O ile wcześniej mogliśmy się sprzeczać, czy podział władz w Polsce istnieje czy nie, dziś nie ma co do tego wątpliwości. Niezależność sądownictwa to pieśń przeszłości. Prawo nie będzie w stanie bronić nas w sposób przewidziany demokratycznymi procedurami, a więc autonomicznie, zgodnie z duchem i literą prawa, najkrócej rzecz ujmując, drodzy współobywatele – choć zaskakująco spora część z was zdaje się tego nie dostrzegać – jesteście skazani na łaskę politycznych złoczyńców. Widoczny jest nie tylko zamiar ostatecznego rozmontowania demokracji („konstytucja to tylko książeczka"), ale i utrata samokrytycyzmu, i budowanie kultu jednostki (źli bojarzy chcą podwyżki paliw, a dobry car nie pozwala „sięgać do kieszeni Polaków").
Degrengolada osiągnęła swe apogeum, gdy Kaczyński, ot tak po prostu, wszedł na mównicę sejmową jak do magla, by zwrócić się do przedstawicieli suwerena słowami „zdradzieckie mordy i kanalie", co razem z powtórzoną tezą o zamordowaniu brata to silna sugestia, by najbliższe otoczenie zatroszczyło się o jego kontakt z rzeczywistością. To poważna sprawa. Choć obydwaj – w różny sposób, ale wielokrotnie – próbowaliśmy w przeszłości przestrzegać przed nadchodzącym politycznym mrokiem – postanowiliśmy podeprzeć się autorytetami intelektualnymi ostatniego półwiecza. Każdy z nich – Umberto Eco i Timothy Snyder – w pewnym momencie historycznym postanowił zaangażować się w sprawy publiczne. Ten pierwszy, znacznie starszy, pamiętający doświadczenia włoskiego faszyzmu i ten drugi, zeuropeizowany Amerykanin obserwujący rozwój spraw publicznych we własnym kraju, korzystając ze szkiełka i oka naukowca. Obaj ujawniają zaskakującą zbieżność myśli w opisywaniu politycznego zagrożenia, jakim jest rodzący się autorytaryzm, o tendencjach do przechodzenia w coś o wiele gorszego.
Wieczny faszyzm
W 1995 roku Umberto Eco wygłosił słynny wykład o „wiecznym faszyzmie", wskazując na 14 jego cech kluczowych. Podkreślmy, podobnie jak Eco, uważamy, że największym zagrożeniem jest to, że niedemokratyczne reżimy objawiają się najpierw w dość niegroźnej formie – ot trochę więcej dyscypliny i ładu, troszkę więcej redystrybucji w kierunku domniemanych uciśnionych, pozbawienie elit niesłusznych przywilejów, zapał reformatorski... wszystko to sprawia, że wielu nie dostrzega mrocznego tunelu na końcu tego pozornego światełka. W polskim przypadku ostatnich dwóch lat mamy – w odróżnieniu od okresu międzywojennego – na dodatek nieskrępowaną myślą apologetykę demokracji i fałszywy ultralegalizm prawny. Co więcej, owe 5 milionów Polaków wspierających obecnie rządzących naprawdę myśli, iż polityczne uzależnienie sądownictwa i całkowita dominacja egzekutywy w stanowieniu i funkcjonowaniu prawa oznacza wprowadzenie „lepszej formy" demokracji. W naszej „praktyce językowej" nie rozróżniamy zazwyczaj faszyzmu od nazizmu, a zwłaszcza wstępnej fazy istnienia faszyzmu/nazizmu, tych z lat 20. XX wieku, od nazizmu okresu II wojny światowej i Holokaustu. Odnosimy się w tym tekście do owej wczesnej fazy, narodzin zła, skupiając uwagę na włoskiej wersji faszyzmu, choć równie adekwatne byłyby doświadczenia portugalskie czy hiszpańskie owego okresu.
Jako cechy charakterystyczne tego systemu Umberto Eco wymieniał: kult tradycji, „działanie dla samego działania", strach przed odmiennością i innymi, głęboką frustrację społeczną, obsesję spisku, doniosłą rolę bohaterstwa w wychowaniu, selektywny populizm i kreowanie nowomowy. Wszystkie te elementy są obecne w propagandowym repertuarze PiS. We współczesnej Polsce panuje kult tradycji, przy czym jest to jaskrawie selektywna tradycja, a więc nie Armia Krajowa, ale „Żołnierze Wyklęci", brak krytycznej refleksji nad katastrofalnymi decyzjami dotyczącymi poszukiwania sojuszników w latach 1934–1938, zakropione mitami o powstaniu warszawskim i absolutna amnezja w kwestii zajęcia przez Polskę Zaolzia w 1938 roku, wybiórcza historia dominującej religii – to tylko drobna próbka owej „tradycji". Dochodzi do tego inwencja bliższa nam czasowo – „polegli" w Smoleńsku, wielka strategia budowania aliansu Międzymorza i inne polityczne rojenia.
Łączy się z tym inny element traktowany przez Eco jako fundament włoskiego faszyzmu, a mianowicie socjalizacyjna rola „bohaterstwa" (zjawisko to nazywamy po polsku „bohaterszczyzną"). W Polsce rządzonej przez PiS to spór o Muzeum II Wojny Światowej, o to by – jak mniemamy – wyrugować rozmowę o tym, dlaczego to właśnie Polska poniosła relatywnie największe straty podczas tej wojny. Dlaczego nadal poważnie traktujemy naszego ówczesnego ministra spraw zagranicznych, który bredził coś o wadze „honoru". Czy mamy dać się zwieść, że honor, o którym tak ochoczo prawił, jest ważniejszy niż życie 6,5 miliona Polaków? To właśnie dlatego części współobywateli podoba się żenujące przemówienie prezydenta Trumpa, który podbija bębenek, odwołując się dokładnie do tych elementów naszej historii, które dla innych narodów byłyby powodem do wstydu lub smutnej refleksji. Dlaczego ten, który pisał mu to przemówienie, nie wspomniał ani słowem o pięknych tradycjach wolności i tolerancji I Rzeczypospolitej, dlaczego zabrakło Skłodowskiej-Curie, Frycza Modrzewskiego czy Okrągłego Stołu? Zamiast tego kilkanaście minut o bitwie, w której na każde 200 osób zabitych po naszej stronie zginęła 1 (słownie: jedna) po stronie ówczesnego wroga. Czym tu się szczycić?