Marek Kozubal podsumował rok rządów Antoniego Macierewicza. Autor znalazł wiele pozytywów w działaniach MON, wśród negatywów wymienił właściwie jedynie niepohamowany temperament i nieprzemyślane wypowiedzi, składając to na karb braku doradcy medialnego. Taka ocena zasadniczo rozmija się z rzeczywistością.
Bilans ministra obrony narodowej wypada zdecydowanie niekorzystnie. Do negatywnego dorobku szefa MON, oprócz faktycznie nieprzemyślanych wypowiedzi, możemy dołączyć także inne działania. Zmiana statutu jednej z największych spółek państwowych tylko po to, by powołać do rady nadzorczej niespełniającego kryteriów zaufanego współpracownika, stała się już niepożądanym symbolem rządów PiS i została skrytykowana nawet przez Jarosława Kaczyńskiego. Kazus Misiewicza nie jest zresztą jedynym i odosobnionym przykładem: apteka w Łomiankach i Towarzystwo Śpiewacze Lira okazały się kuźnią kadr dla przemysłu zbrojeniowego, podległego od niedawna MON.
Niezdrowy rechot w okolicach Kremla
Wypowiedzi ministra na temat mistrali, rzekomo odstąpionych Rosji przez Egipt, nie można skwitować jako jednej z nieprzemyślanych wypowiedzi. To nie wypowiedź prasowa, to oficjalne wystąpienie szefa MON w Sejmie. Nie jest tajemnicą, że źródłem tej dezinformacji jest jeden z portali internetowych, a nie informacje wywiadowcze. Studentów można uczyć, że w internecie można znaleźć wszystko i dlatego tak ważna jest umiejętność selekcji informacji, ale minister musi to już wiedzieć. Próba ratowania twarzy za pomocą sugestii, iż swoją wypowiedzią powstrzymał on tę transakcję, ociera się już o kabaret. Podobnie jak oficjalne i publiczne pytanie skierowane do władz rosyjskich, czy zrezygnowały z zakupu mistrali. To już nie jest sprawa takiej czy innej opinii o ministrze: takie zachowania podważają autorytet polskiego państwa i budzą niezdrowy rechot w okolicach Kremla.
Chluby MON nie przynosi także konflikt związany z caracalami. Jeszcze przed wyborami Macierewicz zapowiadał, że ich nie kupimy, mimo że jako jedyne wypełniły warunki przetargu, spełniały wymagania wojska i gwarantowały offset, który pomógłby reanimować polski przemysł lotniczy (bo zakłady w Mielcu i Świdniku to po prostu podwykonawcy światowych koncernów, a nie żadne „polskie zakłady", jak je usilnie przedstawia minister).
Gdy po roku negocjacje zostały bezowocnie zakończone, rozpoczął się istny festiwal pomysłów MON. Już dzień po decyzji o rezygnacji Macierewicz publicznie powiedział, że kupimy bez przetargu (i bez offsetu) black hawki z Mielca i to już w tym roku. Potem wielokrotnie zmieniała się liczba śmigłowców, data pierwszej dostawy przesunęła się już o dwa lata, do negocjacji ponownie zaproszono trzy firmy. Nadal nie wiemy, jakie, ile, za ile i kiedy kupimy śmigłowce, dowiedzieliśmy się natomiast, że minister nie był przygotowany na decyzję, którą sam zapowiadał od roku, że nie zna procedur zakupowych obowiązujących w wojsku, że składa obietnice bez pokrycia (jak ta o dostawie pierwszych śmigłowców już w 2016 r.), że w sposób absolutnie niedopuszczalny przesądza o wynikach postępowania jeszcze przed jego rozpoczęciem. Mało? To dodajmy do tego faworyzowanie firmy, na rzecz której lobbuje osoba powiązana z ministrem Macierewiczem.