coś innego. Otóż zakumulowanej wiedzy o chłopskim losie nie udało się dobrze przetworzyć i uczynić z niej programu rozwojowego, aby budować państwo z instytucjami włączającymi (np. dzięki dobrej edukacji, lepszym działaniom prorozwojowym). W czasach popańszczyźnianych kluczowe formacje ideowe nie podjęły tego w sposób konsekwentny i priorytetowy. I to jest temat do wszechstronnych analiz.

Miecz Damoklesa

Autorom nie udaje się często ustrzec jednostronności, uproszczeń. Okazują skłonność do uromantyczniania warstwy chłopskiej czy idealizowania jej. Co innego pokazać dramatyczne położenie chłopów, a co innego wychwalać ich zalety. Prawa psychologii są nieubłagane. Poczucie krzywdy często nie uszlachetnia, ale wyzwala dość niskie instynkty – np. odwetu, zemsty, pozbywania się odpowiedzialności. Kacper Pobłocki pisze, że historia ludu jest kobieca, miękka. „Klasa panów może sobie pozwolić na egoizm, a nawet bezduszność". Inaczej ma być z ludem. To złudzenia. Wiele przekazów, np. pamiętniki chłopskie, pokazuje ich świat jako wybitnie „twardy", hierarchiczny, kolektywny. Ułatwiało to przetrwanie, które było priorytetem. To nie był świat sentymentów.

Być może autorzy nawiązują do okresów swoistej chłopomanii, których doświadczyliśmy. Według romantycznej literatury lud miał być rezerwuarem cnót moralnych, według innych „pierwiastkiem ożywczym", a nawet ostoją narodowości. Ciekawie problem ujęła Maria Konopnicka, sprzyjająca pokrzywdzonym. Wzywała, aby chłopów traktować pobłażliwiej w wielu sprawach. Ale realistycznie oceniała postawy widoczne wśród nich. Czerpali „około siebie truciznę", która „zakażała ich na całe życie." „Czy lud mógł nie deptać tego, co jego deptało? A unikając kary, czy nie mógł ćwiczyć się w fałszu, stając się więcej niż złym, bo przewrotnym? Dopóki wisiał nad nim miecz Damoklesa, nie dziw się, że strącić go pragnął. Ale pragnienia podobne wiodły go prosto do zbrodni".

Wsie nie były zwykle oazą idylli. Panowały tam podziały, a różne odłamy chłopstwa toczyły ze sobą nieprzejednane walki o morgi, status, czasami podobne do podziałów między chłopami i panami. Tak zwana arystokracja chłopska pogardzała biedniejszymi, jak dziedzic swoimi kmiotkami. Wincenty Witos pisał, że „chłop był podejrzliwy, nieufny i niewierny (...) podejrzewał też wszystkich, że czyhają na niego". Czuł niższość wobec panów, ale wobec sąsiadów na każdym kroku starał się okazywać swoją wyższą wartość i znaczenie. Wsie uznawał Witos za pełne „niesnasek, kłótni i gniewów", co utrudniało wspólne działania na rzecz poprawy trudnego losu.

Autorzy ulegają pewnemu manicheizmowi. Rzeczywiście długo można było pokazywać obraz Polski, w której po jednej stronie mamy bezbronnego chłopa, a po drugiej krwiożerczy „układ pański" (później w II RP nazywany szlachecko-urzędniczo-wojskowym). Natomiast szlachta nigdy nie była monolitem. Można zapytać, kto czynił więcej szkody w relacjach: czy właściciele dużych folwarków (posesjonaci), czy może jednak szeroka rzesza ich zarządców, czy tzw. gołota (zwana także hołotą), a więc drobnica szlachecka. Jak twierdził historyk Tadeusz Korzon, stanowiła ona ok. połowy stanu szlacheckiego i w większości żyła podobnie jak chłopi. Wywyższało ją lepsze mniemanie o sobie oraz niektóre przywileje.

Warto też dodać, że środowisko szlacheckie wyłaniało z siebie jednostki świadome problemu, bijące na alarm. Widoczny był ruch społeczników i altruistów, ludzi aktywnych w oświacie wiejskiej (np. Stanisław Staszic czy Konrad Prószyński). Nie dyktowali oni postaw w tym środowisku, ale ich aktywność miała znaczenie i warta jest uwzględnienia.

Ponadto autorzy nie zauważają istotnych procesów rozpoczynających się od końca XIX wieku. Chłopscy synowie stopniowo wchodzili w kręgi urzędników, nauczycielstwa, polityków, duchowieństwa itp. Zaczęła się kształtować tzw. inteligencja ludowa (pojęcie powstałe na długo przed PRL). Tym samym potomkowie chłopów włączają się we współkształtowanie losu Polski. Ci odważni, którzy pomimo barier przekraczają wiejskie granice, jak pokazują różne przekazy, płacili wysoką cenę osobistą – dotykały ich różne formy stygmatyzacji i upokorzeń w społeczeństwie z wieloma silnymi mechanizmami wykluczającymi. Generalnie nie udawało im się zmienić poczucia wykluczenia czy nawet degradacji cywilizacyjnej najuboższych chłopów.

Panowie z ludu

Wcześni potomkowie chłopów wykazywali wiele krytycyzmu wobec środowiska, z którego pochodzili. Józef Chałasiński pisał, że wyłaniało się „wielu (...) inteligentów – panów chłopskiego pochodzenia (...), a niewielu inteligentów – chłopów". Powstało nawet pojęcie „wysferzanie się". Z wielką determinacją zabiegali oni o wyrwanie się z wiejskiego podwórka. Władysław Orkan, chłopski syn z Podhala, pisał, że „inteligencja chłopska (...) wniosła z sobą zaciętość i tężyznę chłopską". Adam Leszczyński wspomina Orkana, gdy ten pisze o pogardzaniu ludem przez inteligencję miejską. Ale nie przypomina, że Orkan podziwiał tezy Stanisława Witkiewicza, twierdzącego, że pierwsze pokolenia inteligentów chłopskich są niewiele warte społecznie: „typy łapczywych egoistów, którzy dorwali się do miski z pomyjami dobrobytu i nie widzą nic ponad ten dobrobyt i znaczenie". Umyka im znaczenie godnego w życiu zdobywania i posiadania. Określa ich mianem panów wychodzących z ludu. Nie tylko nie przyczynili się do podniesienia umysłowego i moralnego ludu, lecz byli „drogowskazami krętych dróg, na jakich się »robi kariery«, zdobywa fortunę i znaczenie".

Witkiewicz pisał: „Taki Józek lub Jędrek, Wojtek czy Maciek, przedzierzgnięty w pana, nabiera z łatwością manier sytego bydlęcia (...) biją po pysku swoich wiejskich pobratymców (...) dają im do pocałowania rękę z powagą i pewnością, że ją pocałują". Uważają, że pozwala im na to zdobyty stopień uniwersytecki czy stanowisko urzędnicze.

Jakub Bójko, jeden z liderów chłopskich, pisał: „Posyłają, prawda, chłopi bogatsi dzieci swe do wyższych szkół i kończą one te szkoły i zajmują później stanowiska nielada: są księżmi, adwokatami, sędziami, komisarzami, ale czy bronią ci wybrańcy i popierają moralnie swą brać ciemniejszą? Broń Boże! O ile wiem, to z małymi wyjątkami są to najwięksi wrogowie chłopscy. Mówię: z małym i wyjątkami, to znaczy, że na 100 jeden pamięta, że był cielęciem".

Autorzy najnowszych publikacji mają tę przewagę nad swymi poprzednikami, że posiadają siłę wprowadzania powyższych zagadnień do dyskusji, które nie ograniczą się do wąskich kręgów intelektualistów i uczonych akademickich. Przeciwnie, rozgrzewają nimi np. media społecznościowe. W umiejętny sposób przywołali różne zdarzenia historyczne, opinie wypowiadane w przeszłości. Przypominają, że mamy w Polsce wciąż „kwestię ludową", ponieważ mamy nieprzepracowane dziedzictwo przeszłości – wiele cech społeczeństwa feudalnego („folwarczne" relacje społeczne, brak zaufania, przemoc symboliczna). Dawne podziały wciąż odtwarzają się w nowych formach. Akurat obecnie jesteśmy w sytuacji, gdy wyłonił się silny podział kulturowy. Podgrzewają go celowo politycy, którym opłaca się to wyborczo. Ale mimo to zadziwia, dlaczego tylu Polaków daje się – względnie łatwo – wciągnąć w spiralę polaryzacji, w której tle widzimy elity (ze szlacheckimi instynktami do poczucia wyższości) i lud czy też masy (bliższe tradycji ludowego tradycjonalizmu, zachowawczości).

Ciekawe jest to, na co zwrócił uwagę Leopold Tyrmand w „Dzienniku 1954". Otóż odczuwał, że w społeczeństwie (pewnie miejskim) istnieje paniczna obawa przed tłumem, ludem. Powodowało to skłonność do popierania wszelkiej władzy, która zapewni ujarzmienie ludu. Był to np. jeden z motywów popierania komunistów po II wojnie światowej. Potrafili „chwaląc lud pod niebiosa, ujarzmiać go... rękami ludu, albowiem ludu nigdy nie można ujarzmić bez jego autentycznej pomocy". Można się spierać, na ile to trwa do dziś.

O sobie Tyrmand pisze, że „nie przepada za ludem, ale nim nie gardzi, ani się go nie boi". Nie czyni go przedmiotem „ani niezdrowych fascynacji, ani histerycznych strachów". Choć zwraca uwagę, że może się stać rzecz „dość parszywa", bo wywarem z ludu jest tłum, a tym „rządzą wulgarne i liche diabły ze średniowiecznej hierarchii piekieł". Zdaniem Tyrmanda „tylko lud przekształcany w ludzi" może odegrać budującą rolę w historii, ale gdy zostanie „przekształcany w tłum, najczęściej rodzi krzywdę i zło, a jeszcze częściej budzi pogardę".

Być może swoisty strach przed ludem wyrażał również Adam Mickiewicz w „Lirykach lozańskich", pomimo romantycznej fascynacji ludowością. Pisał: „Ręce za lud walczące sam lud poobcina/ Imion miłych ludowi lud pozapomina/ Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie/ Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie".

Uobywatelnienie mas

Wspomnianym autorom nie udało się w niektórych wymiarach wyjść poza czarno-białe schematy. W gruncie rzeczy piszą o porażce w uobywatelnieniu mas w Polsce, w tworzeniu współczesnego państwa i społeczeństwa, które miały być włączające, a nie wykluczające określone grupy, aby wykorzystać potencjał wszystkich do rozwoju.

Podziały stanowe oraz ich pozostałości w czasach popańszczyźnianych stanęły na przeszkodzie rozwojowi. Zatruwały. Blokowały wykorzystanie ludzkich potencjałów. Upadały narracje wspólnotowe. Dlatego zakorzeniały się mechanizmy funkcjonowania społeczeństwa na bazie woluntaryzmu lepiej upozycjonowanych, niezależnie z jakiego stanu pochodzili. Ofiarą stało się to, co jest sednem nowoczesnego państwa i społeczeństwa, czyli reguły merytokratyczne, a więc przypisywanie ról społeczno-ekonomicznych według indywidualnych osiągnięć i zdolności.

W tym tragicznym dziele uczestniczyły obie warstwy społeczne, jakkolwiek większa odpowiedzialność warstwy silniejszej wydaje się oczywista. Cechy dawnej szlachty obciążały społeczeństwo tradycjami anarchii, dyletanctwa, słomianego zapału, antyintelektualizmu itp. Z kolei chłopi wdrukowywali w pokolenia wzorce zachowawczości, służalczości wobec silniejszych i nadużywania władzy wobec słabszych.

Natomiast kwestia ludowa wciąż jest aktualna w tym sensie, że mamy znaczne masy społeczeństwa, które obciążone są ciężarami przeszłości. Widać to w niskim poziomie aktywności obywatelskiej, uczestnictwa w kulturze, w nikłym czytelnictwie, skłonności do woluntaryzmu i arogancji, drapieżności sięgania po przywileje. Nie dochodziłbym tu już, czy mniej czytają potomkowie chłopów czy panów. Ale problem jest. Ciekawe, czy to potomkowie panów masowo likwidowali biblioteki na wsiach po 1990 r.

W każdym razie nasi przodkowie nie uformowali wiązki wartości i zasad, które mogły utrwalać model społeczeństwa włączającego, czyli takiego, w którym wszystkie resztki stanowych podziałów zostałyby wymiecione.

Być może – wbrew obawom autorów – to chłopi stworzyli polską historię, przynajmniej po I wojnie światowej, choć nie tę znaną z podręczników i książek. „Schłopszczyli" życie zbiorowe jako przeważająca liczbowo część społeczeństwa. Socjolodzy wskazywali na to w II RP. Uznawali za naturalne i pożądane, że wiejska młodzież – często absolwenci szkół i uniwersytetów – zaczęła zajmować stanowiska w aparacie państwa, instytucjach kultury, firmach itp.

Natomiast problemem było to, że często nie mieli oni okazji przejścia przez właściwy trening obywatelski. Miasta i miasteczka, które zasiedlali, też im tego nie ułatwiały. To tam doszło do bliższego ich współżycia z potomkami dawnej szlachty. Umieli się rozpoznawać, czasami z daleka, po odruchach, gestach. Rozgrywali dawną konkurencję na pozycję społeczną, przywileje, często przetrwanie. Wspólnota między nimi mogła być tylko marzeniem altruistów – starali się bardziej przetrwać, niż rozwinąć. Kwestią sporną jest, na ile powszechne stały się realia, które dobrze wyraziła Hanka, synowa Boryny z „Chłopów" Władysława Reymonta: „Nie płaczem i skamlaniem dochodzi się swego, a jeno tymi twardymi, nieustępliwymi pazurami".

Jak twierdzi prof. Jacek Wasilewski, socjolog, Polska była społeczeństwem chłopskim jeszcze w latach 80. XX wieku, bo liczbowo wciąż dominowali mieszkańcy wsi i miasteczek. Ale przyznaje, że „wciąż mamy do czynienia z pewną mentalnością". Uważa, że dopiero w następnych trzech–czterech pokoleniach – ze względu na trendy demograficzne – chłopskość przestanie wyznaczać treści ideologiczno-kulturowe.

Andrzej Zybała jest politologiem, profesorem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie

Przeszłość nigdy nie jest martwa. To nawet nie jest przeszłość" – pisał William Faulkner, amerykański prozaik. Maksyma wydaje się dobrze ilustrować tzw. kwestię ludowo-chłopską w Polsce, która ukazuje się obecnie w nowy sposób. Powraca się do niej w sporej liczbie artykułów i książek. Ich autorzy to często akademicy, m.in. Kacper Pobłocki, Michał Rauszer, Adam Leszczyński, Piotr Korczyński. Publicystyczne skrzydło reprezentuje m.in. pisarz młodszego pokolenia Szczepan Twardoch, z którym w polemikę wszedł Maciej Radziwiłł. Nawiązują do głośnych książek sprzed kilku lat Jana Sowy i Andrzeja Ledera. Próbują się rozprawiać ze szlachetczyzną, uznając ją za barierę dla modernizacji kraju. „Pańska" Polska miała bowiem zbyt niski format umysłowy i moralny. Nawiązują też do widocznego na Zachodzie nurtu rozliczeń z okresem kolonizacji, a także dominacji tzw. warstw uprzywilejowanych.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi