Oto, mówi papież, logika myślenia, na której zrodził się „despotyczny antropocentryzm". Człowiek w tym obrazie jawi się nie jako „czuły ogrodnik", ale właśnie „despotyczny zarządca". Franciszek powie: „Nie jesteśmy Bogiem. Ziemia istniała wcześniej niż my i została nam dana". Koniec zatem z toporną „teologią panowania". Panować, nie znaczy dominować. Panować, znaczy troszczyć się o nasz wspólny dom, chronić go, dbać o niego. Dom, którym jest Ziemia.
Po trzecie, kryzys klimatyczny pociąga za sobą kryzys kulturowy i etyczny. Taki sam stosunek, jaki człowiek ma wobec Matki Ziemi, czyli destrukcyjny, ma również wobec innych ludzi. „Obojętność lub okrucieństwo wobec innych stworzeń tego świata zawsze w jakiś sposób przekłada się na sposób traktowania innych ludzi" – notuje Franciszek. Ta sama logika „użyj i wyrzuć", która jest praktykowana wobec naszej planety, jest praktykowana wobec bliźnich. A pierwszymi ofiarami kryzysu klimatycznego nie są bogaci, ale biedni: ci, którzy są zepchnięci na margines życia społecznego.
Huragan nierówności
Dramatyczny los „ludzi-odpadów", „ludzi-odrzutów" czy też „ludzi na przemiał" szczegółowo przeanalizował Zygmunt Bauman w książce „Życie na przemiał". Książka polskiego socjologia miała charakter profetyczny. W 2005 roku cały świat przyglądał się, jak huragan Katrina niszczy Nowy Orlean. Zobaczyliśmy, jak prywatyzacja sektora publicznego w USA czyni państwo bezbronnym wobec naturalnych kataklizmów. Widać było jednocześnie, że to biedni i wykluczeni stają się ofiarami bezosobowej, niszczycielskiej siły natury. Jeśli jesteś biedny, możesz się spodziewać, że nie zostaniesz ewakuowany. Nie masz przecież pieniędzy, by za taką ewakuację zapłacić, by ktoś przetransportował cię w bezpieczne miejsce, z dala od katastrofy.
Co więcej, paradoks polega na tym, że biedni nie chcą opuszczać „domów", gdyż zazwyczaj jest to cały dobytek, jaki posiadają. Inaczej ludzie bogaci lub – jak nazywa ich polski socjolog – „globalni turyści": nie dość, że mieli ubezpieczone domy, to jeszcze, dzięki swej mobilności, mogą bez większych szkód rozpocząć nowe życie w innym, bezpiecznym miejscu naszej planety. Jasne, że żywioł i zniszczenia, jakie niosła ze sobą Katrina, nie czyniły różnicy między bogatymi czy biednymi. Ale konsekwencje dla jednych i drugich były zgoła odmienne.
Krytycy papieskiego sposobu myślenia, w tym duża część katolików, mają jednak przygotowaną mantrę: „Nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Jedno trzęsienie ziemi więcej, »powódź stulecia« czy ledwo zauważalne ocieplenie klimatu to za mało, by mówić o radykalnej degradacji naszej planety. Nie ma powodu, byśmy cokolwiek w naszym stylu życia i planowaniu przyszłości musieli zmieniać". I dodają: „Przyszłość będzie taka jak teraźniejszość, tylko lepsza. Postęp trwa".
To przejaw naiwności i ślepoty. Ale i szansy. Bo kryzys klimatyczny, który dotyka każdego z nas, nie ma znaczenia, jakie masz poglądy polityczne, religijne, obyczajowe, może stać się punktem, by odnowić pojęcie solidarności. A Kościół, mając do dyspozycji Franciszkowy tekst, nowy język, który zarysował on w swej encyklice, ma narzędzia, by zbudować między Polakami „zieloną solidarność". Dlatego zielony katolicyzm, który mogliby zacząć głosić nasi duszpasterze, jest nam potrzebny nie tyle do zbawienia, ile do ocalenia naszego życia.