W „Rzeczpospolitej” z 17 listopada br. został opublikowany artykuł Mariusza Muszyńskiego, sędziego Trybunału Konstytucyjnego: „O sejmowej uchwale i wyroku aborcyjnym”. Już pierwsze zdanie brzmi groźnie: „Festiwal prawniczego kretynizmu ma się dobrze”. Nie wchodzę w spór z profesorem prawa i do niedawna wiceprezesem tegoż Trybunału. Razi mnie tylko pominięcie wydarzeń, jakie zaprowadziły pana Muszyńskiego na wysokie stanowisko państwowe.

Jest on bowiem tzw. neosędzią, czyli osobą wybraną w sposób wątpliwy. Po wygranych przez PiS wyborach w 2015 r. – mimo prawomocnego wyboru trzech innych sędziów w poprzedniej, lecz odmiennej politycznie kadencji – powołano pięciu nowych. Prezydent zaprzysiągł ich nocą, ale ówczesny prezes TK nie dopuścił ich do orzekania przez dwa lata, aż do końca kadencji, gdy został zastąpiony przez Julię Przyłębską (też wchodzącą w skład owej piątki). Tą właśnie wstydliwą przeszłością tłumaczę zawziętość, z jaką profesor broni nie tylko wyroku, ale też statusu sędziów, którzy go wydali, przestrzegając przed próbami ich usunięcia. Skoro więc sędziowie wydali wyrok zakazujący aborcji „w wypadku ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu”, można tylko westchnąć po łacinie dura lex, sed lex (twarde prawo, ale prawo) i uznać, że wiadome służby miały rację, bijąc protestujące panie metalowymi pałkami. Warto tylko zauważyć, że tak daleko sięgający zakaz, który wprowadził Trybunał z Mariuszem Muszyńskim w składzie, nie ma precedensu w innych państwach UE, gdzie prawodawstwo jest o wiele bardziej liberalne.

Czytaj więcej

Mariusz Muszyński: O sejmowej uchwale i wyroku aborcyjnym

Najbardziej rażą mnie jednak nie tyle prawnicze subtelności, które zapewne dostarczą zajęcia zarówno publicystom, jak i politykom, ile brak refleksji nad losem kobiet, zmuszanych przez ten „dura lex” do heroizmu wbrew ich woli. Niczym innym nie jest bowiem los matki upośledzonego dziecka wymagającego nie tylko całodobowej opieki, ale też niezdającego sobie sprawy ze świata, gdzie wraz z matką żyje. Nie rozwodzę się, odsyłam do psychiatrów. Tym bardziej że ta nieszczęsna kobieta pozbawiona jest rzetelnej pomocy państwa przez ów Trybunał reprezentowanego. Razi też całkowity brak chrześcijańskiego miłosierdzia u wybitnego prawnika. Mam tylko nadzieję, że znana jest mu inna łacińska sentencja przypisywana Cyceronowi: summum ius summa iniuria (najwyższe prawo, najwyższym bezprawiem).