Łukasz Czucharski: Brzeg morski przed sądem

Wyrok NSA będzie świadectwem tego, czy państwu polskiemu można ufać na tyle, by inwestować w nim duże pieniądze.

Publikacja: 06.12.2017 21:00

Łukasz Czucharski: Brzeg morski przed sądem

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki

Praworządność czy agresywny fiskalizm skarbówki? O tym, co jest ważniejsze, już za kilka dni zdecyduje Naczelny Sąd Administracyjny. Jego wyrok zakończy kuriozalny spór o to, czy brzegi morskie są elementem... środowiska morskiego! Od tego zależy, czy przedsiębiorcy, którzy wpadli w szpony fiskusa, realizując rządowy „Program ochrony brzegów morskich", unikną bankructwa.

Interpretacyjna żonglerka

Sprawa jest tym bardziej bulwersująca, że kłopoty przedsiębiorców wynikają ze skandalicznego żonglowania interpretacjami podatkowymi przez skarbówkę (a ściślej mówiąc – przez dawne Urzędy Kontroli Skarbowej). Gdy bowiem rząd rozpoczynał „Program ochrony brzegów morskich", przetargi na realizację prac były ogłaszane ze stawką 0 proc. Taka praktyka była stosowana od 1993 roku. Ujęcie innej stawki w zgłoszeniu przetargowym wiązało się z jego odrzuceniem. Jednak po latach fiskus... zmienił interpretację i zażądał od przedsiębiorców zapłaty 23 proc. VAT od wykonanych i zapłaconych już dawno usług.

Sprawa wygląda jak z premedytacją zastawiona pułapka na naiwnych przedsiębiorców, którzy zaufali państwowym zapewnieniom. Przed rozpoczęciem prac nijak nie można było bowiem uchronić się przed późniejszymi postępowaniami skarbowymi. Kto wygrał przetarg i wykonał swoje usługi, trafiał na celownik właściwych urzędników skarbowych.

Jakie były konsekwencje? Przedsiębiorcy, którzy zgodnie z wymogami przetargów w swoich kosztorysach nie uwzględnili VAT, nagle musieli dokładać do interesu z własnej kieszeni. Z kolei dawna skarbówka (czyli UKS) miała dość tupetu, aby chwalić się udaremnieniem wielkiego podatkowego „przekrętu". Fakt, że państwo na tym „przekręcie" (notabene przez siebie zaaranżowanym) nie straciło nawet złotówki nie miał znaczenia. Ważne było, że można z przedsiębiorców zedrzeć dodatkową kasę – nawet za cenę sprowadzenia na nich groźby plajty.

W sprawie głos zabrało wiele osób. Jednakże twierdzenia naukowców, ekspertyzy państwowych instytutów badawczych, stanowiska organów administracji morskiej (w tym ministra środowiska oraz ministra gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej), opinie posłów oraz członków sejmowej Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi – wszystko to nie wystarczyło, żeby fiskus przyznał się do błędu, zaakceptował fakt, że brzeg to nieodłączny element środowiska morskiego i że ochrona brzegu to ochrona tego środowiska. Okazało się również, że te okoliczności nie przekonały także Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Szczecinie. WSA nie dostrzegł niczego dziwnego w sytuacji, w której de facto państwo wpuściło prawie całą branżę w przysłowiowe „maliny" po to, żeby po kilku latach za pomocą fiskusa wyciągnąć rękę po 23 proc. VAT (czyli w rzeczywistości dziesiątki, a może setki milionów złotych), którego przedsiębiorcy przecież nie otrzymali.

Ten patologiczny fiskalizm doprowadził do tego, że sprawa trafiła aż do Naczelnego Sądu Administracyjnego. 25 sierpnia br. w sprawie o sygn. akt I FSK 1857/16 NSA zdecydował, że w składzie siedmiu sędziów musi odpowiedzieć na kluczowe pytanie: „Czy w stanie prawnym obowiązującym w 2011 r. i 2012 r. usługami związanymi z ochroną środowiska morskiego, do których miała zastosowanie przewidziana w art. 83 ust. 1 pkt 11 ustawy o podatku od towarów i usług stawka podatku w wysokości 0 proc., były usługi polegające na odbudowie i rozbudowie umocnień brzegu Morza Bałtyckiego, służące zachowaniu w stanie niepogorszonym już istniejących brzegów morskich i ich zabezpieczeniu przed dalszym zniszczeniem?".

Kluczowy biegły

Co zadecyduje NSA? O tym dowiemy się 11 grudnia br. Zanim jednak zapadnie wyrok, warto się przyjrzeć, jak daleko potrafi posunąć się skarbówka, aby uprawdopodobnić swoją nawet najbardziej absurdalną decyzję. W tej sprawie co najmniej „kontrowersyjnym" przykładem jest tryb powołania biegłego. A jest to kluczowa postać, bo w Polsce opinie biegłych bywają traktowane bezkrytycznie i często są dowodem, który determinuje późniejsze rozstrzygnięcie sprawy. Wystarczy więc znaleźć odpowiedniego biegłego, którego publikacje pozwolą na zajęcie innego niż wszyscy stanowiska.

Tu jednak przed skarbówką stanęło trudne zadanie – znaleźć biegłego, który nie zalicza brzegów morskich do środowiska morskiego. Zdeterminowani urzędnicy dopięli jednak swego i znaleźli pracownika naukowego z Instytutu Nauk o Morzu Uniwersytetu Szczecińskiego.

Jak się to udało? W dokumentach przekazanych przez organ skarbowy w ramach dostępu do informacji publicznej znajduje się m.in. korespondencja, którą przed zawarciem umowy na sporządzenie opinii pracownicy organu prowadzili z przyszłym biegłym. Cytat: „[...] W prowadzonych postępowaniach kontrolnych m.in. Pana publikacje pozwoliły na zajęcie innego stanowiska od zaprezentowanego przez kontrolowane podmioty gospodarcze, a mianowicie, że prace te w żaden sposób nie przyczyniają się do ochrony środowiska morskiego. W związku z tym [...] proszę o zaproponowanie terminu spotkania, w którym zwrócimy się do Pana o wykonanie opinii lub ekspertyzy w tej sprawie".

Kontrolerzy fiskusa byli bardzo zdeterminowani, bo wybrali opinię tego biegłego, mimo że nawet jego przełożony skwitował ją w ten oto sposób: „Jest to wyłącznie prywatna opinia dr (...), która nie ma racjonalnego uzasadnienia naukowego. Niestety, nie są mi znane podstawy, na których taką właśnie opinię dr (...) oparł, gdyż sprawy tej ze mną nie konsultował". Czy ten „policzek" w jakikolwiek sposób zdeprecjonował biegłego i jego opinię? Bynajmniej.

Ale to jeszcze nie wszystko. Biegły zaczął bowiem pracę nad swoją opinią jeszcze na kilka miesięcy przed zawarciem umowy o dzieło z właściwym organem. Jak wynika z ujawnionej korespondencji, już wtedy otrzymywał od pracowników fiskusa dokumenty i informacje, co należy uznać za naruszenie tajemnicy skarbowej. Ponadto konstruował swoją opinię tak, aby za jednym zamachem mogła być włączona do akt wszystkich podobnych postępowań. Nieważne, czy dana firma realizowała prace w Trójmieście, Ustroniu, Kołobrzegu czy gdziekolwiek indziej na polskim wybrzeżu – opinia była uniwersalna.

Wszystkie te absurdy i widoczne na pierwszy rzut oka naruszenia przepisów nie przekonały jednak ani organu odwoławczego, ani wojewódzkiego sądu administracyjnego. Oby przekonały NSA, bo rozstrzygnięcie niniejszej sprawy będzie niezwykle istotne nie tylko z punktu zainteresowanych firm z branży hydrotechnicznej. Jej znaczenie jest znacznie szersze. Wyrok będzie świadectwem tego, czy państwu polskiemu można ufać na tyle, by inwestować w nim duże pieniądze. Legitymizacja działań administracji skarbowej przypominających raczej zachowanie zawodowych oszustów może zburzyć i tak już nadszarpnięte zaufanie do organów państwa. Dojdzie do sytuacji, w której żaden przedsiębiorca nie będzie pewien, czy jego branża nie stanie się kolejną ofiarą fiskusa, który z dnia na dzień postanowi zmienić interpretację przepisów i wyciągnie rękę po nienależne mu pieniądze podatników.

Łukasz Czucharski jest ekspertem Pracodawców RP

Praworządność czy agresywny fiskalizm skarbówki? O tym, co jest ważniejsze, już za kilka dni zdecyduje Naczelny Sąd Administracyjny. Jego wyrok zakończy kuriozalny spór o to, czy brzegi morskie są elementem... środowiska morskiego! Od tego zależy, czy przedsiębiorcy, którzy wpadli w szpony fiskusa, realizując rządowy „Program ochrony brzegów morskich", unikną bankructwa.

Interpretacyjna żonglerka

Pozostało 95% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację