Po swoistym „poście od wartości” dziś obserwujemy „głód wartości”. Wynika to z tego, że wyczerpuje się potrzeba modernizacji infrastrukturalnej, polegającej na budowie dróg, mostów, stadionów, kanalizacji. Rewolucja infrastrukturalna, która nadawała kierunek polskim zmianom przez ostatnią dekadę, miała dwa źródła: po pierwsze, przystąpienie Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku wiązało się z nadzieją, że zaczniemy właśnie pod tym względem doganiać Zachód. Po drugie, projekt modernizacji infrastrukturalnej stał się znakiem firmowym rządów Platformy Obywatelskiej. I został sprowadzony – co zresztą dało PO drugą kadencję pierwszy raz w historii III RP – do hasła: „Polska w budowie”.
Polacy mieli dość złych dróg, zapuszczonych dworców czy rozwalającego się taboru kolejowego. Choć narzekaliśmy na utrudnienia związane z robotami, gotowi byliśmy zacisnąć zęby, by jednak ten skok cywilizacyjny się dokonał.
***
O ile Polacy szybko przyzwyczaili się do lepszych dróg i lotnisk, o tyle nie mogli pogodzić się z tym, że sukces Polski jako państwa, docenianego przez Europę i świat, nie przekładał się na sukces Polaków. Rosły aspiracje, a wraz z nimi oczekiwania większych zarobków i – co kluczowe w niepewnych czasach – stabilnej pracy. Sukces kraju odzwierciedla się bowiem nie tylko w międzynarodowych rankingach i w pochwałach, ale także w samopoczuciu przeciętnego Kowalskiego – w tym, jak ocenia swoją sytuację życiową i materialną. Zbyt późno zrozumiano, że hasło „Teraz Polska” należy zastąpić hasłem „Teraz Polacy”. A to znaczy: wyższe zarobki, stabilna praca i skuteczne zarządzanie państwem.