Sierakowski, Sadura: Lewica w kropce

Polska lewica ma inny elektorat niż ten, którego pragnie. Bo ma poparcie głównie wśród najbardziej uprzywilejowanych klas, które najmniej potrzebują państwa opiekuńczego – mówią Michałowi Płocińskiemu autorzy raportu z badań socjologicznych „Koniec hegemonii 500+".

Aktualizacja: 14.05.2021 22:58 Publikacja: 14.05.2021 00:01

Postulaty Strajku Kobiet szybko zostały podgrzane przez jeszcze bardziej radykalne środowiska, że tu

Postulaty Strajku Kobiet szybko zostały podgrzane przez jeszcze bardziej radykalne środowiska, że tu nie chodzi wcale o obronę kobiet, tylko obronę osób z macicami... Sorry, ale gdyby ruch „Ratuj maluchy” zamiast o maluchach mówił o osobach z tornistrami, to w życiu by niczego nie wywalczył. Chodzi o to, by szukać większości, a nie zrażać do siebie całą resztę społeczeństwa – mówi Przemysław Sadura. Na zdjęciu protesty po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, Gdańsk, 24 października 2020 r.

Foto: Reporter, Karolina Misztal

Plus Minus: W waszych badaniach na pytanie o przykłady dobrze działających państw Polacy – tak z klasy średniej, jak i niższej, z wielkich miast i z prowincji – odpowiadają: Norwegia. Cenimy po prostu kraje bogate czy może jednak ciągnie nas do państwa opiekuńczego?

Przemysław Sadura: Zdecydowanie zaszła jakaś zmiana, i to niemała. Jeszcze dekadę temu, gdy pytano, co świadczy o dobrze działającym państwie, Polacy skupiali się na takich kwestiach, jak gospodarka, rynek pracy, armia, a teraz jest to jakość życia. Za tym idzie wysoka jakość usług publicznych, czyli państwo, które jest w stanie zadbać o dobrostan obywatela. Ale nie do końca jest tak, że klasowość nie ma wpływu na nasze wyobrażenia o dobrze działających państwach, bo dla Polaków z klas niższych, z prowincji, alternatywą dla Norwegii są Szwajcaria czy Niemcy, a w szczególności Bawaria, czyli jednak konserwatywne walfare state, państwo dobrobytu. W mniejszym stopniu kształtuje ono wyobrażenia wielkomiejskiej klasy średniej, u której kraje skandynawskie są pierwszym spontanicznym wyborem, czyli tym, co w branży badawczej nazywamy „top of mind".

Klasa średnia dorzuca do Norwegii Danię i Szwecję. Ale w takim razie to jeszcze ciekawsze, dlaczego Polacy z prowincji podzielają to wyobrażenie o dobrze zarządzanej, choć niekonserwatywnej, Norwegii.

PS: Myślę, że nie przypadkiem ta grupa często wskazywała kraje, które nie są w Unii Europejskiej, jak Norwegia, Szwajcaria i Wielka Brytania. W badaniach fokusowych zresztą pociągnęliśmy ten temat i wydaje się, że godnościowa narracja Prawa i Sprawiedliwości zbudowała taki klimat, że nie chcemy dobrobytu, który jest jedynie efektem przynależności do Unii – finansowanym wyłącznie z funduszy europejskich – tylko chcielibyśmy, żeby to nasze państwo zapewniło nam wysoki poziom życia. Ten sposób myślenia widać było szczególnie u badanych spoza wielkomiejskiej klasy średniej.

Sławomir Sierakowski: Wskazywanie krajów skandynawskich jako przykładu dobrze funkcjonujących państw nie powinno nas dziwić, bo to popularny punkt odniesienia – nie tylko w Europie, ale i na całym Zachodzie, włączając w to Stany Zjednoczone. Nawet tam politycy obiecują wyborcom Szwecję. Kraje skandynawskie mają bardzo wysokie wskaźniki tzw. soft power, miękkiej siły, czyli jawią się jako atrakcyjne, popularne, budzące sympatię, przyciągające uwagę. Mimo historii naszej transformacji, dla której fundującym momentem była terapia szokowa, dziś widzimy, że modernizacja w Polsce nie dotyczy tylko dróg czy przedsiębiorstw, ale jest też pewną modernizacją świadomości. Bo przecież dzisiejszy, bardziej pluralistyczny kształt debaty publicznej na temat kapitalizmu to historia właściwie ostatniej dekady. Nie ma już takiej apologii wolnego rynku i poniżenia państwa jak w czasie transformacji.

W publikowanych dziś tekstach, książkach, ale także w rozmowach Polaków, przeplatają się różne poglądy na temat gospodarki i polityki społecznej. Tak nie było wcześniej i dlatego mówimy o „drugiej transformacji" – już nie do kapitalizmu per se, tylko do kapitalizmu jakiegoś, i ten najbardziej pożądany kapitalizm jest identyfikowany właśnie z państwem opiekuńczym znanym ze Skandynawii. Dziś to nie Stany Zjednoczone są naszą „zastępczą ojczyzną", tylko właśnie Szwecja czy Norwegia.

Co to właściwie oznacza, że kraje skandynawskie są naszą nową „ojczyzną zastępczą"?

SS: Z naszych badań wynika, że jest to tylko punkt odniesienia, ale niepogłębiony. Polacy chcą państwa opiekuńczego jak w Skandynawii, ale jednocześnie – i to jest jeden z paradoksów, które pojawiają się w naszych wynikach – gdy dostają już jego namiastkę w postaci 500+, to nie podoba im się bezwarunkowość i powszechność trafiających do ludzi wypłat. A właśnie na tym opiera się system społeczny w Skandynawii. Nie chodzi tylko o to, że państwo opiekuje się obywatelami m.in. za pomocą transferów społecznych, ale także o to, że nie stawia przy tym dodatkowych warunków i nie kontroluje, jak te pieniądze mają być wydawane. Polakom to się nie mieści w głowie. Chcieliby na rozmaite sposoby ograniczać i kontrolować to, do kogo trafiają i jak wydawane są środki państwowe. I nie dotyczy to wcale w pierwszej kolejności elit, ale tych, którzy są im równi. Tam widzą patologie, a nie wśród Obajtków, Misiewiczów, Banasiów. Afery to jest już część polityki i korupcja traktowana jest jako instrument w grze politycznej. Gdy służy naszym, jest OK. Gdy służy przeciwnikom, jest korupcją. Tak samo prawo, gdy służy naszym ludziom, jest prawem, gdy służy przeciwnikom, jest bezprawiem. Natomiast równych sobie niemal z definicji traktujemy jak podejrzanych. Gdy więc trafiają do nich te same transfery co do nas, uważamy, że nie zasługują na to. W Skandynawii jest odwrotnie. Równość i równy dostęp do świadczeń jest jedynym akceptowalnym stanem. A na ręce patrzy się politykom, a nie współobywatelom.

To ciekawe, bo tylko 7 proc. Polaków popiera interwencję państwa i jednocześnie jest otwarte na podniesienie podatków.

SS: To bardzo mało, ale i tak więcej niż wcześniej, więc te 7 proc. to raczej dowód postępu niż regresu.

PS: Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w Polsce, to 7 proc. gotowych zaryzykować „konkretną kasę", bo o to przecież chodzi w podniesieniu podatków, wchodząc w zakład, że państwo polskie dowiezie skandynawski standard usług publicznych, to całkiem dużo... 7 proc. ryzykantów (śmiech). Cała reszta nie wierzy, że tu, nad Wisłą, Skandynawia jest możliwa. Bo to z braku zaufania do państwa i instytucji publicznych wynika niska gotowość Polaków do zgody na podniesienie podatków czy np. składki zdrowotnej. Nie tylko mamy niskie zaufanie do współobywateli, ale też jeden z najniższych wskaźników zaufania do instytucji publicznych.

Dlatego większości bliżej do tych badanych, którzy na fokusach odpowiadali: No dobra, ale jeżeli mielibyśmy zaryzykować i oddać nasze pieniądze państwu, by ktoś spróbował budować w Polsce skandynawskie welfare state – nieważne już, kto miałby to robić: PiS, Platforma czy Lewica – to dużo prościej, bezpieczniej i taniej byłoby od razu przeprowadzić się do Norwegii... I to trochę wyjaśnia ten paradoks, że większość Polaków chce skandynawskiego standardu, ale jednocześnie nie jest gotowa za to zapłacić.

Jesteśmy ludźmi małej wiary?

PS: Powiedziałbym tak: brak wiary to rzeczywiście podstawowe wyzwanie dla opozycji, być może dla lewicy. Wyzwanie, jak wyprowadzić Polaków z pułapki społecznej, bo jesteśmy w błędnym kole. Nie zaryzykujemy, póki nie zobaczymy, że państwo polskie jest w stanie zapewnić taki standard usług publicznych, edukacji, transportu, zdrowia, żeby usatysfakcjonować klasę średnią. A nie zobaczymy, bo nie jesteśmy gotowi uwierzyć tym, którzy by to chcieli obiecać. Kwintesencją skandynawskiego welfare state jest to, że klasa średnia nie musi szukać alternatywy dla usług publicznych na rynku. I ten, kto będzie potrafił zwiększyć zaufanie do państwa i jego instytucji, zbuduje podstawy pod polskie państwo opiekuńcze. Jeżeli w ogóle ktokolwiek to zrobi...

Z jednej strony twierdzicie, że 7 proc. „Skandynawów" to i tak więcej niż wcześniej, a z drugiej w waszym raporcie czytam: „Po doświadczeniu polityki społecznej rządów PiS-u wciąż jesteśmy prosocjalni, ale mniej".

PS: Jesteśmy nie tyle mniej prosocjalni, ile inaczej prosocjalni. Najlepiej to widać w pytaniach o to, co według badanych jest obowiązkiem państwa. I kilkunastoprocentowy spadek w ciągu dekady dotyczy wsparcia dla grup potrzebujących, jak bezrobotni albo osoby, których nie stać na mieszkanie. Natomiast nie widać żadnych zmian, jeśli chodzi o dostęp do wysokiej jakości usług dotyczących zdrowia czy edukacji. Czyli rozczarowaliśmy się trochę opiekuńczością, którą dało Prawo i Sprawiedliwość, bo ono nie dowiozło całego pakietu. Obiecywało, owszem, 500+, ale również wzmocnienie państwa. Wstawanie z kolan miało przecież polegać także na podniesieniu jakości usług publicznych. I Polacy widzą, że tego PiS nie potrafiło zrobić, a nawet zaczynają myśleć, że 500+ zostało zrealizowane trochę kosztem usług publicznych. Oczywiście, tak myślą głównie wyborcy opozycji, ale i też części wyborców PiS przychodzi do głowy, że mamy do czynienia z tzw. drugą prywatyzacją, jak to ujął socjolog Łukasz Pawłowski.

A co to oznacza, że mamy do czynienia z końcem hegemonii 500+?

SS: Program 500+ był przełomowy. Wcześniej to było niewyobrażalne, że państwo może dawać tak duże pieniądze, tak szeroko i jeszcze do tego co miesiąc. I zaraz nie upaść. Dziś nikt sobie nie wyobraża życia bez 500+. I to bardziej dotyczy polityków niż samych Polaków. W każdym razie to właśnie ten pomysł dał i utrwalił władzę PiS. I wszyscy chyba się zgadzamy, że to był pewien przełom także ideologiczny. Okazał się skuteczny do tego stopnia, że kolejne programy przyjmowane przez PiS i właściwie cały paradygmat tych rządów, pomysł na wszystkie następne kampanie wyborcze, to były kolejne wersje 500+, czyli albo rozszerzanie tego programu, albo wprowadzanie 13. emerytury i kolejnych transferów. Jednym zdaniem: 500+ stało się takim kamieniem filozoficznym tej władzy.

Dziś przestało działać? Wyborcy nie są już wdzięczni za 500+?

SS: Raczej mają do niego podwójny stosunek. Ludzie mogą mieć różne, nawet zupełnie sprzeczne, odczucia wobec tych samych rzeczy. 500+ bardzo się Polakom podoba, bo to konkretna pomoc finansowa, ale jednocześnie się nie podoba, bo dostają je też ci, którzy według nich nie powinni być jego beneficjentami. Co więcej, zauważyliśmy, że to ma swoje źródła wcale nie w bezpośrednim doświadczeniu, czyli to nie tak, że Polacy przez kilka lat funkcjonowania programu naoglądali się rozmaitych form nadużywania tej pomocy – badani nie opowiadają konkretnych historii: swoich, z rodziny czy sąsiedzkich. Mają raczej krytyczne założenia, „przedsądy". Są znacznie bardziej podejrzliwi, niż wskazywałoby na to doświadczenie. Stąd wniosek, że nie o nadużycia tu chodzi, ale że problem jest głębiej – w więziach społecznych, relacjach między ludźmi, zaufaniu. I tak rodzi się to błędne koło, bo jeśli nie mamy zaufania do siebie i do państwa, to państwa nie da się zreformować, a skoro państwo się nie reformuje, to nie można mu zaufać. Bardzo ciężko przełamać taką sytuację, bo trzeba się samemu z bagna wyciągnąć. To zadanie być może dla lewicy, ale bardzo szeroko pojętej: dla organizacji społecznych, inteligencji, instytucji kultury, systemu edukacji... Dla wszystkich aktorów publicznych, którzy zajmują się tworzeniem czy wzmacnianiem więzi społecznych. Bo PiS doprowadziło tu do regresu.

PS: Hasło „końca hegemonii 500+" nie wieszczy końca tego programu ani nawet tego, że PiS nie wygra najbliższych wyborów. Chodzi o to, że nie wystarczy mu już samo 500+, by je wygrać. Bo do tej pory rzeczywiście wygrywało dzięki hegemonii tej idei: pierwsze zwycięstwo wyborcze osiągnęło, obiecując: „damy 500 zł", a drugie straszeniem: „zabiorą to, co myśmy dali...". Teraz już ani kuszenie dalszym podnoszeniem świadczeń, ani grożenie odebraniem nie wystarczy. Wygra ten, kto zaoferuje coś więcej. To oczywiście może być znowu PiS, który szykuje nowe propozycje programowe, a nawet bez takich propozycji, jeśli opozycja nie zaproponuje żadnej porywającej wizji, która by rzeczywiście urealniła tę drugą transformację, jakiej oczekują Polacy.

Drugą transformację, czyli wyjaśnijmy: perspektywę sprawiedliwszego podziału dóbr i lepszych usług publicznych. Ale z waszych badań wynika, że ci, którzy chcą takiego państwa opiekuńczego, nie wierzą w państwo – czyli ludzie ubożsi i starsi – a ci, którzy wierzą w państwo, nie chcą państwa opiekuńczego – bogatsi i młodzi. I tu rodzi się poważny problem dla lewicy: pierwsi raczej nie zagłosują na nią, bo odpychają ich lewicowe poglądy dotyczące LGBT+ i antyklerykalizmu, a drudzy może i sami identyfikują się jako lewicowcy – właśnie ze względu na kwestie kulturowe – ale nie życzą sobie zwiększania wydatków socjalnych i większej redystrybucji.

SS: I o tym już właściwie chyba wszyscy wiedzą: polska lewica ma inny elektorat niż ten, którego pragnie. Bo ma poparcie głównie wśród najbardziej uprzywilejowanych klas, które najmniej potrzebują państwa opiekuńczego, choć jednocześnie to one mają największą świadomość, jak o takie państwo można by powalczyć, co to jest i na czym polega... Tyle że oni mogą sobie żyć trochę jakby poza państwem, bo pozwalają im na to zasoby oraz kompetencje. Ale przyznajmy, że trudno, by temu państwu ufali, gdy widzą zrost między partią rządzącą a państwem, która traktuje krajowy budżet jak budżet kampanii wyborczej i obsadza wszystkie instytucje publiczne swoimi politykami. To nie jest tak, że obok tego istnieje jakieś inne, wyobrażone państwo polskie – mamy wyłącznie to, co mamy. A do takiego państwa naturalnie traci się szacunek – tak to działa. PiS jako najbardziej bezwzględna partia, której elektorat jest też najbardziej podejrzliwy, może taką sytuację świadomie prowokować, bo będzie jej naturalnym beneficjentem.

Państwa opiekuńczego najbardziej potrzebują ci, którzy są biedniejsi, słabsi, żyją w trudniejszych warunkach, poza metropoliami. Metropolie w gruncie rzeczy są już w równym stopniu częścią państwa Europa, jak państwa Polska. Poziom życia w Warszawie jest przecież wyższy niż średni poziom życia w Unii Europejskiej. Ci słabsi nie są elektoratem lewicy, żyją w symbiozie z PiS, które jeszcze nakręca ich podejrzliwość i trzyma w tym zablokowaniu rozwojowym. Pośrodku stoją kwestie kulturowe, które przyciągają klasy uprzywilejowane do lewicy, a zarazem odpychają od niej elektorat nieuprzywilejowany. Czyli lewica jest w kropce. I ostatnie tygodnie pokazują, jak próbuje się wyrwać z tego pata.

PS: Lewicowość w Polsce to ciągle zabawa dla wielkomiejskiej klasy średniej – tej jej części, która albo odziedziczyła, albo nabyła pewne elementy etosu inteligenckiego. Mówimy o ludziach, którzy trochę wbrew empirycznemu doświadczeniu są w stanie targnąć się na to, by zaufać polskiemu państwu (śmiech). Reszta kieruje się po prostu pragmatyzmem, a ten podpowiada: dają, to bierz, biją, to uciekaj, żadnej Skandynawii tu nie będzie...

Czyli z waszych badań wynika, że na lewicę w Polsce głosuje liberalna burżuazja?

PS: Nie tylko z naszych badań, na to są też inne twarde statystyki. Wystarczy spojrzeć na exit poll.

Najbardziej wolnorynkowe podejście do gospodarki mają wyborcy lewicy...

SS: Ale też są oni najbogatsi, najmłodsi, żyją w największych skupiskach ludności. To po prostu elita. Lewica ma elitarny i właściwie tylko elitarny elektorat.

W takim razie to dobrze, że lewica walczy dziś o zapisanie w Krajowym Planie Odbudowy mieszkań socjalnych, nawet narażając się na ataki ze strony liberalnej, że paktuje z władzą, która ogranicza prawa kobiet?

SS: Dobrze, że próbuje coś z tym zrobić, ale czy w ten sposób... mam wątpliwości.

PS: Też nie wiem, czy to najlepszy sposób. Zanim się skoczy do basenu, warto sprawdzić, czy jest w nim woda. Lewica szuka podparcia pod tę drugą, socjalną nogę, bo stabilny – wydawało się – grunt pod nogę kulturową zapewnia wielkomiejska klasa średnia. Marzy dziś o elektoracie PiS, który zresztą powoli podbiera Szymon Hołownia. Ale w wyniku krytyki liberalnych mediów, jeszcze nie zyskując podparcia pod tę drugą nogę, może zaraz stracić grunt pod pierwszą. To bardzo ryzykowna taktyka, która świadczy o pewnej desperacji. Trudno jednak nie rozumieć dramatu lewicy, polegającego na tym, że chce być z ludem.

Nie da się chyba być lewicą i budować państwa opiekuńczego bez ludzi, którzy tego państwa opiekuńczego rzeczywiście chcą.

SS: Problem w tym, że takie separatystyczne działanie lewicy podkopuje to, czego najbardziej nam brakuje, czyli zaufanie na opozycji. Prowadzenie zakulisowych rozmów, zaskakiwanie innych partnerów – to nie wzmacnia zaufania do elit politycznych i pomiędzy nimi. Jasne, warto pokazać, że od lat zmagamy się z nierozwiązywalnym problemem mieszkaniowym, warto powalczyć, by coś się zmieniło. Ale już dyskusyjne jest, czy lewica wywalczyła realne gwarancje, żeby do budowy tych mieszkań doszło, oraz czy to w ogóle jest duża liczba mieszkań i czy środki z Funduszu Odbudowy w ogóle mogą być na ten cel wydane... Nie artykułując innych kwestii, mogła zrazić część wielkomiejskiego elektoratu, który dziś jest jej bazą. Opozycja musi dziś poznawać się od nowa, właściwie nawet nie od zera, tylko od poziomu minus jeden, bo pojawiły się przykre zaszłości i skokowo wzrosła podejrzliwość. A trudno sobie wyobrazić, by niezintegrowana opozycja miała szanse pokonać PiS z własnym prezydentem i zawłaszczonym państwem.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Wydaje się, że radykalny ruch PiS z jesieni poprzedniego roku, czyli absolutny zakaz aborcji, krótkofalowo nie mógł przynieść tej partii korzyści, a raczej powinien przynieść jej straty. Jednak długofalowo on w gruncie rzeczy zabezpiecza władzę PiS, dlatego że skleja elektorat lewicowy z kwestiami kulturowymi. Wyborca lewicowy dostał kolejny argument, by tej władzy nie cierpieć i za wszelką cenę z nią walczyć, a lewica, która w poszukiwaniu wyborcy ludowego chciałaby jakoś do elektoratu tej władzy się zbliżyć, jest dziś przez własnych wyborców trzymana na pewnego rodzaju smyczy, która jej to uniemożliwia. Poszukiwanie elektoratu ludowego przez zbliżanie się do PiS jest dziś dla lewicy działaniem przeciwskutecznym.

To ma jeszcze jeden wymiar, bo im bardziej lewica koncentruje się na kwestiach kulturowych, tym mniej jest atrakcyjna dla dość konserwatywnego elektoratu wykluczonego.

SS: Jeśli chodzi konkretnie o prawa kobiet, to nie jestem pewien, bo jesienne protesty miały akurat bardzo szeroki zasięg, wyszły poza wielkie miasta i szybko dotarły też na prowincję. Poza tym lewica nie musi wcale wybierać „albo albo" – mieszkań socjalnych albo praw kobiet. W tej narracji wokół Krajowego Planu Odbudowy można było wyjść poza same mieszkania, poruszyć też kwestie ustrojowe, prawa obywatelskie, np. walcząc o rzecznika praw obywatelskich z opozycji itd. Można to było połączyć i zbudować taki przekaz, że zależy nam na jednym i na drugim. Lewica wybrała zaś tylko postulaty socjalne bez przekonujących dla opinii publicznej gwarancji, a jak stawiasz na jedno, to wydaje się, że rezygnujesz z drugiego. I właśnie to tak rozsierdziło elektorat liberalny i media. Innych mediów lewica prawie nie ma, więc obrażanie się na nie ma umiarkowany sens.

PS: Czasami lewica wybierała jednak zbyt radykalną ekspresję poglądów kulturowych. Nie o to chodzi, że nie da się zdobywać wyborców spoza wielkomiejskiej klasy średniej postulatami prokobiecymi, tylko może niekoniecznie odpowiedzią na zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej jest aborcja na życzenie i wojna z Kościołem. Lewica czasem jest „za bardzo". Odstrasza od siebie nawet ludowy antyklerykalny elektorat, bo w antyklerykalizmie lewicy jest od razu ateizm wraz z niechęcią do katolicyzmu i całej jego sfery wartości. A ludowe podejście do Kościoła jak najbardziej obejmuje również antyklerykalizm, ale nie jest on na pewno antykatolicki. I podobnie jest z kwestią aborcji. Postulaty Strajku Kobiet szybko zostały podgrzane przez jeszcze bardziej radykalne środowiska, które zaczęły je podważać, mówiąc, że tu nie chodzi wcale o obronę kobiet, tylko obronę osób z macicami... Sorry, ale gdyby na przykład ruch „Ratuj maluchy" zamiast o maluchach mówił o osobach z tornistrami, to w życiu niczego by nie wywalczył. Chodzi o to, by szukać większości, a nie zrażać do siebie całą resztę społeczeństwa. Pod prostym postulatem „Ratujmy kobiety" podpisałoby się nawet wielu wyborców PiS.

Przejdźmy jeszcze do tego, co według waszych badań i raportu mogłoby się stać nowym 500+, czyli ideą, która zawładnie umysłami Polaków. Choć pandemia stworzyła zupełnie nowy kontekst, jeśli chodzi o reformę służby zdrowia, to Polacy wciąż nie wierzą, że taka reforma może się udać. Stawiacie więc tezę, że dużo lepiej przyjęta zostałaby zapowiedź reformy polityki senioralnej. Naprawdę to może podniecić wyborców?

SS: Gdy pytamy Polaków, w ramach których usług publicznych dopuszczają cięcia budżetowe związane z kryzysem ekonomicznym po pandemii – tu zdecydowanie wygrywają cięcia subwencji na Kościół, a zaraz po nich 500+ – a na które usługi trzeba przerzucić większe środki, to okazuje się, że najmocniej artykułują potrzebę lepszej opieki nad osobami starszymi czy niesamodzielnymi. To widać i w badaniach sondażowych, i jakościowych. A druga kwestia to prawie zupełna nieobecność tego tematu może nie tyle w polityce, ile w grze politycznej o władzę. Opieki senioralnej żadna z partii nie potraktowała dotąd jako swojego atutu – czegoś, co mogłoby zbudować jej przewagę nad resztą stawki. I jest jeszcze trzecia kwestia – temat opieki nad osobami starszymi leży na przecięciu dwóch wymiarów: kulturowego i materialnego. Zauważamy, że wraz z modernizacją świadomości społecznej, sekularyzacją, liberalizacją także sprawa opieki nad osobami starszymi podlega coraz szybszym zmianom, które oczywiście przypominają to, co wydarzyło się na Zachodzie. Rodzina jako zamknięta komórka, do której dostęp ma właściwie tylko ksiądz podczas spowiedzi, to już przeszłość. Nie jest więc tak, że starszymi osobami opiekować się musi wciąż rodzina i tylko rodzina. I nieważne jak, ale ma sobie z tym poradzić... Polacy zaczynają traktować to dawne zobowiązanie rodziny coraz bardziej jako rodzaj usługi i spoglądają w stronę państwa, kiedy czują, że sobie z tym nie radzą.

A czują?

SS: Tak, po pierwsze dlatego, że osób starszych jest coraz więcej – tak działa demografia. A po drugie dlatego, że Polacy są po prostu zapracowani, na dorobku, mają dzieci... Wydaje nam się, że partia, która miałaby całościowy pomysł na opiekę senioralną, czyli niezredukowaną tylko do transferów socjalnych, ale proponującą nowoczesną reformę, która będzie zrozumiała, zauważalna, rozkładalna na konkretne korzyści, mogłaby spiąć ze sobą przełom ideologiczny, który się właśnie w Polsce dokonuje, z coraz silniejszą potrzebą artykułowaną przez obywateli. I wydaje nam się, że kiedy zaiskrzy między jednym a drugim i znajdzie się jakaś partia, która zadziała trochę jak przewodnik elektryczny, to może dojść do zmiany politycznej.

PS: Niesamodzielne osoby starsze i ich opiekunowie, podobnie jak osoby niepełnosprawne i ich opiekunowie, to grupy, dla których wsparcie ma największą legitymizację społeczną. Badania pokazały, że Polacy akurat na te cele chcieliby przeznaczyć większe pieniądze. Ale pytaliśmy też badanych, czyim obowiązkiem według nich jest opieka nad niesamodzielnymi seniorami. I okazuje się, że mamy bardzo dużą grupę, która mówi, że to obowiązek rodziny, i równie dużą, która mówi, że powinny się tym zajmować odpowiednie instytucje. Z tym że największa grupa badanych odpowiada, że i jedno, i drugie: że to jest oczywiście obowiązek rodziny, ale ta rodzina bez wsparcia instytucji sama nie da sobie rady.

Nie chodzi o kolejne 500+ dla seniorów, bo za kilka lat mielibyśmy znowu to samo, co mamy teraz: krytyka transferów, opowieści o tym, że ktoś tam trzyma dziadka w piwnicy, doi państwo, a staruszek nie ma co jeść... Oczywiście, świadczenie mogłoby być jednym z elementów systemu, ale najważniejsze byłoby zaprogramowanie odpowiednich instytucji. Mogłyby być one nawet rynkowe, jak to ma przecież miejsce w krajach skandynawskich, ale to państwo musiałoby wyegzekwować od nich odpowiednią jakość. Partia, która by coś takiego opowiedziała i potem zrealizowała, zdobyłaby na przyszłość wiarygodność, że jest w stanie tego typu reformy przeprowadzić również w przypadku ochrony zdrowia, edukacji czy każdej innej sfery usług publicznych. Od czegoś trzeba zacząć, by wyjść z tej pułapki braku zaufania.

Widzę tu też trochę politycznego pragmatyzmu, żeby nie powiedzieć: cynizmu. Młodzi są kompletnie niezainteresowani usługami publicznymi, więc to nie do nich trzeba kierować programy dotyczące tych usług, a poza tym demografia jest nieubłagana: młodzi z roku na rok są coraz mniej znaczącą siłą polityczną, za to seniorów przybywa.

SS: Na pewno można powiedzieć, że lewica nie może się satysfakcjonować tym, że ma duże poparcie w młodym pokoleniu. To nie jest droga do zdobycia władzy w Polsce. Z wielu powodów. Te roczniki są dwa razy mniej liczne niż chociażby za moich czasów, ponadto dla młodych często bardziej racjonalną strategią jest dziś strategia wyjścia z systemu niż inwestowania w państwo i wchodzenia w zakład, czy politycy dowiozą im państwo opiekuńcze. I w tym sensie relacja z młodym pokoleniem nie jest dla lewicy dobrą podstawą do budowy szerokiego elektoratu. Poza tym pamiętajmy, że w kwestii opieki senioralnej mówimy o dwóch pokoleniach: seniorach, którzy potrzebują pomocy, ale też o osobach, które muszą się nimi opiekować. Mówimy więc właściwie o dwóch z trzech pokoleń, na jakie możemy podzielić elektorat polityczny.

PS: Opieranie szans wyborczych na poparciu najmłodszych grup wyborców jest ryzykowne również dlatego, że ich łaska na pstrym koniu jeździ. W najmłodszej grupie skłonność do wyborów skrajnych, radykalnych jest dużo większa niż w grupach starszych. I trudno tu mówić o elemencie socjalizacyjnym, czyli że dzisiejsza lewicowa młodzież w dalszym życiu na pewno nadal będzie się identyfikować jako lewicowcy.

Przez ostatnie 30 lat nie zmieniało się jedno: w najmłodszej grupie wiekowej bardzo duże poparcie dostawał Janusz Korwin-Mikke i jego ruch w różnych odsłonach, ale ci wyborcy, kiedy się starzeli, już na niego nie głosowali. Po prostu jest tak, że na Korwin-Mikkego głosuje się w pewnym wieku, a potem się z tego wyrasta. Może nawet niektórzy się tego nie wstydzą, ale w każdym razie już nie głosują.

I tak samo fakt, że młodzi chcą głosować dziś na lewicę, nie musi wcale oznaczać, że lewica może sobie snuć mocarstwowe plany na podstawie ich głosów za 5, 10, 15 lat. Zwłaszcza jeśli głosują na nią ze względu na najbardziej radykalne postulaty kulturowe. Młodzież może być dodatkiem, ale nie może być filarem wyniku wyborczego żadnej partii, w tym lewicy

—rozmawiał Michał Płociński

Przemysław Sadura (ur. 1977) – dr hab. socjologii, członek zespołu „Krytyki Politycznej", pracownik naukowy Instytutu Socjologii UW

Sławomir Sierakowski (ur. 1979) – socjolog, szef „Krytyki Politycznej", pracownik naukowy Niemieckiego Instytutu Polityki Zagranicznej (DGAP), publicysta „Polityki"

Plus Minus: W waszych badaniach na pytanie o przykłady dobrze działających państw Polacy – tak z klasy średniej, jak i niższej, z wielkich miast i z prowincji – odpowiadają: Norwegia. Cenimy po prostu kraje bogate czy może jednak ciągnie nas do państwa opiekuńczego?

Przemysław Sadura: Zdecydowanie zaszła jakaś zmiana, i to niemała. Jeszcze dekadę temu, gdy pytano, co świadczy o dobrze działającym państwie, Polacy skupiali się na takich kwestiach, jak gospodarka, rynek pracy, armia, a teraz jest to jakość życia. Za tym idzie wysoka jakość usług publicznych, czyli państwo, które jest w stanie zadbać o dobrostan obywatela. Ale nie do końca jest tak, że klasowość nie ma wpływu na nasze wyobrażenia o dobrze działających państwach, bo dla Polaków z klas niższych, z prowincji, alternatywą dla Norwegii są Szwajcaria czy Niemcy, a w szczególności Bawaria, czyli jednak konserwatywne walfare state, państwo dobrobytu. W mniejszym stopniu kształtuje ono wyobrażenia wielkomiejskiej klasy średniej, u której kraje skandynawskie są pierwszym spontanicznym wyborem, czyli tym, co w branży badawczej nazywamy „top of mind".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi