Dwutygodniowy pobyt w Ukrainie dał mi powody do optymizmu. A przed wyjazdem miałem wiele pytań. Zaskoczenie, jakim była wygrana komika Wołodymyra Zełenskiego w wyborach prezydenckich, budzi z oczywistych powodów poczucie niepewności. Czy ktoś niemal zupełnie pozbawiony doświadczenia politycznego może odpowiedzialnie sprawować tak wysoki urząd? Czy większość parlamentarna, która składa się z podobnie niedoświadczonych polityków, może być efektywna politycznie? Czy prezydent Zełenski nie jest pomyślany jako zemsta oligarchów, takich jak Ihor Kołomojski, którzy stali się wrogami poprzedniego prezydenta? Czy wreszcie całe zamieszanie nie stanie się okazją do mocniejszej interwencji Kremla w sprawy ukraińskie? Jest też wątpliwość, jaka będzie polityka Zełenskiego wobec Warszawy. Żadnego z tych pytań nie należy lekceważyć.
Kierunek bez zmian
Na razie sytuację oceniać można podług deklaracji i pierwszych posunięć samego prezydenta. W końcu sierpnia zaprzysiężony zostanie nowy parlament, w którym partia Zełenskiego ma zdecydowaną większość. W krótkim czasie powstanie nowy rząd, o którego składzie można obecnie jedynie spekulować. Niemniej jednak wydaje się, że sprawy idą w nie najgorszym kierunku. Nazwiska większości kandydatów na czołowe stanowiska gwarantują kontynuację tych kierunków, które są istotne dla przyszłości kraju.
Mówi się, że przyszłym ministrem spraw zagranicznych ma zostać dotychczasowy przedstawiciel Ukrainy przy NATO. Na stanowisko premiera typuje się któregoś z szefów Naftogazu, jednego z największych ukraińskich koncernów, który skutecznie walczy z Gazpromem – a więc z pewnością będzie to osoba z doświadczeniem gospodarczym i menedżerskim. W składzie najwyższych władz jest też Ołeksandr Danyluk (sekretarz ukraińskiego BBN), który współpracował z dotychczasowym premierem Wołodymyrem Hrojsmanem. Takie nominacje, jak również seria spotkań Zełenskiego z politykami pokroju Macrona czy Merkel oraz jego wizyta w Brukseli, zapowiadają kontynuację dotychczasowych kierunków polityki ukraińskiej. Należy do nich dążenie do członkostwa w Unii Europejskiej i NATO.
Wyborcza retoryka
Stosunki polsko-ukraińskie w nowym politycznym rozdaniu nie zostały jeszcze określone. Zełenski ma złożyć wizytę w Polsce 1 września, ale będzie to w ramach obchodów rocznicy wybuchu wojny i wizyty prezydenta Donalda Trumpa. Nie jest to dobra okazja do rozmów dwustronnych. Ekipa Zełenskiego wydaje się dopiero szukać własnej formuły stosunków z Polską i recepty na wcześniejsze trudności (napięcia w polityce historycznej). Coraz istotniejszym czynnikiem w stosunkach dwustronnych staje się ponadpółtoramilionowa rzesza obywateli Ukrainy w Polsce.
Duży niepokój wzbudziły zapowiedzi Zełenskiego o zawarciu pokoju z Władimirem Putinem. Było to istotne hasło jego kampanii wyborczej. Problem w tym, że zawarcie pokoju przy obecnej agresywnej polityce Kremla możliwe jest jedynie na drodze dalekich i niebezpiecznych ustępstw. Wydaje się jednak, że retoryka Zełenskiego to raczej demonstracyjne żądanie pokoju niż gotowość do niejasnych kompromisów. Zełenskiemu trudno byłoby też rozpocząć karierę na arenie międzynarodowej od jakichś buńczucznych deklaracji wojennych. Deklarując wolę pokoju, za dalsze trwanie konfliktu winić on będzie Moskwę. Trzeba też koniecznie dodać, że silne środowiska weteranów wojny z Rosją, które w kampanii wyborczej opowiedziały się po stronie Petra Poroszenki, patrzą Zełenskiemu na ręce. Jakiekolwiek nieprzemyślane ustępstwa wobec Putina powodowałyby zdecydowaną reakcję. Pamięć o ponad 10 tys. ofiar tej wojny nie pozwala na politykę ustępstw. Zatem i w tej sprawie Zełenski skazany jest na kontynuację dotychczasowej polityki.