„She Came to Me” zapowiadany jest jako komedia romantyczna, ale znając twórczość Rebeki Miller, córki Arthura Millera i żony Daniela Day-Lewisa, nie będzie pozbawiony ambicji powiedzenia czegoś ważnego o dzisiejszych relacjach między ludźmi. Światowa premiera tego filmu zainauguruje berlińską imprezę, która, jak się wydaje, nie przyniesie optymistycznych obrazów świata.
Wojenne pytania
Dwa lata temu festiwal został odwołany z powodu pandemii, przed rokiem odbył się, ale w znacznie okrojonym składzie. Wielu przedstawicieli branży i dziennikarzy odwołało przyjazd. W tym roku ograniczeń nie ma, nie obowiązuje nawet noszenie masek w kinach. Przyszły za to inne problemy.
W dobie wojny w Ukrainie wciąż przed wielkimi imprezami kulturalnymi pojawiają się pytania o możliwość uczestniczenia przedstawicieli Rosji w konkursach. Wiele małych festiwali wprowadziło w tej kwestii sankcje, wielkie imprezy w większości zachowały się niezdecydowanie. Odmówiły przyjęcia oficjalnych rosyjskich delegacji i filmów produkowanych przez państwo, ale zgodziły się pokazywać te realizowane przez rosyjskich dysydentów.
Szefowie Berlinale nie musieli dotąd oficjalnie się wypowiadać. W ubiegłym roku kompletowali program, zanim nastąpiła inwazja Rosji na Ukrainę. W tym roku w konkursie głównym nie ma filmu rosyjskiego. Tylko w sekcji Encounters („Spotkania”) można znaleźć jeden tytuł rosyjski – francuską koprodukcję zrealizowaną w języku czeczeńskim „Klatka czeka na ptaka” Maliki Musajewej. Natomiast organizatorzy wyrażają poparcie dla Ukrainy.
24 lutego przed galą kończącą festiwal na czerwonym dywanie odbędzie się manifestacja solidarności z walczącym o swoją wolność krajem. Wezmą w niej udział m.in. ambasador Ukrainy w Niemczech Oleksy Makiejew, przedstawiciele festiwali w Kijowie i Odessie, a także ekipy ukraińskich filmów pokazywanych w Berlinie.