Obserwatorzy są dość zgodni, w rok 2022 obóz władzy wchodzi w stanie wyraźnego politycznego dryfu. Rosnąca inflacja i szalejące ceny gazu, poślizg Polskiego Ładu, styl walki z covidem, blokada unijnej zaliczki na KPO, kluczenie wokół ważnych pytań o Pegasusa, coraz wyraźniejsze iskrzenie w obozie władzy – wszystko to składa się na obraz jednego z głębszych kryzysów, z jakimi Prawu i Sprawiedliwości przyszło mierzyć się po 2015 roku.
Nie jest oczywiście w tej chwili jeszcze jasne, jak głęboki jest ten kryzys i jak przełoży się na poparcie 5–6 mln wyborców wiernych dotąd partii prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Jaśniejsze natomiast wydaje się co innego. Tego szczególnego politycznego momentum nie może przegapić czy też zignorować opozycja. Bo to szczególnie w chwili różnych słabości władzy wyborcy, zwłaszcza ci niezdecydowani, potrzebują opozycji najbardziej. I to wtedy przede wszystkim zobaczyć chcą polityczną alternatywę i różne okna politycznych możliwości.
Mówiąc to, trzeba oczywiście także pamiętać o realnych możliwościach i politycznym momentum samej opozycji. Na półtora roku przed końcem kadencji centrowe, liberalne i lewicowe jej stronnictwa zajęte są dość naturalną rywalizacją o miejsca na przyszłych kampanijnych opozycyjnych krzesłach (by użyć tej zgrabnej formuły prof. Flisa), których – co jasne – może być co najwyżej dwa lub trzy. A większość jej liderów zdaje się zgadzać głównie w tym, że przedterminowe wybory (o ile zgodziłby się na nie PiS) wiązałyby się z ogromnym ryzykiem i jeszcze większymi politycznymi kosztami.
Rachunek ten komplikuje coraz silniejsza pozycja Konfederacji, której wyborczy wynik – jak wiele na to wskazuje – może wyznaczyć kształt przyszłej sceny politycznej.