Mój szanowny kolega, ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce Jonathan Knott, opublikował przed kilkoma dniami na łamach „Rzeczpospolitej" tekst zatytułowany „Okiełznać ambicje Rosji". W związku z zawartymi w nim tezami chciałbym oświadczyć, że Rosja nie ma żadnego związku z zamachem na Siergieja i Julię Skripalów w brytyjskiej miejscowości Salisbury.
Premier Theresa May 12 marca publicznie oświadczyła, że jest „wysoce prawdopodobne", iż Rosja ponosi odpowiedzialność za ów zamach, który rzekomo został dokonany z użyciem bojowego środku trującego. Tymczasem nie miała ona żadnych podstaw do wygłaszania takich stwierdzeń.
Rosja ostatecznie zakończyła proces likwidacji swojej broni chemicznej we wrześniu 2017 r. Fakt ten został zweryfikowany i potwierdzony przez Organizację ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW). Żadnych innych bojowych środków trujących, poza tymi, które w 1997 r. zostały przez Rosję zgodnie z konwencją o zakazie broni chemicznej (CWC) zadeklarowane i później zniszczone, nasze państwo nie produkowało i nie posiada.
Zarzuty wysuwane przez stronę brytyjską są na tyle poważne, że wymagają równie twardych dowodów. Nie wystarczą tu „wysoce prawdopodobne" opinie bazujące tylko na podstawie faktu, że „brytyjscy naukowcy zidentyfikowali" pewien gaz nowiczok. Mógł on przecież zostać wyprodukowany w przeróżnych miejscach, również w brytyjskim laboratorium Porton Down niedaleko Salisbury.
Jeżeli strona brytyjska rzeczywiście chciała otrzymać od władz rosyjskich odpowiedzi na jakieś pytania w związku z tym, co się wydarzyło ze Skripalami, mogłaby ona wystąpić do nas oficjalnie, tak jak jest to przewidziane w konwencji o zakazie broni chemicznej. Rosja była i pozostaje w gotowości do współpracy w przeprowadzeniu śledztwa w tej sprawie, tym bardziej że jedna z pokrzywdzonych osób jest obywatelką Rosji. Fachowo dochodzić sedna sprawy powinni specjaliści na podstawie badania wydarzeń i ustalonych faktów, a nie spekulacji o takim czy innym stopniu „prawdopodobieństwa".