Drogi Bogdanie!
My, którzy wychowywaliśmy się na spuściźnie węgiersko-polskiego rewolucyjnego braterstwa w latach 1848–1849, 1956 i 1989, dzieliliśmy się wspólnym marzeniem o Europie, odrzuceniu Świętego Przymierza Klemensa von Metternicha i cara Mikołaja oraz komunizmu typu radzieckiego, nie sądziliśmy, że kiedyś będziemy żyli w bluźnierczym sojuszu Orbán-Kaczyński, kontrrewolucyjnym, antyeuropejskim, przeciwnym reformom.
Dwa narody kochające wolność mogą być dumne z tego, że przez ostatnie 200 lat były przykładem nie tylko dla uciemiężonych narodów Europy Wschodniej, ale też dla znajdujących się w szczęśliwszym położeniu narodów Europy Zachodniej. Pokazaliśmy, jak można i należy nawet w beznadziejnej sytuacji walczyć nie tylko o własną wolność i demokrację, ale także, jak to ujął nasz wielki poeta Sandor Petőfi, o światową wolność. Dawaliśmy również pozytywny przykład historyczny, jak dwa narody mogą się wzajemnie wspierać w walce o wspólne sprawy.
Ślepy zaułek
Jednakże po 2010 r. najpierw orbanowskie Węgry zdradziły nasze historyczne idee, a następnie Polska Kaczyńskiego. Systematycznie dają światu negatywny przykład, jak odwrócić zmianę systemu z 1989 r. i nasze przystąpienie do Unii Europejskiej, jak zdemontować instytucje demokratycznego państwa prawa. Dzisiaj oba nasze państwa w oczach demokratycznej opinii publicznej świata wymieniane są jako kraje, których nie można zaakceptować, są traktowane jako nieprzewidywalne.
Przedmiotem naszych wielu rozmów było to, jak i dlaczego udało się Viktorowi Orbánowi stworzyć własny autorytaryzm. Wskazywaliśmy na fakt, że na przełomie stuleci węgierska gospodarka zeszła na manowce, na Węgrzech po 2006 r. mieliśmy kryzys polityczny, wywołany błędną polityką lewicy, co przyczyniło się do narodzin orbanowskiej ideologii i nurtu politycznego z ducha antyliberalnego i nacjonalistycznego.