17 sierpnia rozpocznie się konwencja wyborcza Partii Demokratycznej, a tydzień później swojego kandydata wybierze Partia Republikańska. Zakładając, że szalejąca w USA pandemia koronawirusa nie zmieni tych planów, wyniki obu konwencji zdają się przesądzone. Demokraci namaszczą Joe Bidena, republikanie natomiast zatwierdzą Donalda Trumpa.
Czy jednak na pewno? Nie ma podstaw wątpić w decyzję Partii Demokratycznej, natomiast trudno przewidzieć, czym zakończy się konwencja republikanów.
Makijaż na zmęczenie
Trump został w 2016 r. wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych w demokratycznych i uczciwych wyborach. Obiecał przywrócić Ameryce globalną wielkość oraz sprawić, że jej gospodarka odzyska wigor. Konsekwentnie starał się dotrzymywać tych obietnic. Wykaz jego osiągnięć zarówno w polityce zagranicznej, jak i wewnętrznej jest imponujący. Kwitnąca, przynajmniej do marca 2020 r., gospodarka, wyjątkowo niska stopa bezrobocia, zmiana niekorzystnych dla USA postanowień traktatu NAFTA, ograniczenie nielegalnej imigracji, a także zerwanie korzystnej tylko dla Iranu umowy JCPOA, rozpoczęcie dialogu z nieobliczalnym reżimem Korei Północnej, decydujące osłabienie ISIS, wymuszenie na bogatych członkach NATO większego udziału w kosztach sojuszu, a ostatnio powstrzymanie ekspansji Gazpromu na Europę i szpiegowskich starań Huawei. Listę tę można kontynuować.
W powojennej historii USA tylko dwaj prezydenci wykazali tak intensywną aktywność: Harry Truman i Lyndon Johnson. Truman sformułował kluczową dla okresu zimnej wojny doktrynę swego imienia, uruchomił podstawowy dla powojennej Europy plan Marshalla i stworzył NATO. Dokonał tego wszystkiego, choć był nieznającym świata prowincjonalnym, niewykształconym właścicielem sklepu z pasmanterią. Z kolei Lyndon Johnson, brutalny polityk z rasistowskiego Południa, przeprowadził rewolucyjne zmiany w amerykańskiej polityce wewnętrznej: doprowadził do uchwalenia desegregacyjnej ustawy o prawach obywatelskich z 1964 r., ustanowił nieodpłatną pomoc medyczną dla emerytów i biedaków, zwielokrotnił wydatki na edukację i szkolnictwo wyższe.
A przecież i Truman, i Johnson zrezygnowali z ubiegania się o kolejną kadencję, wyczerpani już to atakami lewicowych związków zawodowych, już to podtrzymywanym przez Moskwę buntem młodych Amerykanów – przy czym miało to miejsce w epoce prasowej czy telewizyjnej, bez internetowych hejterów i organizowanych w mediach społecznościowych seansów nienawiści.