Policja kobieca na tropie sutenerów

Twórczyni policji kobiecej Stanisława Paleolog była postacią nietuzinkową. W ciągu pierwszych 53 lat życia brała udział w czterech wojnach i na sam koniec dosłużyła się stopnia majora.

Aktualizacja: 08.11.2015 17:09 Publikacja: 06.11.2015 00:35

W II RP policjantki nie zajmowały się tylko sprawami obyczajowymi: na zdjęciu funkcjonariuszki Centr

W II RP policjantki nie zajmowały się tylko sprawami obyczajowymi: na zdjęciu funkcjonariuszki Centralnej Służby Śledczej

Foto: ROL

W sierpniu 1932 roku policyjni wywiadowcy aresztowali niejaką Aleksandrę Chodecką, w warszawskim środowisku przestępczym znaną pod pseudonimem Madame du Barry. Ta ponad 40-letnia dama od wielu lat trudniła się stręczycielstwem.

Jeszcze przed pierwszą wojną światową prowadziła nocne salony, czyli domy publiczne. Kres jej działalności położyła ustawa z 1923 roku. Wtedy zakazano działalności domów publicznych oraz stręczycielstwa, choć nie samej prostytucji. W określonych przez prawo ramach była ona legalna. „Madame du Barry" jako kobieta przedsiębiorcza nie zamierzała rezygnować z intratnego zajęcia. Przy ulicy Złotej nr 52 zaczęła działać pod przykrywką nauczycielki francuskiego, faktycznie prowadząc dom schadzek. Plan był prosty. Chodecka poznawała młode damy – ekspedientki albo manikiurzystki – i proponowała im spotkania z panami. Procederem zainteresowała się policja. Sęk w tym, że brakowało twardych dowodów. Zapadła decyzja – obserwować lokal i klientów, którzy odwiedzali „szkołę językową".

„Madame du Barry" wpadła głównie dzięki policjantkom z Brygady Kobiecej. Kiedy funkcjonariuszki zaczęły obserwować pewnego hrabiego, natrafiły na ślad jego powiązań z Chodecką. Podsłuchały, że arystokrata dzwonił kilkakrotnie pod numer należący do fałszywej nauczycielki francuskiego i prosił o 16-letnie dziewczęta.

Misja dla wdów i panien

To był jeden z wielkich sukcesów Brygady Kobiecej, która powstała ledwie osiem lat wcześniej. Zgodnie z zaleceniem Ligi Narodów z roku 1923 wszystkie kraje członkowskie miały powołać odpowiednią służbę do walki z handlarzami żywym towarem. Liga Narodów apelowała, by w miarę możliwości starano się utworzyć struktury policji kobiecej.

Ponieważ w II RP zarówno prostytucja, jak i handel żywym towarem stanowiły istotny problem, apel nie pozostał bez echa. Już w 1924 roku powołana została Brygada Sanitarno-Obyczajowa, potocznie nazywana „policją kobiecą". Celem złożonej z samych kobiet jednostki było likwidowanie nielegalnych domów schadzek. Policjantki miały też sprawdzać, czy prostytutki przechodzą konieczne badania lekarskie.

Dostanie się w szeregi Brygady Kobiecej nie należało do zadań łatwych. Służba była uważana za misję, a misja wymaga poświęceń. Policjantką mogła zostać wyłącznie panna albo wdowa w wieku 25–40 lat. Mężatki o służbie nie miały nawet co marzyć, podobnie jak kobiety obarczone potomstwem. Pierwszeństwo miały panie, które wcześniej służyły w jakiejś formacji wojskowej. Kolejnym warunkiem było wykształcenie – policjantką nie mogła zostać kobieta, która nie skończyła szkoły średniej. Na domiar złego obowiązywały je ścisłe przepisy w kwestii stroju i fryzury. Miały wyglądać jak najbardziej ascetycznie. Makijaż absolutnie wykluczony, włosy skromnie upięte zgodnie z regulaminem. Policjantki zobowiązywały się, że przez siedem lat od rozpoczęcia służby nie wyjdą za mąż.

Nad doborem kandydatek czuwała sama komendantka, pierwsza w historii kobieta w polskiej policji – Stanisława Paleolog. Zachowały się jej notatki, z których jasno wynika, jak bezlitośnie podchodziła do kandydatek: „Umysł mierny, orientacji brak, mało zdolna. Służbą się nie interesuje, zdradza objawy tępoty (...)" – oceniała bezwzględnie.

Wojowniczka

Paleolog miała wtedy 33 lata i nietuzinkową osobowość. Urodziła się w 1892 roku w podlwowskiej wsi Rumno. Po ukończeniu pensji sióstr sakramentek wstąpiła na Akademię Handlową w Poznaniu. Nie dane jej było jednak rozpocząć zajęć na drugim roku, ponieważ wybuchła pierwsza wojna światowa. Podobnie jak wiele koleżanek związała swoje życie z mundurem.

Najpierw służyła w Polskiej Organizacji Wojskowej. Potem, kiedy ucichły działa na frontach wielkiej wojny, wróciła do Lwowa. Tam zastał ją kolejny konflikt, tym razem polsko-ukraiński, podczas którego została ranna. Nie przejęła się tym zbytnio i mimo tego wstąpiła do tworzącej się Milicji Obywatelskiej. Podczas obrony Lwowa służyła jako sanitariuszka i kurierka. Po latach o niej i o jej siostrze Helenie będzie się pisać w samych superlatywach i nazywać je „wojowniczkami z przemocą ruską".

Niedługo później Stanisława przeniosła się do Ochotniczej Legii Kobiet założonej przez Aleksandrę Zagórską, której była adiutantką. Jako żołnierz Legii brała udział w wojnie z bolszewikami. Dla ówczesnych propagandystów okazała się prawdziwym objawieniem. Trudno się dziwić – weteranka walcząca o Lwów, czego można chcieć więcej. Kobiety takie jak Paleolog przysparzały popularności oddziałom kobiecym, do których garnęło się coraz więcej ochotniczek. W armii Stanisława służyła do roku 1921, kiedy rozstała się z mundurem. Wylądowała na stanowisku urzędniczki w szpitalu św. Łazarza, co dla osoby zakochanej w wojsku było prawdziwym dramatem. Mogła odetchnąć, dopiero kiedy dostała szansę pracy w policji.

Najpierw została szefową w III Departamencie MSW, gdzie kierowała biurem do zwalczania handlu kobietami i dziećmi, którego zadaniem było zbieranie jak najdokładniejszych informacji na temat stręczycieli i ich ofiar. W 1925 roku, już jako absolwentka Głównej Szkoły Policji Państwowej, stanęła na czele nowo powstałej formacji. Wytyczyła sobie jasny cel: stworzenia jak najlepszej służby, która będzie pomagała kobietom.

Po miesiącach przygotowań na ulice Warszawy i Łodzi wyruszyły pierwsze pięcioosobowe zespoły pod dowództwem Stanisławy Paleolog, aby walczyć z sutenerstwem, handlem kobietami oraz przestępczością wśród dzieci.

Policjantki szkolono, jak po śladach prostytutek dojść do domów schadzek i jak rozpoznać stręczycieli, aby w porę powstrzymać ich od porwania nieświadomych niczego ofiar. Grupy patrolowały ciasne uliczki warszawskiej Woli oraz ponure labirynty Powiśla. Można je było spotkać w okolicy targowisk i w czasie odpustów. W trakcie 24-godzinnej służby w tramwajach i autobusach albo na dworcach policjantki szukały zagubionych dziewcząt, które mogły stać się łatwym łupem dla handlarzy kobiet. Jedną z takich dziewcząt, zaginioną w Warszawie, wytropiła w Łodzi sama Paleolog i w ostatniej chwili uratowała ją przed wywiezieniem do argentyńskiego domu publicznego.

W tamtych latach stręczycielstwo i handel żywym towarem to nie były wydumane problemy. W ówczesnej Polsce panował nawet pewien rodzaj psychozy związany z tym procederem. Możliwość porwania młodych dziewcząt i wywiezienia ich w nieznanym kierunku nie na żarty przerażała opinię publiczną. Zwłaszcza że ofiarami handlarzy padały nie tylko prostytutki, ale niejednokrotnie również nieświadome niczego młode dziewczyny. Sprawa była na tyle poważna, że bardzo wówczas popularny pisarz Tadeusz Dołęga-Mostowicz w jednej ze swoich powieści zawarł wątek „edukacyjny", tłumacząc, jak się przed takimi handlarzami bronić.

Na terenie Polski działali zresztą nie tylko rodzimi stręczyciele. Anglicy czy Francuzi pracujący na zlecenie właścicieli południowoamerykańskich domów publicznych często szukali swoich ofiar właśnie w Polsce. W Brazylii i Argentynie prostytutki z krajów europejskich cieszyły się olbrzymim powodzeniem, stąd też masowość porwań, o której dyskutowano nawet na forum Ligi Narodów.

Jedną z organizacji, która mroziła warszawiakom krew w żyłach, była Cwi Migdal. Grupę założył w 1890 roku Izaak Buroski, biedny Żyd z Rosji, który uciekł na Zachód, aby wiele lat później wrócić na teren Polski i jako elegancki mężczyzna uwodzić kobiety, wywożąc je potem do burdeli na drugim końcu świata. Cwi Migdal była czymś w rodzaju korporacji, dla której pracowało blisko 400 osób. Swoje lokale grupa miała od Johannesburga po Szanghaj. Kres jej działalności położyła jednak nie polska, lecz argentyńska prokuratura.

Uczciwie trzeba przyznać, że nie wszyscy z entuzjazmem podchodzili do Brygady Sanitarno-Obyczajowej. Jednym z najbardziej znanych jej krytyków był Wacław Zaleski, przedwojenny badacz problemu prostytucji. Uważał on brygadę za nieskuteczną. Według niego problem stanowiły metody pracy policjantek. Funkcjonariuszki po mieście poruszały się wyłącznie w asyście przodownika policji. Czy można się więc dziwić, że trudno im było o zaufanie prostytutek, które w tej sytuacji nie były skłonne do rozmów? Na dodatek policjantek było bardzo mało. W 1939 roku na ponad 33 tysiące funkcjonariuszy w całej Polsce przypadało tylko 150 policjantek. Sytuację pogarszał chroniczny brak pieniędzy. Problemy te zauważały również władze Policji Państwowej. Na łamach specjalistycznego „Archiwum Kryminologicznego" pisano o konieczności modernizacji służby kobiecej, aby zwiększyć jej skuteczność. Zwłaszcza że policjantkom ręce wiązały przepisy. Nie mogły one na przykład samodzielnie dokonywać aresztowań – w myśl regulaminu musiały telefonicznie poinformować centralę i czekać na policjanta mężczyznę. A jednak w 1937 roku to właśnie polską policję kobiecą Brytyjczycy uznali za wzorzec godny naśladowania. Pomimo wszystko brygada odnosiła sukcesy.

Melina Matakowej

W 1931 roku przez Stare Miasto przetoczyła się wielka łapanka. Granatowe mrowie przodowników wtargnęło na uliczki jednej z najbiedniejszych dzielnic Warszawy i rozbiło melinę niejakiej Matakowej przy uliczce Kamienne Schodki. Zatrzymana 82-letnia kobieta w „interesie" była od dawna. Pracę rozpoczęła jako 19-latka. Za czasów carskich skazano ją na katorgę za bandytyzm. Miała kolejno ośmiu mężczyzn. Wszyscy umarli w niejasnych okolicznościach. Przykłady podobnych głośnych aresztowań można mnożyć. Rozpisywała się o nich przedwojenna prasa bulwarowa.

Regularnie przez całe dwudziestolecie międzywojenne można było na przykład przeczytać o interwencjach na ulicy Widok 11 w Warszawie, gdzie mieścił się dom schadzek Jadwigi Bittnerowej. W kwietniu 1933 roku policja weszła do lokalu Stanisławy Borowickiej, znanej pod jakże malowniczymi pseudonimami Tygrysica Starego Miasta albo Złota Pantera. W jej lokalach pracowało ponad tuzin dziewcząt. Co ciekawe, z interwencji policji dziewczęta wcale nie były zadowolone i ze smutkiem przyjęły wieść o aresztowaniu stręczycielki.

Policjantki z Brygady Kobiecej brały również udział w poszukiwaniach córki konsula amerykańskiego Patsy. Obawiano się, że także ona padła ofiarą jakiejś zagranicznej szajki handlarzy żywym towarem. Szczęśliwie młoda Amerykanka odnalazła się w restauracji przy ulicy Czerniakowskiej...

Bez munduru

Prostytucja w II RP w ogóle stanowiła niemałe wyzwanie dla Policji Państwowej. W roku 1939 Irena Surmacka wydała pracę, w której opisała swoje szczegółowe badania nad nierządem w Warszawie. Badaczka przeprowadziła serię wywiadów z córami Koryntu, dzięki czemu dziś dysponujemy szczegółowym opisem ich niedoli.

Prostytutki na każdym kroku były narażone na niebezpieczeństwa. Do najpoważniejszych należały choroby weneryczne. Kiła i rzeżączka zbierały wśród nich olbrzymie żniwo. Bieda łącząca się z brakiem perspektyw i ciągłym stanem napięcia psychicznego sprawiała, że większość z nieszczęśnic popadało w alkoholizm, szczególnie gdy ich wdzięki przeminęły i nie miały żadnych perspektyw na zmianę drogi życiowej. Najpierw szukały pocieszenia w kieliszku, aby ostatecznie targnąć się na życie. Zarówno poziom alkoholizmu, jak i odsetek samobójstw wśród prostytutek był znacznie wyższy niż w innych grupach kobiet.

Nie raz i nie dwa prostytutki padały ofiarą swoich klientów, co sumiennie odnotowywała zarówno Surmacka, jak i kroniki kryminalne.

Czytelnikami szczególnie wstrząsnęła sprawa skatowanej dziewczyny, która ostatkiem sił dotarła na komisariat. Policjanci byli w stanie porozumiewać się z nią jedynie na migi, ponieważ nieszczęśnica miała zmasakrowaną twarz. Pobita nie była w stanie powiedzieć, kto był sprawcą. Pomogły jej koleżanki. Okazało się, że skatował ją „jakiś wojskowy", który zabrał ją do siebie na noc.

„Polska po dzień dzisiejszy wciąż jest jeszcze najobfitszem źródłem żywego towaru" – pisała w 1937 roku polska prasa cytując brytyjski dziennik „Daily Express", który szczegółowo opisywał proceder, przy okazji wiele ciepłych słów kierując do Stanisławy Paleolog. Gazeta miała opowiadać, w jaki sposób dzielna policjantka walczy z „białem niewolnictwem". „P. Paleolog jest jedną z tych kobiet, które swoje przekonania popierają zawsze czynami – podczas wojny bolszewickiej walczyła w pierwszej linji bojowej, zasługując na pełne uznanie Naczelnego Wodza, a po jej ukończeniu stanęła do walki na odcinku niesłychanie odpowiedzialnym i zagrożonym" – cytowały „Daily Express" przedwojenne gazety.

We wrześniu 1939 roku Stanisława Paleolog miała już stopień komisarza policji. Kiedy rozpoczęła się niemiecka okupacja i powołana została kolaboracyjna Policja Granatowa, Stanisława Paleolog wstapiła w jej szeregi. Już wtedy działała w organizacjach konspiracyjnych Polskiego Państwa Podziemnego: najpierw w ZWZ, potem w AK. Jej zadaniem było szkolenie kobiet w brygadach wywiadowczo-dywersyjnych, a ponieważ miała dostęp do niemieckich instytucji, zbierała dla Armii Krajowej informacje wywiadowcze.

1 sierpnia 1944 roku, choc ma już 52 lata po raz kolejny przychodzi jej wziąć udział w działaniach wojennych. W Powstaniu Warszawskim walczy w zgrupowaniu „Chrobry II" w obwodzie Radwan, czyli w Śródmieściu Północnym, kierując warsztatem rusznikarskim.

Warszawę opuściła razem z ludnością cywilną. W nowej komunistycznej Polsce ani nie mogła, ani nie chciała się odnaleźć. W obawie przed aresztowaniem przez UB w 1946 roku uciekła na Zachód. Ostatnie lata życia spędziła na Wyspach Brytyjskich, gdzie została nawet ministrem policji w londyńskim rządzie Antoniego Pająka. Tym razem bez munduru.

W sierpniu 1932 roku policyjni wywiadowcy aresztowali niejaką Aleksandrę Chodecką, w warszawskim środowisku przestępczym znaną pod pseudonimem Madame du Barry. Ta ponad 40-letnia dama od wielu lat trudniła się stręczycielstwem.

Jeszcze przed pierwszą wojną światową prowadziła nocne salony, czyli domy publiczne. Kres jej działalności położyła ustawa z 1923 roku. Wtedy zakazano działalności domów publicznych oraz stręczycielstwa, choć nie samej prostytucji. W określonych przez prawo ramach była ona legalna. „Madame du Barry" jako kobieta przedsiębiorcza nie zamierzała rezygnować z intratnego zajęcia. Przy ulicy Złotej nr 52 zaczęła działać pod przykrywką nauczycielki francuskiego, faktycznie prowadząc dom schadzek. Plan był prosty. Chodecka poznawała młode damy – ekspedientki albo manikiurzystki – i proponowała im spotkania z panami. Procederem zainteresowała się policja. Sęk w tym, że brakowało twardych dowodów. Zapadła decyzja – obserwować lokal i klientów, którzy odwiedzali „szkołę językową".

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi