Od poprzednich wyborów parlamentarnych, w październiku 2019 r., właśnie mijają cztery lata. Co w tym czasie działo się z inflacją w Polsce? Jak radził sobie z nią Narodowy Bank Polski i zdominowana przez obóz rządzący Rada Polityki Pieniężnej?
Bagatelizowanie
Jeszcze na parę miesięcy przed wyborami, w czerwcu 2019 r., Adam Glapiński, prezes NBP, stwierdził na comiesięcznej konferencji prasowej, że ogólnie inflacja jest bardzo niska i niską pozostanie. – Nie widzimy powodów do niepokoju ani w tym roku, ani w przyszłym – dodał.
Stopy procentowe NBP utrzymywały się w tym czasie na niezmienianym od wiosny 2015 r. niskim poziomie (stopa referencyjna, wykorzystywana do ustalenia oprocentowania kredytów, wynosiła 1,5 proc.). Wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych mierzony w ujęciu rocznym po wzroście z 0,7 proc. na początku 2019 r. do 2,9 proc. w lipcu i w sierpniu obniżył się do 2,6 proc. w październiku. Mieścił się więc w tzw. celu inflacyjnym NBP, czyli 2,5 proc. +/- 1 pkt proc. Już wtedy jednak pojawiały się pierwsze głosy ekonomistów, że jesienny spadek może być przejściowy, a po nim inflacja może zacząć rosnąć.
– Drożyzna jest wtedy, kiedy zmniejsza się siła nabywcza ludności. My cały czas mamy tempo wzrostu płac wyższe niż wzrostu cen. Drożyzny u nas nie było w ostatnich latach i nie będzie. Od tego jest NBP, żeby tego pilnował – stwierdził stanowczo szef NBP w październiku 2019 r.