Mamy kryzys na wschodniej granicy. Jak pan ocenia działania dyplomatyczne Polski?
Mogę oceniać to, co jest jawne. Rozwiązania tego typu kryzysów wymagają dyskrecji i profesjonalizmu. Nie służy temu toczenie publicznych debat w czasie podejmowania wysiłków dyplomatycznych. Przypuszczam, że o podjętych wysiłkach po prostu nie wiem. Zapewne rozmowy takie podjął premier Morawiecki w kontaktach z trzema krajami bałtyckimi i innymi państwami Unii.
Powiedzmy, że dzwoni do pana prezydent Andrzej Duda i prosi o radę. Co by pan powiedział?
Nie jestem doradcą prezydenta. W hipotetycznej rozmowie powiedziałbym, że trzeba pomyśleć, do czego zmierza Aleksander Łukaszenko i ci, co za nim stoją, choć publicznie się od niego dystansują. Nadmierna ilość zaprzeczeń w dyplomacji jest często odbierana jako potwierdzenie. Prezydent Putin kilkakrotnie w czasie jednego z wywiadów podkreślał, że „my zdieś ni pri cziom”, czyli nie mamy z tym nic wspólnego. Skoro tak to akcentował, to wolno sądzić, że Rosja jest „pri cziom”. Łukaszenko nie podjąłby takich działań, gdyby nie miał rosyjskiego parasola. Jednak agenda, jaką sobie określił Łukaszenko, nie odpowiada zapewne agendzie prezydenta Rosji. Rosja jest mocarstwem i nie jest to dla niej najważniejsza sprawa. Niewykluczone, że miała odwrócić odwagę od kluczowej dla Rosji kwestii dotyczącej przygotowywanego wojskowego nacisku na Ukrainę.