Czy Polsce potrzebna jest repatriacja? Można to pytanie zadać nieco inaczej: czy Polska potrzebuje repatriantów? W każdym razie odpowiedź nie wydaje się tak jednoznaczna, jak chcielibyśmy tego my, repatrianci i Polacy na Wschodzie. Tak, jesteśmy najbardziej dumnym w Europie narodem z najbardziej tragiczną historią, lubimy przywdziać barwy narodowe i o tym rozprawiać (a dzisiejsze władze to wręcz uwielbiają bez opamiętania), ale jak to wszystko przekłada się na repatriacyjną rzeczywistość?
Prawdziwa depolonizacja
Będąc przez ponad 30 lat mieszkańcem Rosji, od czasu do czasu słyszałem, jak mówią o repatriacji: Żydzi i Niemcy, Estończycy i Łotysze, Rosjanie, a nawet Grecy; znacznie rzadziej Polacy. Być może dlatego, że nie mieszkałem w Kazachstanie, w kraju, którego mieszkańcy od początku lat 90. dominują w repatriacji (wbrew twierdzeniom niektórych rodzimych działaczy). Zazdrość? Skądże: po pierwsze, nie wiedziałem wtedy, że są tam polskie wsie, a po drugie, jak można zazdrościć ludziom, którzy przez całe życie ciągle tylko patrzyli, jak wyjeżdżają na zawsze, emigrują gdzieś ich sąsiedzi i przyjaciele? Do Rosji, do Niemiec, do Izraela. I wreszcie trochę do Polski. Według ostatniego spisu ludności przeprowadzonego w Związku Radzieckim (1989 r.) na terenie Kraju Rad mieszkało 1 mln 150 tys. Polaków, z czego 60 tys. w Kazachstanie, 94 tys. w Rosji, 220 tys. na Ukrainie, 418 tys. na Białorusi, 257 tys. na Litwie, 60 tys. na Łotwie.
Nawiasem mówiąc, mieszkańcy kresów mieli prawo na repatriację aż do końca lat 90. Ten fakt przewodnicząca Rady ds. Repatriacji Aleksandra Ślusarek nazywa niepożądaną „furtką", a ich wyjazd do Polski „depolonizacją", twierdząc, iż mieszkańcy Ukrainy i Białorusi stanowili większość repatriantów przed wejściem w życie ustawy o repatriacji. Po pierwsze, nie jest to prawda: polskie roczniki demograficzne jasno wskazują, że już wtedy większość wiz wydawano w Kazachstanie. Po drugie, te sformułowania są nieuczciwe, ponieważ to właśnie depolonizacja w ciągu 20 lat od upadku Związku Radzieckiego doprowadziła do spektakularnego zmniejszenia liczebności Polonii na Wschodzie: w Kazachstanie z 60 tys. zostało 34, w Rosji 47 tys. – połowa, tak samo jak i na Ukrainie (112 tys. z 220).
O jedną trzecią spadła liczba Polaków na Białorusi, o 22 proc. na Litwie i o jedną czwartą na Łotwie. I to jest realna depolonizacja, a nie ewentualny powrót kilku tysięcy kresowian do macierzy w ramach repatriacji.
Pseudopatriotyczny amok
Przyjęcie ustawy o repatriacji w 2000 r. nie miało na celu ułatwienie powrotu rodaków, lecz przeciwnie, służyło ograniczaniu repatriacji. To dobitnie pokazuje liczba wiz wydanych w latach 2001–2004 na Ukrainie (odpowiednio: 381, 245, 77 i 56) i Białorusi (140, 127, 43 i 39) w porównaniu z następnymi latami, kiedy wydawano około 20–30 wiz rocznie. Kresowianie starali się wskoczyć wtedy do „ostatniego wagonu", bo ustawa pozbawiła ich prawa do repatriacji. Jak to ujął w czerwcu 2000 r. w trakcie prac nad ustawą prezes Wspólnoty Polskiej prof. Stelmachowski: „Należy się zastanowić, czy w naszym narodowym interesie jest ściąganie do Polski ludzi z dawnych Kresów Wschodnich. Moim zdaniem należy raczej wzmacniać znaczenie Polski na tamtych terenach". Do czego doprowadziło takie butne podejście, widzimy obecnie w statystykach i w wiadomościach z Białorusi.