Tyrmand w kapciach

Współczesna wersja „Pigmaliona" – można pomyśleć, trzymając w ręku najnowszą książkę Agaty Tuszyńskiej

Aktualizacja: 15.05.2013 19:43 Publikacja: 08.09.2012 01:01

Eliza z różą we włosach: młoda Mary Ellen Fox

Eliza z różą we włosach: młoda Mary Ellen Fox

Foto: Zdjęcia z archiwum Mary Ellen Tyrmand

Artykuł pochodzi z dodatku Plus Minus; 07-09-2012

Na okładce widzimy starszego pana w grubych okularach oraz młode, świeże dziewczę. Starszy pan nie nazywa się jednak Higgins, lecz Leopold Tyrmand. Jest pięćdziesięcioletnim pisarzem z Europy Wschodniej, stale borykającym się z problemami finansowymi, choć znanym w kręgach opiniotwórczych. Utrzymuje się ze stypendium Departamentu Stanu. Dziewczyna to nie biedna kwiaciarka Eliza, lecz Mary Ellen Fox, lat 23, pochodząca z żydowskiej rodziny z Brooklynu doktorantka iberystyki na Uniwersytecie w Yale. On – nawiązując do pochodzącego z jidysz określenia mieskeit – przekornie nazywa ją „Misskeit", czyli Brzydactwo. Ona tytułuje go Lolkiem.

Wszyscy, którzy choć trochę interesowali się Tyrmandem – właścicielem czerwonych skarpetek, propagatorem jazzu, a w końcu, a może przede wszystkim, autorem „Złego" i „Dziennika 1954" – wiedzą, że na emigracji w Stanach Zjednoczonych poślubił młodą czytelniczkę. Ale czym innym jest wiedzieć, a czym innym móc na własne oczy przeczytać: „Dear Miss Fox: thank you nice note. Two questions emerge: 1. Why should I not be your guide? (...) 2. Why don't you give me a ring?".

Mary Ellen odnalazła ten list – chociaż myślała, że już nie istnieje – wraz z resztą korespondencji w japońskiej komodzie swego nowojorskiego mieszkania. I postanowiła pokazać światu. Zajęła się tym Agata Tuszyńska, która ma już na swoim koncie świetne biografie. Postaci, o których pisze, zarysowuje wyraźnie – wystarczy wspomnieć tytuły takie, jak „Singer. Pejzaże pamięci" czy „Oskarżona Wiera Gran". Jednak do romansu Tyrmandów postanowiła się nie wtrącać. Oddała głos żonie i dowodom rzeczowym, czyli listom.

Życie uczuciowe i towarzyskie

Leopold Tyrmand nie doczekał się do tej pory pełnej biografii. Pierwsza książka o nim – pochodzący jeszcze z 1992 r. „Zły Tyrmand" Mariusza Urbanka – to próba stworzenia portretu pisarza na podstawie opowieści ludzi, którzy go otaczali. W roku 2007 Urbanek mocno te wspomnienia rozbudował i uzupełnił, jednak zatrzymał się tylko na polskim okresie życia Tyrmanda. Rozdział amerykański uzupełnili wydaną w ubiegłym roku książką „Tyrmand i Ameryka" Katarzyna Kwiatkowska i Maciej Gawędzki. Opublikowali wiele dokumentów, zdjęć i tekstów Tyrmanda, jak również wypowiedzi jego amerykańskich znajomych, w tym również żony. Jednak w książce „Tyrmandowie. Romans amerykański" pierwszoplanowa staje się opowieść Mary Ellen. Kobieta, która znała Tyrmanda chyba najlepiej, opowiada o nim i o ich związku z własnej perspektywy: dziewczyny pochodzącej z żydowskiej rodziny z Brooklynu, którą zauroczył starszy intelektualista, emigrant z Europy Wschodniej o konserwatywnych i antykomunistycznych poglądach.

Mary Ellen związała się z Tyrmandem w trudnym dla niego okresie. Skończył się już – niezbyt zresztą długi – czas brylowania pisarza na amerykańskich salonach. Przybysz z Polski postanowił – jak sam zwykł mawiać – bronić Ameryki przed nią samą. Bez większych sukcesów. Pozostawał jednak konsekwentnie antykomunistyczny i konserwatywny. Ten konserwatyzm połączył go zresztą z Mary Ellen. Historia ich miłości to opowieść o uwiedzeniu, które przerodziło się w trwały, wieloletni związek. No właśnie – tylko kto kogo tu uwodził?

Historię ich związku śledzi się z tym większym zainteresowaniem, że czytelnik ma przecież w pamięci liczne podboje i uwikłania uczuciowe pisarza. Z Rysią, dziewczyną z tradycyjnego, katolickiego domu, rozstał się po pięciu latach. To o niej napisał w „Dzienniku 1954", że była jedyną kobietą, którą naprawdę kochał. Z Bogną, również barwnie opisaną na kartach „Dziennika 1954". Z Marią Włodek, córką Jarosława Iwaszkiewicza, rozstanie z którą skomentował: „Odetchnęliśmy po naszych przejściach przez paromiesięczną chwilę przy sobie". Z Małgorzatą Rubel, artystką, córką Ludwika Rubla, przedwojennego wydawcy i powojennego współpracownika generała Andersa, małżeństwo z którą przetrwało trzy lata. Z Barbarą Hoff, projektantką, drugą żoną, z którą rozstał się burzliwie, a rozwiódł, będąc już na emigracji. Z Beverly de Luscia, dziennikarką tygodnika „Time", która redagowała jego pierwsze angielskie teksty.

Mr and Mrs Tyrmand

Ale to z Mary Ellen Fox związał się na stałe. Stała się w końcu panią Tyrmand. Żyli wspólnie przez 15 lat i doczekali się dwójki dzieci. Na punkcie bliźniąt – o imionach Matthew i Rebecca – Tyrmand oszalał. I choć zarzekał się, że żona nigdy nie będzie dla niego ważniejsza niż praca, pod koniec życia przyznał: „Stałaś się ważniejsza niż pisanie".

Mary Ellen opowiada ze szczerością, taktem i humorem o tym, że to ona postanowiła zawalczyć o fascynującego ją pisarza. On zaś uznał, że ma w rękach wdzięczne tworzywo do rzeźbienia. Od pierwszych listów ocenia i recenzuje jej styl. Chwali kobiecość, strofuje za nadużywanie łacińskich zwrotów. To przez niego Mary Ellen rzuca studia doktoranckie i pod jego wpływem na nie wraca. Broni pracy o postaciach kobiet w powieści hiszpańskiej XIX w., ale swej działalności naukowej nie ceni. Bo on jej nie ceni. Dyplom doktorski wieszają w łazience. Jednak nie lekceważył jej opinii. Jako redaktor w „Chronicles of Culture" powierzał jej książki do oceny. W miarę upływu lat Mary Ellen z grzecznej uczennicy przeobraziła się w partnerkę mistrza. „Nasze rozmowy przybierały często formę dość ryzykownych dyskursów. Nie zawsze Lolek grał w nich pierwsze skrzypce. Choć zwykle się starał. Przyznaję, że czasem – z miłości – oddawałam pole bez walki" – wspomina.

W prawdziwym życiu nie było łatwo. Wdowa po Tyrmandzie przyznaje, że i po ślubie pisarz nie wyrzekł się romansów. „Stary lowelas zdradzał taką młodą siksę jak ja. Wiem, że to robił. Miał gdzieś specjalny notes, jeszcze z Polski, w którym zapisywał swoje podboje. Kolekcjonował też ich fotografie. Pamiętam zdjęcie Niemki z dopiskiem: „Zhańbienie rasy"„. Przy czym sam był chorobliwie zazdrosny. „Zazdrość jest znakiem wysoko rozwiniętej cywilizacji" – mawiał".

Lowelas na emeryturze

Jednak w tej historii daje się uchwycić moment, w którym niefrasobliwy, unikający odpowiedzialności birbant zamienia legendarne czerwone skarpetki na domowe kapcie. „Mam wrażenie, że z ulgą wszedł w pewnej chwili w rolę »normalnego« mężczyzny. Dom, dzieci, jaka taka stabilizacja. Zmęczony był ciągłą walką. Stałym udowadnianiem sobie i innym, że dokonał słusznego wyboru" – opowiada Mary Ellen.

Nie był jednak aż tak dalekowzroczny, by zabezpieczyć żonę na wypadek śmierci. Kiedy podczas spędzanego z nią urlopu na Florydzie zmarł nagle na zawał, okazało się, że nie był ubezpieczony. „Nie myślał w tych kategoriach. Zaoszczędził na niepotrzebnym wydatku. Poskąpił. Zostawił mnie z niczym" – w tych słowach pobrzmiewa jednak rozgoryczenie.

Niejako na marginesie wyjaśnia często poruszaną przez jego znajomych sprawę wyznania pisarza w jego amerykańskim okresie. Tyrmand, mimo żydowskiego pochodzenia, do czasu wyjazdu z Polski ze swoim katolicyzmem wręcz się obnosił – zdaniem niektórych przyjaciół zbyt ostentacyjnie. Z tym większym zaskoczeniem przyjęto wiadomość o jego przejściu na judaizm. Rysia – ta sama, którą kochał, ale się nie ożenił – w rozmowie z Mariuszem Urbankiem wyznała, że najbardziej zabolało ją to, iż w Stanach Tyrmand wrócił do judaizmu. „Oprócz tego, co dałam mu jako kobieta, wiara była najważniejszą rzeczą, jaką ode mnie otrzymał" – mówiła. Mary Ellen wyjaśnia : „Etnicznie był Żydem, ale nie wyznawał żadnej religii. Podobnie jak ja. Zastanawialiśmy się, jak wychować nasze dzieci. Sądziliśmy, że jednak wedle tradycji naszych przodków".

Książka „Tyrmandowie. Romans amerykański" jest tym, co zapowiada. Przywołane w niej listy pary Fox – Tyrmand, a potem państwa Tyrmandów, to nie traktaty filozoficzne, ale zwykła korespondencja miłosna. Pełno w niej „kisses and kisses". Ci, którzy będą u Tuszyńskiej szukać klucza do „amerykańskiego" Tyrmanda, mogą się rozczarować. Co prawda dowiadujemy się, że uparcie częstował amerykańskich przyjaciół bigosem, nie przyjmując do wiadomości, że goście raczej w nim nie gustują. Jednak polskich akcentów jest w książce niewiele.

Są za to wyznania zaskakujące: o tym, że gdy dzieci Tyrmanda zapytać o pochodzenie, odpowiadają: „Jesteśmy Polakami". O ojcu mówią: „Był polskim pisarzem". I są z tego dumne. „Nie przeszkadzałoby mi, gdyby mój syn zdecydował się wychować dzieci po katolicku" – opowiada Mary Ellen. Sama żałuje, że nie nauczyła się wcześniej polskiego, by poznać te książki Tyrmanda, których w Stanach nie wydano. Podkreśla, że ją stworzył. „Guru? Że brzmi pretensjonalnie? Może. Ale tak było".

Agata Tuszyńska, „Tyrmandowie. Romans amerykański", wydawnictwo MG, Warszawa, 2012

Artykuł pochodzi z dodatku Plus Minus; 07-09-2012

Na okładce widzimy starszego pana w grubych okularach oraz młode, świeże dziewczę. Starszy pan nie nazywa się jednak Higgins, lecz Leopold Tyrmand. Jest pięćdziesięcioletnim pisarzem z Europy Wschodniej, stale borykającym się z problemami finansowymi, choć znanym w kręgach opiniotwórczych. Utrzymuje się ze stypendium Departamentu Stanu. Dziewczyna to nie biedna kwiaciarka Eliza, lecz Mary Ellen Fox, lat 23, pochodząca z żydowskiej rodziny z Brooklynu doktorantka iberystyki na Uniwersytecie w Yale. On – nawiązując do pochodzącego z jidysz określenia mieskeit – przekornie nazywa ją „Misskeit", czyli Brzydactwo. Ona tytułuje go Lolkiem.

Pozostało 93% artykułu
Literatura
"To dla Pani ta cisza" Mario Vargasa Llosy. "Myślę, że powieść jest już skończona"
Literatura
Zbigniew Herbert - poeta-podróżnik na immersyjnej urodzinowej wystawie
Literatura
Nagroda Conrada dla Marii Halber
Literatura
Książka napisana bez oka. Salman Rushdie po zamachu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Literatura
Leszek Szaruga nie żyje. Walczył o godność