Historia życia jednego człowieka spisana przez dwóch autorów to jakby odwrotność znacznie bardziej znanego w historiografii gatunku: zestawienia biografii dwóch osób bliskich za sprawą urodzenia, roli odegranej w dziejach, poglądów. „Żywoty równoległe" spisują historycy od czasów Plutarcha po Alana Bullocka, dziejopisa Hitlera i Stalina.
Jednoczesnego pojawienia się dwóch lub więcej biografii jednej osoby nie sposób zaplanować: jest to pochodna zmieniających się zainteresowań publicznych, koniunktury politycznej, ciekawości autorów, czasem – pojawiających się nowych źródeł. W krajach najpotężniejszych intelektualnie nierzadka jest zresztą sytuacja, w której w obrębie każdego pokolenia, a w jego obrębie każdej formacji ideowej, podejmowana jest próba opisania najważniejszych postaci, trochę na tej zasadzie, na jakiej co kilkadziesiąt lat, wraz z ewolucją języka, dokonywane są nowe przekłady Szekspira.
Liczba biografii Churchilla sięga 600, nadal, nie tylko w wersjach popularyzatorskich, podsumowywane są dokonania Cezara, Elżbiety I, Fryderyka I Barbarossy czy Napoleona; nawet w Polsce dorobiliśmy się kilkunastu żywotów Józefa Piłsudskiego, kilkudziesięciu – Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Dwie wersje życiorysu
Po śmierci Tadeusza Mazowieckiego przed niespełna dwoma laty można więc się było spodziewać powstania więcej niż jednego poważnego opracowania: odszedł polityk na zawsze wyróżniony i naznaczony zarazem urzędem „pierwszego niekomunistycznego premiera" u schyłku PRL.
Jego biografia niewolna była od heroizmu, ale i upadku, dramatycznych doświadczeń osobistych i udziału w zwrotnych momentach dziejów najnowszych Polski, ale tym, co uczyniło go tak ważną figurą polskiego dramatu, był rok z okładem kierowania rządem w okresie wychodzenia z komunizmu. Każdy poważny spór o Polskę dzisiejszą, jutrzejszą, III RP, a nawet szerzej, o szanse i strategię uwalniania kraju z opresji komunizmu i jego tkanki demoralizujących uwikłań kończy się pytaniami o jego decyzje z jesieni 1989, z wiosny 1990.
W tym sensie Tadeusz Mazowiecki zyskał w pamięci zbiorowej pozycję wyższą niż ta, jaka należałaby mu się z racji premierostwa i zasług dla „Solidarności". Tamte dokonania stawiałyby go w rzędzie polskich mężów stanu na miarę – powiedzmy, szukając analogii trochę na oślep – Józefa Becka w roku 1939, Stanisława Mikołajczyka w 1946, Władysława Gomułki w 1956; po trosze także, zważywszy na wymiar ustrojowy i gospodarczy autoryzowanych przezeń przemian, Władysława Grabskiego czy Ksawerego Druckiego-Lubeckiego.
Świadomość jednak, jak dalekosiężne konsekwencje miały wybory polityczne i decyzje personalne zapadające w 1989 r. w Kancelarii Premiera Rady Ministrów, jakie miały one znaczenie dla osądzenia PRL i dla biegu kolejnego ćwierćwiecza, stawia Mazowieckiego w rzędzie mitologizowanych i przywoływanych ciągle na nowo „figur polskiego dramatu" obok (by nie sięgać już po przeszłość bardziej odległą) Józefa Piłsudskiego, krążącego od ściany do ściany w Belwederze, Romualda Traugutta, przyjmującego w modrzewiowym dworku nominację na dyktatora, ale też – Aleksandra Wielopolskiego, dostrzegającego brutalność Petersburga, woluntaryzm Czerwonych i usiłującego znaleźć trzecią drogę.