Co decyduje o tym, że jedne narody idą za Hitlerem, a inne za Gandhim? Dlaczego niektórzy ludzie posuwają się do popełnienia nieopisanych zbrodni, a inni są gotowi z altruistycznych pobudek ryzykować życie?
Pisząc pół wieku temu słynną książkę o procesie Adolfa Eichmanna, Hannah Arendt miała rację w jednym: zło pojawia się w niesłychanie banalnej formie, jest dziełem zupełnie przeciętnych ludzi. Wbrew temu, co pokazują nam w komiksach czy filmach, nie jest efektem działania jakichś potworów. Złodziejem, mordercą może okazać się nasz piekarz, kierowca autobusu, kolega z pracy. Arendt myliła się w czym innym. Twierdziła, że tacy ludzie jak Eichmann są jak liście na wietrze, wpisują się w kontekst szerokich zjawisk historycznych, w tym przypadku nazistowskich Niemiec. Inaczej mówiąc, czy Eichmann by był, czy też by go nie było, Holokaust przebiegałby tak samo. To nieprawda.
Dlaczego?
Bo o tym, czy zostanie dokonane zło, decydują jednostki, a nie nieuniknione procesy historyczne. W przypadku Holokaustu – oczywiście przede wszystkim sam Hitler.
Czytaj więcej
Zygmunt Hübner, słynny reżyser i aktor, to przykład idealnego dyrektora. Wprowadził na sceny m.in. Zbigniewa Cybulskiego i Andrzeja Wajdę. Był też artystą niezależnym wobec nacisków władzy.
Bez Hitlera zatem Holokaustu by nie było?
On okazał się katalizatorem tej zbrodni. Oczywiście, istniał pewien kontekst: przegrana Niemiec po pierwszej wojnie światowej, kryzys, powszechne poczucie krzywdy w społeczeństwie niemieckim. Tyle że zwykle w takiej sytuacji politycy działają w sposób banalny: poszukują prostej odpowiedzi na to, dlaczego jest źle. W przypadku międzywojennych Niemiec mogliby więc uznać, że winę za zło ponoszą bogaci Żydzi i należy po prostu nałożyć na nich dodatkowe podatki. I tyle. Koncepcja Hitlera była inna. Uważał, że Żydzi są odpowiedzialni za tragedię Niemiec nie dlatego, że są bogaci, tylko dlatego, że są Żydami. Ludzie w to uwierzyli. Takie było źródło Holokaustu.