W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z wielu przypadkami błyskotliwych karier osób, których jedyną zaletą była absolutna wierność i pełna gotowość do odwdzięczania się politycznym protektorom. Oczywiście, że obsadzanie takimi kandydatami urzędów i stanowisk w spółkach kontrolowanych przez państwo jest dla polityków wygodne. Ale tak jak z kiepskiej jakości zboża nie wypiecze się dobrego chleba, tak samo nie ma co oczekiwać dużych korzyści z działalności miernot, gotowych wszystko zrobić dla kariery.
Żeby pokazać, jak wysoką cenę płaci się w ostatecznym rachunku za promowanie miernot, posłużę się ciekawym przypadkiem przedwojennego generała Stefa na Dąba-Biernackiego.
Stefan Dąb-Biernacki był oficerem legendarnej I Brygady Legionów, który odznaczył się na wojnie, a w niepodległej Polsce wybrał karierę zawodowego żołnierza. Na pewno nie brakowało mu ani osobistej odwagi, ani nawet talentów do dowodzenia na szczeblu batalionu, więc jakimś cudem doszedł do stopnia generała. Jak się jednak wydaje, jego głównym talentem była umiejętność dostosowywania się do oczekiwań politycznych protektorów.
Prawdziwa kariera generała rozpoczęła się więc dopiero wtedy, kiedy po przewrocie majowym władzę objęła sanacja. Szybko awansował na stanowisko inspektora armii w Wilnie, gdzie zasłynął intensywnym zwalczaniem przeciwników politycznych rządu. Na jego rozkaz skatowano dziennikarzy „Dziennika Wileńskiego”, którzy ośmielili się napisać ironiczne słowa na temat Józefa Piłsudskiego, a posłuszna władzom prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie (do więzienia wsadzono pobitych dziennikarzy).
Tak wielka gorliwość gwarantowała dalszą karierę i pełne zaufanie zwierzchników, mimo że koledzy-wojskowi zgodnie zarzucali mu tupet, zarozumialstwo i „tępotę ogólną wynikającą z braku wykształcenia wojskowego”. Usuwał z pozycji wartościowych oficerów, zażarcie zwalczał tezy na temat wartości bojowej lotnictwa i broni pancernej we współczesnej wojnie, a na dodatek był podejrzewany o finansowe przekręty. Ale za to był wierny.