Palestyna wygrywa z Izraelem w walce na emocje

Zakończony zawieszeniem broni konflikt Hamasu z Izraelem dobitnie pokazał, że w świecie Facebooka, Twittera i Instagrama tocząca się w internecie walka o rząd dusz jest równie ważna, jak sukces militarny. Ba, bywa nawet ważniejsza.

Aktualizacja: 30.05.2021 11:43 Publikacja: 29.05.2021 00:01

Czy w sieci coś wygra z kadrami tak pełnymi emocji? Krewni opłakują podczas pogrzebu 11-letnią dziew

Czy w sieci coś wygra z kadrami tak pełnymi emocji? Krewni opłakują podczas pogrzebu 11-letnią dziewczynkę, która zginęła w czasie izraelskiego ataku. Gaza, 20 maja 2021

Foto: AFP

Dotychczas przebieg wydarzeń po każdej eskalacji konfliktu między Izraelem a Palestyńczykami był podobny. Ukryty między palestyńskimi cywilami w Strefie Gazy Hamas odpalał rakiety w stronę Izraela, na co państwo żydowskie odpowiadało uderzeniami na cele w Strefie Gazy. Na ulice miast w świecie arabskim wychodzili muzułmanie, domagając się ustanowienia wolnej Palestyny, ale zachodnia opinia publiczna przychylniej patrzyła w stronę Izraela, widząc w Hamasie terrorystów podobnych do tych organizujących zamachy w Londynie, Paryżu czy Madrycie. Współczuciu cywilnym ofiarom tego konfliktu towarzyszyło zazwyczaj zrozumienie co do działań Izraela egzekwującego swoje prawo do obrony.

Tym razem było jednak inaczej. W Stanach Zjednoczonych, kraju prowadzącym od lat proizraelską politykę, co do której panował polityczny konsensus wykraczający poza linie podziałów partyjnych, w Nowym Jorku, Miami, Los Angeles czy Filadelfii doszło do znaczących demonstracji przeciwko działaniom Izraela. W Michigan prezydent Joe Biden został wybuczany przez uczestników propalestyńskiej demonstracji za zbyt mało asertywną politykę wobec Tel Awiwu oraz za najświeższą decyzję o sprzedaniu mu broni wartej 735 mln dol. Co ważne – w protestach tych nie brali udziału tylko muzułmanie, ale również organizacje i aktywiści broniący praw człowieka, zaangażowani wcześniej w protesty w ramach ruchu „Black Lives Matter". W czasie demonstracji w Atlancie jeden z jej uczestników niósł tabliczkę z napisem „Nie możemy oddychać od 1948 roku" – co było jednoznacznym nawiązaniem do ostatnich słów George'a Floyda („Nie mogę oddychać"), którego śmierć wywołała falę protestów przeciwko przemocy wobec Afroamerykanów w USA. Poszanowania praw Palestyńczyków głośno domagała się nawet taka organizacja jak Sunrise Movement, która na co dzień zajmuje się kwestiami związanymi z ochroną klimatu.

Według doniesień serwisu The Verge około 1 tys. pracowników Apple'a skierowało list do dyrektora generalnego Tima Cooka, w którym domagali się wyrażenia przez firmę wsparcia dla Palestyńczyków i przyznania, że miliony z nich żyją obecnie pod „nielegalną okupacją". Z podobnym apelem do kierownictwa swojej firmy wystąpiła grupa osób żydowskiego pochodzenia pracujących dla Google'a, które podkreślały, że „antysyjonizm nie jest równoznaczny z antysemityzmem", a firma powinna wesprzeć organizacje broniące praw Palestyńczyków.

Z sondażu przeprowadzonego między 14 a 17 maja przez Morning Consult i Politico wynikało, że choć w skali całego kraju więcej Amerykanów w związku z konfliktem Hamasu z Izraelem sympatyzuje z Izraelem (28 proc.) niż z Palestyńczykami (11 proc.), to jednak już wśród wyborców Partii Demokratycznej proporcje te wyglądały odwrotnie (12 do 18 proc.). Z tego samego sondażu wynikało, że wśród najmłodszych Amerykanów, urodzonych między 1997 a 2012 r., odsetek osób sympatyzujących z Palestyńczykami jest jeszcze większy i wynosi 23 proc.

W obronie Palestyńczyków głośno zaczęli wypowiadać się też wpływowi parlamentarzyści Partii Demokratycznej. Kongresmenka z Nowego Jorku Alexandria Ocasio-Cortez na forum Izby Reprezentantów mówiła o „niesprawiedliwości i łamaniu praw człowieka" i kontrowała słowa Bidena o prawie Izraela do obrony, pytając, czy „Palestyńczycy mają prawo przetrwać". Z kolei senator Bernie Sanders pisał na łamach „New York Timesa", że Amerykanie „muszą uznać, iż palestyńskie prawa mają znaczenie" i „palestyńskie życie ma znaczenie" – co było parafrazą hasła „Black Lives Matter".

O tym, że obserwujemy poważną społeczną zmianę, świadczy i to, że na łamach prawicowego izraelskiego dziennika „Jerusalem Post" pojawił się apel do środowisk żydowskich w USA o organizację proizraelskich marszów, aby „pokazać senatorom i kongresmenom, że Żydzi w USA nadal w miażdżącej większości popierają państwo żydowskie".

A jakie jest źródło tej zmiany? Odpowiedź jest prosta: Izrael przegrywa wojnę o narrację dotyczącą konfliktu z Hamasem, jaka toczy się w mediach społecznościowych – i to nie tylko w takich, jak Facebook czy Twitter, ale również na TikToku, Instagramie czy Snapchacie.

Jeden kadr zmienia świat

W świecie nowych technologii, zwłaszcza w przestrzeni mediów społecznościowych, wyraźna jest tendencja dążenia do komunikacji coraz bardziej skupionej na obrazie, a coraz mniej na słowie. O ile Facebook daje nam możliwość publikowania długich elaboratów, Twitter możliwość tę znacznie ogranicza, narzucając nam dużo większą syntetyczność, ale wciąż jeszcze odwołuje się do słów, o tyle takie media społecznościowe, jak Instagram, Snapchat czy bijący rekordy popularności wśród przedstawicieli pokolenia Z TikTok, bazują już niemal wyłącznie na obrazie. Ba, nawet w tych „klasyczniejszych" mediach społecznościowych słowa są często zastępowane obrazkami – coraz liczniejszymi i bardziej pomysłowymi emotikonami czy gifami (kilkusekundowymi filmami wideo) używanymi np. do wyrażenia swojej reakcji na jakąś treść.

– Przesłanie obrazkowe jest łatwo przyswajalne. Łatwo na jego podstawie wyciągnąć wnioski, podjąć decyzję – tłumaczy dr Jakub Kuś, psycholog nowych technologii z Uniwersytetu SWPS. A szybkość jest przecież kluczem do sukcesu w cyfrowym świecie, w którym czas życia przekazu, wobec milionów kolejnych czekających za progiem, jest coraz krótszy.

W efekcie zaczynamy żyć w świecie, w którym tłumy mogą porwać nie płomienne manifesty wyłuszczające szczegółowo racje, lecz pojedyncze obrazy. Dobrym przykładem jest tragiczna historia George'a Floyda, która doprowadziła do rewolty społecznej w USA i narodzin ruchu „Black Lives Matter". Gdyby odnieść się do historii Floyda, ukazanej (za pomocą, a jakże, słów) w szerszym kontekście, to 46-letni Amerykanin nie był najlepszym kandydatem na symbol walki o równouprawnienie. Skazany osiem razy za różnego rodzaju przestępstwa odsiedział w amerykańskich więzieniach cztery lata, w tym za rozbój i posiadanie narkotyków. Tuż przed tragiczną śmiercią miał zapłacić za papierosy fałszywym banknotem. A przecież – już po śmierci – na niektórych muralach powstających na całym świecie przedstawiano go jako świętego w aureoli lub anioła.

Dlaczego? Bo cała historia Floyda została przez media społecznościowe skondensowana do nagrania, na którym Derek Chauvin przyciska go kolanem do ziemi, a Floyd wypowiada dramatyczne słowa – „Nie mogę oddychać". To nagranie nie wymaga już kontekstu, by widz mógł rozstrzygnąć, kto jest katem, a kto ofiarą. Nie trzeba już żadnego zagłębiania się w sytuację, by wiedzieć, czyją stronę trzymać. – Zdjęcie nie wymaga od nas myślenia, wystarczy, że wywołuje emocje. Fotografie nas nawiedzają. Obraz do nas wraca. Skoro widzieliśmy zdjęcie, mamy dowód, że dany konflikt istnieje – mówi medioznawca dr Kamila Tuszyńska.

– Kluczową rolę w takim przekazie odgrywa prostota. Widzimy, jak jest. Błyskawicznie wyrabiamy sobie jakiś pogląd – stwierdza z kolei dr Kuś. A to ostatnie jest ważne, bo – jak dodaje – internet „sprzyja stawianiu się w roli wszechstronnego eksperta, który musi podjąć decyzję w każdej sprawie, opowiedzieć się po którejś stronie". Znacznie łatwiej zrobić to na podstawie zdjęcia czy nagrania, niż ważąc na szali argumenty obu stron. Zwłaszcza że to drugie stwarza zagrożenie, że nie podejmiemy decyzji na czas i nie zdołamy zająć stanowiska w ważnej sprawie. A stąd już krok do lęku będącego pewną formą FOMO (Fear of missing out, czyli strach przed tym, że coś ważnego, co dzieje się w internecie, nas omija) – obawy, że nie weźmiemy udziału w debacie nad czymś ważnym. A czyż nie dla takich debat grzęźniemy tak bardzo w mediach społecznościowych?

– Jeśli coś się dzieje, rozgrywa się jakieś wydarzenie, ludzie mają wielką potrzebę wypowiedzenia się – podkreśla dr Kuś. I dodaje, że jest to po trosze uwarunkowane ewolucyjnie. – Widzimy coś, co wzbudza silne emocje, kojarzy się z zagrożeniem, musimy działać szybko – tłumaczy.

Bez wchodzenia w głąb

Ten sam mechanizm, w którym decydującą rolę w walce o „rząd dusz" odgrywa obraz, obserwujemy w przypadku konfliktu Hamasu z Izraelem. Już w 2014 r. – podczas poprzedniej eskalacji – Izrael miał okazję zobaczyć, jakim zagrożeniem są dla jego narracji o walce z terrorystami z Hamasu media społecznościowe. Asymetryczny charakter konfliktu, w którym państwo dysponuje miażdżącą przewagą militarną, rzucaną przeciwko nieregularnemu przeciwnikowi, działającemu wśród ludności cywilnej, sprawił, że historia opowiedziana obrazami musiała być siłą rzeczy historią zniszczonej Strefy Gazy i cierpienia palestyńskich cywilów. Wskazuje na to sam bilans konfliktu, w którym po stronie palestyńskiej zginęło ponad 2 tys. osób, a po stronie izraelskiej były 72 ofiary śmiertelne, z czego 65 to żołnierze.

O tym, jaki obraz wojny dominował w mediach społecznościowych, świadczą dobrze statystyki z Twittera, mówiące o tym, jak często używano w czasie konfliktu dwóch hashtagów reprezentujących dwa spojrzenia na konflikt #GazaUnderAttack (przedstawiający perspektywę palestyńską) i #IsraelUnderAttack (przedstawiający perspektywę izraelską). Tego pierwszego między 22 lipca 2014 r. a 21 sierpnia 2014 r. użyto na Twitterze ponad 4,1 mln razy, tego drugiego – 48,9 tys. Media społecznościowe opowiadały ten konflikt widziany oczyma Palestyńczyków.

W 2021 r. historia się powtórzyła – przy czym została zwielokrotniona przez pojawienie się nowych serwisów społecznościowych. Strona palestyńska osiągnęła przewagę już przy samym pokazaniu genezy konfliktu, który zaczął przybierać na sile od momentu zapadnięcia wyroku sądu niższej instancji w sprawie eksmisji kilku palestyńskich rodzin zamieszkujących dzielnicę Szejch Dżarra w Jerozolimie Wschodniej. Konflikt ten udało się skondensować w nagraniu uchwyconym przez jednego z palestyńskich aktywistów, na którym 22-letnia Mona al-Kurd kłóci się z żydowskim osadnikiem. – Jakubie, wiesz, że to nie jest twój dom – mówi Palestynka. – Tak, ale jeśli ja odejdę, ty tu nie wrócisz, więc w czym jest problem – odpowiada ów Jakub, nawiązując do wyroku sądu ws. eksmisji. – Dlaczego krzyczysz na mnie, ja tego nie zrobiłem – dodaje. – Ale ty kradniesz mój dom – przekonuje al-Kurd. – Jeśli ja go nie ukradnę, ktoś inny go ukradnie – odpiera ten zarzut Jakub. – Nikomu nie wolno go mi kraść – krzyczy Palestynka. Nagranie można znaleźć w wielu miejscach na Twitterze i YouTubie.

Nie znamy szerszego kontekstu nagrania, nie wiemy, na ile zachowanie obu stron jest reprezentatywne dla całych społeczności, ale mamy prosty i bardzo silny, emocjonalny przekaz: to nie konflikt między uważanym przez Zachód za organizację terrorystyczną Hamasem, lecz między młodą kobietą, której starszy mężczyzna odbiera dom. Łatwo jest się zidentyfikować z Moną al-Kurd, dużo trudniej z Jakubem.

Jak tłumaczy dr Jakub Kuś, w takiej sytuacji działa pierwotny mechanizm psychologiczny. – Jeżeli widzę materiał, który wywołuje u mnie silne emocje, pojawia się schemat myślowy, że muszę stanąć po którejś stronie barykady. Muszę jak najszybciej podjąć decyzję, bez wchodzenia w głąb, bez przeanalizowania sytuacji – mówi. Innymi słowy po obejrzeniu takiego nagrania z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjmiemy propalestyńską postawę w całym, znacznie szerszym konflikcie. W podobny sposób konflikt rozgrywający się w Palestynie tłumaczył mieszkający na co dzień w Kanadzie Syryjczyk Saif Shawaf, który na swoim profilu na Instagramie umieścił scenkę pod tytułem „Wyobraź sobie, że to przytrafiło się tobie", w której niejako odgrywa scenę z Izraela na kanadyjskim przedmieściu. W zainscenizowanej rozmowie Shawaf występuje w obu rolach – jako mieszkaniec domu i jako osoba, która chce mu go odebrać. „Hej, musisz wyjść. Zabieram ten dom" – mówi od progu „gość", który następnie tłumaczy, że „tak zdecydowała rada jego osiedla". – To był mój dom całe życie. Nie oddam ci go – mówi „gospodarz". – Mam broń, albo wyjdziesz, albo odbiorę ci go siłą – pada ostateczny argument. Znów nie ma miejsca na niuanse – role są rozpisane od początku jednoznacznie. Na innym nagraniu Shawafa nie potrzeba nawet słów – widzimy po prostu jego twarz z flagą Palestyny na policzku przyciskaną czyjąś ręką do muru.

We wszystkich tych przekazach na pierwszy plan wybijają się emocje związane z obserwowaną niesprawiedliwością. To celowy zabieg, o czym mówią sami Palestyńczycy zarzucający mediom, że te, relacjonując informacje o konflikcie, mówią o „stronach", „racjach". Na profilu Paliroots na Instagramie pojawia się instrukcja, by osoby, które uważają się za sojuszników Palestyńczyków, używały nacechowanych emocjonalnie słów „apartheid", „kolonializm" i „czystki etniczne" zamiast „wysiedlenia", „konflikt" czy „wojna".

23-letni Mohammad al-Kurd, brat wspominanej wcześniej Palestynki, który stał się rzecznikiem sprawy palestyńskiej w amerykańskich mediach, w rozmowie z „New York Timesem" mówi, że przecież „sytuacja jest prosta". – Ktoś przychodzi i odbiera mi dom z pomocą wojska i policji – podkreśla. Dobro–zło. Ofiara–kat. Słuszność–brak słuszności. Konflikt opowiedziany zdjęciami i krótkimi nagraniami jest pozbawiony odcieni szarości. I to działa. – Ponieważ ominęliśmy strażników treści (ang. gatekeeper) w mediach, ponieważ uciekliśmy takim (mediom) jak „New York Times", dotarliśmy do świata – mówi al-Kurd.

– Dziś żyjemy w czasach, w których media, jeśli opowiadają coś neutralnie, to dla odbiorców jest to nieprawdziwe, fałszywe. Bo liczą się emocje – zauważa dr Tuszyńska. I dodaje, że w mediach społecznościowych ktoś, kto mówi neutralnie i „nie krzyczy, że coś jest nie w porządku", jest traktowany jako ten, który opisywany stan rzeczy popiera. Przekonała się o tym izraelska aktorka Gal Gadot, znana z roli Wonder Woman, która napisała na Instagramie: „Izrael zasługuje na to, by być wolny i bezpieczny. Nasi sąsiedzi zasługują na to samo... Modlę się za naszych przywódców, by znaleźli rozwiązanie, abyśmy mogli żyć obok siebie w pokoju. Modlę się za lepsze dni". Za słowa te spadła na nią fala krytyki zarówno ze strony muzułmanów, jak i... syna premiera Izraela, Jaira Netanjahu, który zarzucił jej, że „zachowuje się jak Szwajcaria". Gadot musiała wyłączyć komentarze pod tym wpisem.

Jak pokazać zwycięstwo

W momencie, gdy konflikt eskalował do stanu, w którym Hamas zaczął wystrzeliwać regularnie rakiety, na co Izrael zaczął odpowiadać najpierw uderzeniami z powietrza, a potem ostrzałem artyleryjskim Strefy Gazy, z perspektywy Izraela problemem stało się to, w jaki sposób przedstawić militarne sukcesy wynikające z dysproporcji sił, aby nie obróciły się one przeciwko zwycięzcom. Konflikt widziany oczyma Palestyńczyków – i przedstawiony za pomocą licznych nagrań i zdjęć – był bowiem jednym, nieprzerwanym ciągiem kadrów z cierpień cywilów. Na TikToku szeroko rozpowszechniane było nagranie wykonane przez Sabrinę Abukhdeir, które ukazuje – przy akompaniamencie utworu „Stand up", mówiącego o walce Afroamerykanów o wolność – sceny ze Strefy Gazy. W kalejdoskopie nagrań i zdjęć widzimy walący się budynek, uciekających w panice przed nalotem mieszkańców, chłopca z ręką ociekającą krwią, ostrzelanie Palestyńczyków granatami hukowymi przez izraelską policję w Jerozolimie, sanitariuszy niosących rannego. Nagranie pojawiło się również na Twitterze. „To tak mocno do mnie przemawia" – napisał jeden z internautów udostępniających klip. Na innym nagraniu, które zebrało na TikToku ponad 4 mln polubień, widać z kolei ulicę w Strefie Gazy, którą nagle rozświetla wybuch, a ludzie rzucają się do ucieczki.

Na Twitterze często udostępniano nagranie porównujące ze sobą wpisy umieszczane w tym samym czasie przez mieszkańców Tel Awiwu i Strefy Gazy na Snapchacie. Wynika z nich, że w Izraelu życie toczy się normalnie – ludzie wrzucają zdjęcia z zabawy z dziećmi, zdjęcia tego, co jedzą, zdjęcia swoich zwierząt, zdjęcia ulic, na których nie widać niczego nadzwyczajnego. W tym samym czasie zdjęcia ze Strefy Gazy przedstawiają eksplozje, gruzy i uciekających cywilów.

Siłą tych wszystkich nagrań jest to, że nie są tworzone bądź propagowane oficjalnymi kanałami – to, jak mówi dr Tuszyńska, „reportaże everymanów". – Z tych zdjęć i filmików układamy sobie treść, opowieść. Zaczynamy budować historię i stajemy się jej bohaterami – tłumaczy.

O tym samym mówi de facto w rozmowie z NBC News Ahmad Abuznaid, dyrektor działającej w USA organizacji Kampania na rzecz Praw Palestyńczyków. – Zdjęcia i nagrania, które ludzie mogą dziś zobaczyć, sprawiają, że wszystko staje się dla nich jaśniejsze, że to nie jest „konflikt pomiędzy stronami", nierównowaga sił jest zbyt duża – wyjaśnia.

To właśnie jest problemem nie do przeskoczenia w narracji Izraela. Po pierwsze, bardzo często komunikacja na temat konfliktu odbywa się tam oficjalnymi kanałami, za pośrednictwem profili izraelskiej armii, profilu Izraela na Twitterze czy – jak w Polsce – za pośrednictwem profilu ambasady Izraela. – Jeśli w internecie treści są przesyłane oficjalnymi kanałami, to już przekonani do innej prawdy odrzucą przekaz jako realizujący czyjeś interesy – mówi dr Tuszyńska.

Po drugie, Izrael, prezentując swoje sukcesy militarne, jednocześnie wzmacnia przekaz o owej nierównowadze, o której mówił Abuznaid. Kiedy więc widzimy na Twitterze zdjęcia Żelaznej Kopuły, systemu obrony przeciwrakietowej przechwytującego wystrzeliwane przez Hamas pociski, umacnia się przekaz, że Izrael, w odróżnieniu od Palestyńczyków, nie jest narażony na dotkliwe ataki. Z kolei, gdy na oficjalnym profilu armii na Instagramie pojawia się zdjęcie budynku „przed" i „po" izraelskim ataku, które ma być dowodem na zniszczenie ważnego celu związanego z terrorystyczną działalnością Hamasu, większość odbiorców odbiera takie zestawienie jako „chwalenie się" obracaniem w ruinę Strefy Gazy.

– Łatwiej być Dawidem niż Goliatem, a w tym konflikcie Palestyńczycy i Strefa Gazy mogą grać rolę Dawida – przyznaje w rozmowie z „Plusem Minusem" prof. Gabriell Weimann z Wydziału Komunikacji Uniwersytetu w Hajfie, który zwraca też uwagę, że Izrael znacznie bardziej niż na kształtowaniu przekazu medialnego skupia się na dyplomacji. Tymczasem – jak dodaje – kształtowanie narracji o konflikcie jest „szczególnie ważne, jeśli chodzi o opinię publiczną w innych krajach, gdzie ludzie nie są dobrze poinformowani, nie są zaangażowani" w to, co dzieje się w Izraelu, i „opierają się na obrazach oraz ich interpretacjach".

Weimann przyznaje też, że palestyńska opowieść o konflikcie w mediach społecznościowych opiera się bardziej na zalewaniu przekazem mediów społecznościowych przez zwolenników i sympatyków (których wielu, według niego, jest inspirowanych przez stronę palestyńską), z kolei Izrael zachowuje się reaktywnie – odpowiada z opóźnieniem i w mniej wysublimowany sposób. – To dziwne, że tak wysoko rozwinięty technologicznie kraj jak Izrael gorzej rozumie internet – mówi.

Izrael ma problem

Największym zagrożeniem dla Izraela wydaje się być to, że przegrywa w internecie walkę o względy młodych – wspomnijmy tylko cytowany na wstępie sondaż Morning Consult i Politico. Wpływ na to ma niewątpliwie fakt, że nadspodziewanie dużo materiałów na temat konfliktu w Strefie Gazy pojawiło się na TikToku – medium społecznościowym, którego przeciętny użytkownik jest znacznie młodszy niż np. na Facebooku.

Na portalu tym nagrania z hashtagiem #SaveSheikhJarrah (uratuj Szejch Dżarra) obejrzano ponad 600 mln razy. Na Instagramie – również lubianym przez młodych – pojawiło się 900 tys. wpisów z tym samym hashtagiem, 1,2 mln wpisów z hashtagiem #savepalestine (uratuj Palestynę) i 2,6 mln wpisów z hashtagiem #freepalestine (wolna Palestyna). Młodzi muzułmanie w różnych częściach świata to właśnie na TikToku organizowali się na demonstracje, co na pewno nie uchodziło uwadze innych użytkowników.

Ponadto, da się obserwować, że wielu internautów dostrzegło paralelę między ruchami w obronie różnych mniejszości, takimi jak „Black Lives Matter" czy „Stop Asian Hate", a stawaniem po stronie Palestyńczyków. Shaun King, jeden z wiodących aktywistów ruchu „Black Lives Matter", mówił wprost, że „Palestyńczycy doświadczają brutalności ze strony policji i wojska, podobnej do tej, której Afroamerykanie doświadczają w USA". Innymi słowy konflikt w odległym Izraelu jest wpychany w ramy konfliktów społecznych na Zachodzie i rozumiany przez ich pryzmat w oderwaniu od właściwego mu kontekstu.

„Nie można opowiadać się na rzecz równości rasowej, praw kobiet i środowisk LGBT, potępiać skorumpowanych reżimów i innych nieprawości, a jednocześnie ignorować prześladowania Palestyńczyków" – głosi jeden z wpisów na Instagramie, udostępniony m.in. przez modelkę „Vogue'a" Gigi Hadid (jej ojciec jest Palestyńczykiem). Jej siostra, Bella Hadid, ujęła to lapidarniej: „Jesteś po dobrej stronie lub nie jesteś. To tak proste".

A o tym, kto jest po dobrej stronie, może zadecydować jedno zdjęcie. 

Dotychczas przebieg wydarzeń po każdej eskalacji konfliktu między Izraelem a Palestyńczykami był podobny. Ukryty między palestyńskimi cywilami w Strefie Gazy Hamas odpalał rakiety w stronę Izraela, na co państwo żydowskie odpowiadało uderzeniami na cele w Strefie Gazy. Na ulice miast w świecie arabskim wychodzili muzułmanie, domagając się ustanowienia wolnej Palestyny, ale zachodnia opinia publiczna przychylniej patrzyła w stronę Izraela, widząc w Hamasie terrorystów podobnych do tych organizujących zamachy w Londynie, Paryżu czy Madrycie. Współczuciu cywilnym ofiarom tego konfliktu towarzyszyło zazwyczaj zrozumienie co do działań Izraela egzekwującego swoje prawo do obrony.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi