Rząd zatwierdził założenia programu „Kredyt na 2 proc.”. Intencją jest, by program obowiązywał od lipca. Gdyby wszedł w życie teraz, to jak wygląda realna oferta mieszkań na rynku pierwotnym?
Uważam, że z punktu widzenia wielu lokalnych deweloperów ten program zrobi furorę, głównie w mniejszych miastach i w miejscowościach okalających największe aglomeracje. Tam może się przyczynić do sporej poprawy sytuacji.
Bieżąca oferta, okazuje się, jest całkiem spora. Jeśli przyjmiemy, że cena ma nie przekroczyć 600 tys. zł, to np. w Gdańsku jest 1,6 tys. mieszkań, w Warszawie blisko 2,5 tys. Jeśli podniesiemy poprzeczkę do 800 tys. (maksymalny kredyt dla rodziny, czyli 600 tys. plus maksymalny wkład własny, czyli 200 tys. – red.), to w Warszawie ponad 4,8 tys. mieszkań.
Według szacunków resortu rozwoju takich kredytów ma być 30–40 tys. rocznie. Czy spodziewa się pan zwiększania podaży przez deweloperów, którzy w 2022 r. mocno zakręcili kurki? Program dotyczy też rynku wtórnego i budowy domów...
Stawiam tezę, że rynek pierwotny skorzysta na tym programie bardziej niż wtórny, może niekoniecznie w tych największych miastach. Dlaczego? Ostatnio, szczególnie w ciągu dwóch lat, Polakom bardzo mocno dały się we znaki rosnące koszty utrzymania mieszkań. Nowe mieszkania mają zdecydowaną przewagę nad starszymi. Jest kwestia ceny, ale jest i kwestia tego, ile kosztuje nas eksploatacja, jaka jest efektywność – myślę, że coraz więcej osób będzie na to zwracać uwagę.