Za czasów pani urzędowania w NBP powołano pierwszą w historii Radę Polityki Pieniężnej, o której ekonomiści mówili, że gdy zaczęła walczyć z inflacją, to zdusiła wzrost gospodarczy, a w konsekwencji do ogromnego bezrobocia.
Pierwsza Rada Polityki Pieniężnej została powołana przez ówczesny Sejm, Senat i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. I rzeczywiście za cel postawiła sobie walkę z inflacją, która była jeszcze spora, bo wynosiła ok. 15 proc. Zasiadała w niej grupa jastrzębi, co ciekawe, rekomendowana przez rządzącą wówczas AWS. A ci członkowie, których powołał prezydent Kwaśniewski, np. Wiesława Ziółkowska i Dariusz Rosati, zaliczali się do gołębi. Do decyzji Rady nie miałam zastrzeżeń. Być może prowadziła politykę ostrzejszą, niż prowadziłabym ja sama, ale błędów moim zdaniem nie popełniła. W latach 2001/2002 recesja panowała w całej Europie, a w Polsce .jednak był wzrost 1,2 i 1,4 proc. Jedno tylko wrażenie odnosiłam, ilekroć zbieraliśmy się na posiedzenie – że każdy z tych panów z Rady Polityki Pieniężnej patrzył na mnie i myślał: co ta kobieta tu robi, przecież ja powinienem być na jej miejscu (śmiech).
Pamiętne były też pani utarczki z wicepremierem, ministrem finansów w rządach SLD–PSL Grzegorzem Kołodką. O co się spieraliście?
O politykę pieniężną. On chciał obniżać stopy procentowe, a ja nie. Kołodko w ogóle był kontrowersyjny. O programie Leszka Balcerowicza mówił, że to nie była terapia szokowa, tylko szok bez terapii.
Miała pani w NBP huk roboty, a mimo to postanowiła pani w 1995 r. wystartować w wyborach prezydenckich. Nie był to konflikt interesów?
Nie było wtedy żadnych obostrzeń, kto może, a kto nie, walczyć o urząd prezydenta. Startował na prezydenta Adam Strzembosz, I prezes Sądu Najwyższego, i Tadeusz Zieliński, rzecznik praw obywatelskich.
Skąd się wziął pomysł walki o prezydenturę?
Z braku zaufania do Aleksandra Kwaśniewskiego, ówczesnego lidera Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej. Byłam przekonana, że Lech Wałęsa przegra walkę o reelekcję właśnie z Kwaśniewskim. A z tamtego obozu wychodziły bardzo dziwne komunikaty, np. Jerzy Szmajdziński, ważna postać lewicy, mówił, że wejście Polski do NATO powinno być poprzedzone referendum, żeby obywatele wypowiedzieli się, czy w ogóle tego chcą. Ja zaś uważałam, że Polska ma unikatową szansę wejścia do obu tych instytucji jednocześnie i musi to wykorzystać.
Dlaczego nie wsparła pani po prostu Wałęsy?
Zawiodłam się na jego sposobie sprawowania władzy. Na dodatek on opowiadał o NATO-bis. Potwornie bałam się tych pomysłów i stąd się wzięło moje kandydowanie. Moją kandydaturę poparły: Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, chadecja Pawła Łączkowskiego i spore grono samorządów. Prezydenci miast byli szefami moich regionalnych komitetów, np. w Gdańsku na czele mojego komitetu stał prezydent Paweł Adamowicz. Na początku miałam bardzo dobre notowania, ale potem – ku zaskoczeniu wszystkich – zaczęły spadać.
Z czym się to wiązało?
Z atakami w Radiu Maryja. Jest taka teoria, że Tomasz Kwiatkowski, który przez kilka miesięcy był szefem kancelarii Wałęsy, obiecał o. Tadeuszowi Rydzykowi koncesję na telewizję. Nie wiem, czy to akurat było przyczyną, ale faktem jest, że w Radiu Maryja zaczęto ostro mnie atakować. Co oni o mnie opowiadali, to się w głowie nie mieści – że mam tylko jedno dziecko, więc pewnie poddałam się aborcji, że jestem Żydówką itd. Mówiąc dzisiejszym językiem, był to typowy atak hejterów. Miałam wrażenie, że w akcję szkalowania mnie włączyły się też służby. Np. podczas mojej wizyty w Rzeszowie z samolotu rozrzucano ulotki oczerniające mnie i moją rodzinę, np. o ojcu, który był prawnikiem, wypisywano, że pracował w Radzie Narodowej. Faktycznie pracował, bo miał nakaz pracy.
Te ataki były o tyle zaskakujące, że nie kryła pani swoich związków z Kościołem, m.in. z Ruchem Odnowy w Duchu Świętym.
No tak, i za to zbierałam cięgi od lewej strony sceny politycznej i mediów z nią sympatyzujących. Do dziś pamiętam rozmowę, jaką przeprowadziła ze mną Monika Olejnik, która atakowała mnie za mój stosunek do aborcji i do in vitro. Przez dziesięć lat nie poszłam później do jej audycji.
Popierała pani zakaz aborcji?
Byłam za tym, żeby zmienić ustawę z 1956 r., ale popierałam wypracowany wówczas kompromis aborcyjny, który zresztą obowiązuje do dzisiaj. Pamiętam, że poszłam do Haliny Nowiny-Konopczyny, wówczas posłanki ZChN, przed ostatecznym głosowaniem i spytałam, czy zagłosują za tą ustawą. Usłyszałam: nie ma mowy. Bo ZChN był wtedy za pełnym zakazem przerywania ciąży, bez żadnych wyjątków. Spytałam: A byliście u prymasa, co on wam powiedział? Na to Nowina-Konopczyna: prymas też nas zdradził.
To było w 1993 r. Ciekawe, że dwa lata później ZChN porzucił panią jako kandydatkę na prezydenta i przerzucił swoje poparcie na Lecha Wałęsę. Dlaczego?
To było w Szczecinie. Oni spotkali się z Wałęsą i Ryszard Czarnecki, który był wówczas szefem ZChN, powiedział, że jeżeli się wycofam z kandydowania, to Wałęsa po wyborach zostawi mnie na stanowisku prezesa NBP. W przeciwnym wypadku mnie wyrzuci. Na co odpowiedziałam, że jeśli tak, to ja się nie wycofam! Po tych wszystkich historiach zagłosowało na mnie niemal 3 proc. wyborców. Ale do tej pory żadna kobieta kandydująca na prezydenta nie pobiła mojego wyniku, bo i Henryka Bochniarz, i Magdalena Ogórek dostały mniej głosów.
A Aleksander Kwaśniewski, który wówczas został prezydentem, nie chciał pani wyrzucić z NBP?
Nie. A nawet powiedział mi kiedyś, że jeżeli w przyszłości będę chciała startować na prezydenta albo na inną funkcję wybieralną, to żebym zapisała się do najbliższej mi partii, bo pospolite ruszenie to nie jest dobry pomysł, bez struktur wyborów się nie wygrywa (śmiech).
No i dziesięć lat później zapisała się pani do Platformy Obywatelskiej. Jak to się stało?
Przyjechał do Londynu Janek Rokita z Nelli. Poszliśmy na koalicję i Rokita powiedział, że jeżeli jestem zainteresowana wejściem w politykę, to żebym zapisała się do PO. Kończyłam wtedy moją pracę w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju, ale miałam już nagraną nową. Jednak zamiast podpisać umowę, zdecydowałam się wejść w politykę.
Zrobiła pani błyskawiczną karierę, bo rok później była kandydatką PO na prezydenta Warszawy. Pamięta pani tamtą kampanię?
Oczywiście, była bardzo trudna. Po pierwsze, rządziło PiS, po drugie, Kazimierz Marcinkiewicz, który był moim rywalem, cieszył się ogromną popularnością. Dziennikarze nie wierzyli w moje zwycięstwo. Gdy wygrałam wybory, to usłyszałam, jak mówią między sobą: o co ją pytać, przecież miała przegrać.
Dlaczego Tusk postawił na panią?
Pomysłodawcą był Bronisław Komorowski, a Donald Tusk zrobił badania, z których wynikało, że mam spore szanse. Zarezerwowałam sobie tydzień do namysłu. Ale po rozmowie z mężem uznałam, że mogę podjąć się tego zadania. W kampanii pomagali mi Igor Ostachowicz i Łukasz Pawłowski. Nasz sztab dostał wtedy informację o wynikach kontroli w Biurze Sportu, kierowanym przez Tomasza Lipca. Ostachowicz wymyślił, żebym te dokumenty wręczyła Marcinkiewiczowi podczas debaty telewizyjnej. Nie bardzo miałam na to ochotę, ale w końcu to zrobiłam i podobno to było mocne. Marcinkiewicz wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich w Warszawie, ale ja pokonałam go w drugiej turze, bo poparł mnie Marek Borowski.
Czego chciał Borowski w zamian za poparcie pani?
Chciał stanowiska wiceprezydenta. Powiedziałam, że nie wezmę nikogo z aparatu PZPR, a on na to, że chodzi o Włodka Paszyńskiego. Na niego zgodziłam się bez oporu, bo to była pozytywna kandydatura. Wie pani, że on jako jedyny z moich zastępców pracował ze mną w ratuszu od pierwszego do ostatniego dnia mojego urzędowania?
Jedną z głośnych historii z pani czasów w ratuszu było odwołanie Bogdana Chazana z funkcji dyrektora szpitala ginekologiczno-położniczego im. Świętej Rodziny. Chodziło o sprawę pacjentki, która chciała przerwać ciążę z powodu uszkodzenia płodu, a dyr. Chazan odmówił zabiegu. Dlaczego go pani odwołała? Przecież jest pani przeciwko aborcji.
Dwie rzeczy skłoniły mnie do tej decyzji. Po pierwsze, miałam opinię prawnika, że klauzula sumienia dotyczy lekarza prowadzącego, a dodatkowe badania, które zlecał prof. Chazan, zdaniem perinatologa nie były potrzebne. Po drugie, z powodu tej sprawy ciągle odbywały się demonstracje przed szpitalem. Uznałam, że jestem odpowiedzialna za spokój społeczny i muszę to przerwać.
Czy uważa pani swoją karierę polityczną za zamkniętą?
Wszystkie moje funkcje publiczne same do mnie przychodziły. Nie zabiegałam o nie i nic nie planowałam. Dlatego teraz też niczego nie przesądzam.
rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Hanna Gronkiewicz-Waltz – prawniczka i polityk, profesor nauk prawnych. W latach 1992–2001 prezes NBP, przewodnicząca RPP w latach 1998–2001, wiceprezes Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w latach 2001–2004, posłanka na Sejm RP V kadencji w latach 2005–2006, w latach 2006–2018 prezydent m.st. Warszawy, w latach 2006–2017 wiceprzewodnicząca PO.