„Tego dnia wziąłem sobie z pracy urlop – na wszelki wypadek 2 dni, ponieważ to mogło się przeciągnąć – opisywał wydarzenia Grzegorz Majewski, współorganizator akcji – Zakładałem, że możemy być zatrzymani i ukarani przez kolegium. (...) Poszliśmy na skrzyżowanie, na którym miał się odbyć protest, i wszystko poszło dobrze z małym wyjątkiem. Na słup planowaliśmy wejść we dwóch, ja i Wiesiek. Koledzy przystawili drabinę, pierwszy wszedł Wiesiek i z miejsca powiedział, że dla dwóch jest za mało miejsca. (...) Zaczął przez lejek do benzyny krzyczeć coś do ludzi (...) jak przez mgłę pamiętam te kilkanaście minut, zanim interweniowali, jako pierwsi tajniacy. (...) Widziałem, jak niektórzy koledzy padają, żeby stawić bierny opór. Ja o dziwo stałem nadal przez nikogo nie zaczepiany (...) Wiesiek nie zgodził się zejść i przemawiał do ludzi. Potem opowiadał, że brakowało mu obycia mówcy, nie wiedział, co krzyczeć, powtarzał w kółko to samo. (...) Milicjanci starali się ściągnąć Wieśka na siłę, ale słup był dość wysoki i chociaż weszli na samochód, nadal było za nisko. Jeden podsadzał drugiego, łapali Wieśka za nogi, co wywoływało naszą wesołość, a wściekłość funkcjonariuszy. (...) Po kilku minutach przyjechała straż pożarna, wtedy Wiesiek zdecydował się poddać. Schodził przy aplauzie tłumu". Tym bardziej że „podczas działań" jeden z milicjantów spadł wprost na dach stojącej pod słupem nyski, w której zamknięto wszystkich już zatrzymanych uczestników akcji.
To właśnie Grzegorz Majewski był inicjatorem i głównym organizatorem rocznicowej (33 i 1/3) uroczystości w Centrum Zajezdnia. Wymusił na kolegach i koleżankach napisanie wniosków do IPN (nikt się specjalnie nie wyrywał), wychodził odpowiedni termin imprezy, pilnował, by jak najwięcej uczestników różnych akcji WiP dostało Krzyże Wolności i Solidarności. W nowej Polsce kilkanaście lat był handlowcem, teraz pracuje w szkole jako intendent.
Wiesiek Mielcarski nie przyjął odznaczenia. – Nie od tej ekipy – mówi. Telefony od dawnych koleżanek i kolegów nie pomogły. Nie po to walczył kiedyś, żeby teraz oddać Polskę Kaczyńskiemu.
Warszawa. 3.10.1986 – sitting
Grupa młodzieży uczestnicząca w Ruchu »Wolność i Pokój« podjęła demonstrację uliczną przed domami handlowymi »Centrum« w Warszawie, protestując przeciwko przetrzymywaniu w więzieniu ich kolegów, więźniów sumienia, Wojciecha Jankowskiego z Gdańska i Jarosława Nakielskiego z Warszawy, którzy odmówili służby wojskowej, domagając się odbycia służby zastępczej. Po półgodzinnej pokojowej demonstracji do akcji wkroczyła milicja, aresztując jej uczestników. (...) Jako uczestnicy Ruchu »Wolność i Pokój« domagamy się uwolnienia dzisiaj aresztowanych oraz dotychczas więzionych". Oświadczenie podpisane przez Jana Józefa Lipskiego i Jacka Szymanderskiego.
To był kluczowy moment budowania tożsamości WiP. W 1986 roku ogłoszono amnestię i wypuszczono więźniów politycznych. Na wolność wyszli ci, którzy dostali wyroki za działalność w ruchu, ale dwóch pozostało za kratami z wyrokami za odmowę służby wojskowej: Wojciech Jankowski i Jarosław Nakielski. Działacze WiP postanowili zorganizować sitting w Warszawie. Przeszkody pojawiły się jednak z nieoczekiwanej strony. Zaprzyjaźniony z wipowcami Jacek Kuroń, a zaraz po nim, tuż po wyjściu z więzienia Piotr Niemczyk i Jacek Czaputowicz, stanowczo sprzeciwili się akcji ulicznej. To była „wielka polityka" spod znaku warszawskiego środowiska Tygodnika Mazowsze i KOR. A Kuroń argumentował, że pora na widowiskowe akcje jest kiepska, bo Solidarność rozmawia z władzą o więźniach politycznych cały czas i na pewno wymusi uwolnienie obu działaczy. Amnestia została wymuszona przez Episkopat, a liberałowie z PZPR mają nieznaczną przewagę w KC. Więc wszystko może się jeszcze wywrócić.
Niemczyk, zgadzając się ze swoim mentorem, dostrzegał jednak, że sitting pod Domami Centrum to kluczowy moment dla ruchu. „Gdyby nie było tej zadymy, nie byłoby WiP-u – analizował w rozmowie z Anną Smółką. – Parę miesięcy później zaczęły się aresztowania. I ten sitting to był kolejny krok w formule WiP-u; pokazał, że można inaczej reagować na policję, niż uciekać lub rzucać w nich kamieniami. Faceci usiedli i jak przyszła policja, to siedzieli dalej i trzeba było ich zanosić do suk – wspominał Niemczyk".