Repatriotyzm

Przykłady Niemiec czy Izraela pokazują, że da się bez pompy i patosu, bez politycznych zagrywek skutecznie prowadzić program repatriacji. Tyle że na razie nie w Polsce – pisze aktywista.

Aktualizacja: 13.02.2022 19:30 Publikacja: 13.02.2022 18:45

Repatriotyzm

Foto: shutterstock

Czy Polsce potrzebna jest repatriacja? Można to pytanie zadać nieco inaczej: czy Polska potrzebuje repatriantów? W każdym razie odpowiedź nie wydaje się tak jednoznaczna, jak chcielibyśmy tego my, repatrianci i Polacy na Wschodzie. Tak, jesteśmy najbardziej dumnym w Europie narodem z najbardziej tragiczną historią, lubimy przywdziać barwy narodowe i o tym rozprawiać (a dzisiejsze władze to wręcz uwielbiają bez opamiętania), ale jak to wszystko przekłada się na repatriacyjną rzeczywistość?

Prawdziwa depolonizacja

Będąc przez ponad 30 lat mieszkańcem Rosji, od czasu do czasu słyszałem, jak mówią o repatriacji: Żydzi i Niemcy, Estończycy i Łotysze, Rosjanie, a nawet Grecy; znacznie rzadziej Polacy. Być może dlatego, że nie mieszkałem w Kazachstanie, w kraju, którego mieszkańcy od początku lat 90. dominują w repatriacji (wbrew twierdzeniom niektórych rodzimych działaczy). Zazdrość? Skądże: po pierwsze, nie wiedziałem wtedy, że są tam polskie wsie, a po drugie, jak można zazdrościć ludziom, którzy przez całe życie ciągle tylko patrzyli, jak wyjeżdżają na zawsze, emigrują gdzieś ich sąsiedzi i przyjaciele? Do Rosji, do Niemiec, do Izraela. I wreszcie trochę do Polski. Według ostatniego spisu ludności przeprowadzonego w Związku Radzieckim (1989 r.) na terenie Kraju Rad mieszkało 1 mln 150 tys. Polaków, z czego 60 tys. w Kazachstanie, 94 tys. w Rosji, 220 tys. na Ukrainie, 418 tys. na Białorusi, 257 tys. na Litwie, 60 tys. na Łotwie.

Nawiasem mówiąc, mieszkańcy kresów mieli prawo na repatriację aż do końca lat 90. Ten fakt przewodnicząca Rady ds. Repatriacji Aleksandra Ślusarek nazywa niepożądaną „furtką", a ich wyjazd do Polski „depolonizacją", twierdząc, iż mieszkańcy Ukrainy i Białorusi stanowili większość repatriantów przed wejściem w życie ustawy o repatriacji. Po pierwsze, nie jest to prawda: polskie roczniki demograficzne jasno wskazują, że już wtedy większość wiz wydawano w Kazachstanie. Po drugie, te sformułowania są nieuczciwe, ponieważ to właśnie depolonizacja w ciągu 20 lat od upadku Związku Radzieckiego doprowadziła do spektakularnego zmniejszenia liczebności Polonii na Wschodzie: w Kazachstanie z 60 tys. zostało 34, w Rosji 47 tys. – połowa, tak samo jak i na Ukrainie (112 tys. z 220).

O jedną trzecią spadła liczba Polaków na Białorusi, o 22 proc. na Litwie i o jedną czwartą na Łotwie. I to jest realna depolonizacja, a nie ewentualny powrót kilku tysięcy kresowian do macierzy w ramach repatriacji.

Pseudopatriotyczny amok

Przyjęcie ustawy o repatriacji w 2000 r. nie miało na celu ułatwienie powrotu rodaków, lecz przeciwnie, służyło ograniczaniu repatriacji. To dobitnie pokazuje liczba wiz wydanych w latach 2001–2004 na Ukrainie (odpowiednio: 381, 245, 77 i 56) i Białorusi (140, 127, 43 i 39) w porównaniu z następnymi latami, kiedy wydawano około 20–30 wiz rocznie. Kresowianie starali się wskoczyć wtedy do „ostatniego wagonu", bo ustawa pozbawiła ich prawa do repatriacji. Jak to ujął w czerwcu 2000 r. w trakcie prac nad ustawą prezes Wspólnoty Polskiej prof. Stelmachowski: „Należy się zastanowić, czy w naszym narodowym interesie jest ściąganie do Polski ludzi z dawnych Kresów Wschodnich. Moim zdaniem należy raczej wzmacniać znaczenie Polski na tamtych terenach". Do czego doprowadziło takie butne podejście, widzimy obecnie w statystykach i w wiadomościach z Białorusi.

Niemniej los kresowian niebawem podzielili i Polacy z Azji, choć Kazachstan ciągle wyglądał znacznie lepiej od reszty, będąc de facto jedynym krajem, którego mieszkańcy mieli jakiekolwiek szanse wyjazdu. W następnych latach Polska miała sfinalizować przygotowania do przystąpienia do Unii Europejskiej, jednak nieprzemyślane rozwiązania ustawy o repatriacji, brak spójnej wizji i narzędzi kontrolnych doprowadziły do totalnego zaniedbania całego procesu i spektakularnego spadku liczby powracających Polaków ze Wschodu. W tym samym czasie Izrael sprowadzał tysiące, a Niemcy dziesiątki tysięcy repatriantów. Tak, da się bez pompy i patosu, bez politycznych zagrywek stworzyć i skutecznie prowadzić program repatriacji, tyle że na razie nie w Polsce. Mało tego, że obóz rządzący pęka z dumy, sprowadzając żałosne kilkaset repatriantów rocznie, to jeszcze ma tupet nazywać to usprawnieniem i kilkukrotnym zwiększeniem tempa repatriacji.

Z poklaskiem przytakuje tym opowieściom wspomniana już Aleksandra Ślusarek, będąca też założycielką i prezesem Związku Repatriantów RP. Samo istnienie i funkcjonowanie tej organizacji żywo przypomina radzieckie związki zawodowe, jedynie na papierze broniące praw robotników, w rzeczywistości zaś będące odnogą jedynej słusznej partii. Zmniejszyć gminom finansowanie? Dlaczego nie. Znieść terminy wypłaty zasiłków na zagospodarowanie? Bez problemu. Skasować wymóg znajomości języka, by pokazać wzrost zainteresowania repatriacją? Jasne! I nieważne, jak ludzie bez znajomości języka poradzą sobie w Polsce i czy w ogóle zostaną w naszym kraju. Bo liczą się słupki poparcia, nie żywi ludzie.

Nikt w tym pseudopatriotycznym amoku nie interesuje się ściąganiem i skuteczną adaptacją w Polsce repatriantów ze Wschodu, nikt nie pisze nowelizacji, by rozwiązywać rzeczywiste problemy rodaków, wszyscy starają się coś ugrać. Tylko Polaków ze Wschodu nikt nie zaprosił do stołu. Czy to jest nasza „repatriacja marzeń"?

Kiedyś naśmiewałem się z Rosjan, którzy za powód do dumy uważają rozmiary swego kraju, jego naturalne bogactwa i liczbę mieszkańców. Co w takim przypadku można powiedzieć o przedstawicielach polskiego obozu rządzącego, którzy są gotowi godzinami opowiadać o patriotyzmie, o wielkości Polonii i jej znaczeniu, o dziesiątkach realizowanych za granicą projektów, jak choćby wsparcie dla kościoła we Władywostoku, który co prawda odwiedzają prawie wyłącznie Wietnamczycy, a lokalna organizacja polonijna liczy z 20 osób... Z latami ten pseudopatriotyzm staje się coraz bardziej karykaturalny.

Nic o nas bez nas

Podobnie jest z repatriacją. Ciągle słyszymy: „Sprowadzamy więcej niż poprzednicy", a przy tym owo „więcej" oznacza dosłownie jakieś 200–300 osób rocznie. Dodatkowo rząd aktywnie sprowadza ludzi obojętnych na polskość, niemających ani krzty szacunku do naszego kraju, do naszego narodu, a nawet do naszego języka, zwabionych hojnością niedostępną dla rodowitych Polaków. Dlatego ponad 20 proc. sprowadzonych po wyrobieniu dokumentów opuszcza Polskę, reszta jakoś radzi sobie z adaptacją w kraju przodków przy minimalnej pomocy ze strony rządzących.

Oficjele uruchamiają huczną kampanię „Powrót do domu", lecz to my, repatrianci, musimy nawzajem wspierać siebie informacyjnie i obecnie największym i najrzetelniejszym źródłem wiedzy jest portal Zapiski repatrianta, stworzony bez jakiegokolwiek wsparcia państwa. Opowiadają o kwestii emerytury dla małżonków niemających polskich korzeni, ale zupełnie ignorują absolutnie skandaliczny fakt, że od ponad 20 lat w obecnym stanie prawnym większości repatriantów nie przysługuje emerytura za staż zagraniczny, o czym „Rzeczpospolita" pisała ponad rok temu. Prawią o roli samorządów w repatriacji, a jednocześnie starają się udławić tzw. gminną ścieżkę repatriacji, utrudniając gminom na wszelkie sposoby dostęp do środków, a nawet odmawiając dofinansowania. Tak, rząd i szeroko pojęty obóz rządzący wyraźnie potrzebują repatriacji jako części ogólnej narracji pseudopatriotycznej, lecz najwyraźniej bez repatriantów, bo jesteśmy zbyt problematyczni, domagamy się upodmiotowienia, realizacji obietnic i usprawnienia ustawodawstwa.

A i tak nie brakuje gmin chętnych do przyjmowania repatriantów, mimo wyraźnego oporu ze strony władz centralnych. Dla wielu gmin repatriacja to nie tylko spłacenie moralnego długu, ale i sposób na poprawienie demografii. Jednocześnie dla bardzo wielu Polaków na Wschodzie to jedyny sposób na znalezienie mieszkania w Polsce – ich nieruchomość w kraju zamieszkania jest niewiele warta, a pieniędzy z rządowego wsparcia starczy obecnie tylko na kawalerkę do remontu na wsi. Polacy na Wschodzie masowo piszą do gminnych władz w całym kraju: „Rodacy, pomóżcie nam w przeprowadzce, przyjmijcie nas!" – i dostają setki identycznych odpowiedzi: „Niestety, nie mamy pieniędzy, nie mamy mieszkań, nie mamy możliwości".

7500 osób skupia obecnie baza RODAK, od lat zawierająca dane osobowe Polaków ze Wschodu oczekujących na repatriację, którym już wydano przyrzeczenie wydania wizy repatriacyjnej. Gdyby każda polska gmina uzyskała możliwość sprowadzenia choćby jednej rodziny, cała ta kolejka zniknęłaby całkowicie. Chyba tajemnicą poliszynela jest największa skuteczność samorządowej ścieżki w adaptacji repatriantów w społeczeństwie. Polska potrzebuje repatriantów, potrzebuje repatriacji. Tej prawdziwej „repatriacji marzeń" – bez forsowania swoich partykularnych interesów, bez patosu i partyjniactwa, natomiast ze strategią, z kompleksowym podejściem i oczywiście ze wsłuchaniem się w głos repatriantów. Nic o nas bez nas.

Autor jest twórcą portalu informacyjnego dla repatriantów Zapiski repatrianta oraz kanału na YouTubie Re: Patria, w przeszłości był aktywnym działaczem Domu Polskiego w Moskwie

Czy Polsce potrzebna jest repatriacja? Można to pytanie zadać nieco inaczej: czy Polska potrzebuje repatriantów? W każdym razie odpowiedź nie wydaje się tak jednoznaczna, jak chcielibyśmy tego my, repatrianci i Polacy na Wschodzie. Tak, jesteśmy najbardziej dumnym w Europie narodem z najbardziej tragiczną historią, lubimy przywdziać barwy narodowe i o tym rozprawiać (a dzisiejsze władze to wręcz uwielbiają bez opamiętania), ale jak to wszystko przekłada się na repatriacyjną rzeczywistość?

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Renaud Girard: Polska - czwarta siła w Europie
Opinie polityczno - społeczne
Kazimierz Groblewski: Igrzyska w Polsce – podrzucajmy własne marzenia wrogom, a nie dzieciom
Opinie polityczno - społeczne
Warzecha: Warto nie ulegać emocjonalnym narracjom i zaufać nauce
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Polityka hieny ma się dobrze
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Opinie polityczno - społeczne
Migalski: Prezydencko-partyjne trzęsienie ziemi