Jeśli rzeczywiście doszłoby do tego, że w PiS przeprowadzono by prawybory prezydenckie, oznaczałoby to jedno – całkowitą utratę przez prezesa tej partii wiary w zwycięstwo. Kluczową dla przetrwania swej formacji i możliwości jej powrotu do władzy decyzję oddałby bowiem w ręce działaczy partyjnych – działaczy, którymi gardzi i do których politycznych kompetencji nie ma zaufania. Jeśli rzeczywiście tak by się stało, że kandydat PiS wyłoniony zostałby w procedurze prawyborów, a potem przegrał, odpowiedzialność za to spadłaby nie na Jarosława Kaczyńskiego, ale na aparat partyjny, który podjął „złą” decyzję. I o to w tym wszystkim chodzi.
Andrzej Duda niezmiennie lojalnym współpracownikiem Jarosława Kaczyńskiego
Lokator Nowogrodzkiej dokonał przed ponad dekadą doskonałego wyboru – obsadził w roli kandydata na prezydenta swojej formacji Andrzeja Dudę. Wiedział, że jeśli przegra on walkę o najwyższy urząd w państwie, to jego wynik mimo wszystko pomoże całej formacji, ale nie zagrozi przywództwu Kaczyńskiego w PiS i – szerzej – na prawicy. Podobnie miało się stać w wypadku ewentualnego zwycięstwa – wówczas także (kalkulował prezes PiS) Duda nie „ukradnie” mu partii i „rządu dusz”. Tak też się stało – przez dwie kadencje prezydent był lojalnym współpracownikiem Kaczyńskiego, a gdy podejmował pocieszne próby wybicia się na samodzielność, nieodmiennie kończyły się one fiaskiem i kompromitacją. Bo Duda ma ogromne talenty kampanijne, ale żadnych politycznych. Dlatego wygrał dwie elekcje prezydenckie, które wcale nie musiały zakończyć się dla niego sukcesem, ale wszystkie jego starania zbudowania czegoś politycznego kończyły się porażkami.
Czytaj więcej
Nawet jeśli nie dojdzie do partyjnych prawyborów, to i tak już coraz wyraźniej widać, że PiS nie dąży wcale do powtórzenia sytuacji z 2014 roku, gdy postawiono na Andrzeja Dudę. Nie jest to zresztą możliwe obiektywnie i niezależnie od tego, kto dostanie prezydencką nominację partii.
Gdyby dziesięć lat temu prezes PiS wskazał na kogoś równie sympatycznego, ale niepozbawionego talentów politycznych, to dziś nie byłbym niekwestionowanym liderem prawicy, bo ten ktoś na pewno zbudowałby swój obóz polityczny i zmieniał agendę publiczną w zgodzie ze swoimi planami, a nie oczekiwaniami Kaczyńskiego. Okazało się zatem, że tamta decyzja była kluczowa dla przetrwania PiS i jego prezesa. Nie inaczej jest i dzisiaj.
Wybór kandydatów na prezydenta z PiS
Już sam dobór kandydatów na to wskazuje – z jednej strony do bólu lojalny Mariusz Błaszczak, którego powolności lokator z Nowogrodzkiej może być pewny w stu procentach, z drugiej strony stosunkowo młodzi, drugoligowi politycy, którzy do tej pory nie wykazali się żadnymi politycznymi talentami. Jakikolwiek będzie wyrok pisowskiego demos, wskazany kandydat nie zagrozi w przyszłości przywództwu Kaczyńskiego. I dlatego właśnie nie ma wśród nich Patryka Jakiego, Mateusza Morawieckiego czy Beaty Szydło – ci politycy nie dawali gwarancji, że będą chodzili na postronku prezesa PiS. Istniała realna groźba, że w przypadku zarówno wygranej, jak i przegranej mogą skapitalizować swój osobisty sukces i założyć własną partię. W przypadku nazwisk pojawiających się w kontekście prawyborów takiego niebezpieczeństwa nie ma – bo albo nie będą tego chcieli zrobić (casus Błaszczaka), albo nie będą potrafili (pozostałej trójki).