Wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie z 9 lutego 2021 r. przejdzie do historii jako precedens sprawiedliwy i mądry. Nie ma dowodów na to, że Edward Malinowski „jest współwinny śmierci kilkudziesięciu Żydów, którzy ukrywali się w lesie i zostali wydani Niemcom", jak napisała prof. Barbara Engelking w książce „Dalej jest noc". Tym samym bezzasadne jest pomówienie go o współudział w tej zbrodni, a stronę pozywającą, czyli Filomenę Leszczyńską, bratanicę Malinowskiego, należy przeprosić.
Tylko tyle i aż tyle. Sąd nie wypowiedział się w kwestii profilu moralnego wspomnianego Malinowskiego, okupacyjnego sołtysa wsi Malinowo na Podlasiu, nie ocenił też wartości naukowej dwutomowego dzieła, którego część stanowi opracowanie prof. Engelking. Nie orzekł także, co jest, a co nie jest naruszeniem dobrego imienia oraz godności narodu polskiego. Bo żadna z tych kwestii do kompetencji sądu nie należy. W ten sposób warszawski Sąd Okręgowy sprawnie przepłynął między Scyllą a Charybdą wygórowanych oczekiwań kibiców obu stron tego sporu.
A grono to liczne, obejmujące spore segmenty kraju, a także bliższą i dalszą zagranicę. Z jednej strony jest to chociażby Reduta Dobrego Imienia, która wspierając powódkę, aprobowała też wniosek jej prawnego pełnomocnika, domagającego się od pozwanych redaktorów pracy zbiorowej, profesorów Jana Grabowskiego i Barbary Engelking, wpłacenia na rzecz pozywającej 100 tysięcy złotych oraz przeproszenia pani Leszczyńskiej za pośrednictwem kosztownych ogłoszeń w czołowych polskich mediach. Z drugiej – wpływowe środowiska naukowe, społeczne oraz medialne w Polsce, Europie Zachodniej, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, które apelowały, by sąd w ogóle tej sprawy nie rozpatrywał, gdyż podobne procedury, jak uważają, nie powinny mieć miejsca w demokratycznym państwie prawa.
Czy sąd mógł zdecydować inaczej? – zastanawia się publicysta „Tygodnika Powszechnego" Wojciech Pięciak. „Szukając odpowiedzi, sięgnijmy po analogię. Od wielu lat toczy się w Polsce dyskusja na temat ujawniania materiałów tajnych służb PRL. Od historyka (czy dziennikarza), który chce postawić tezę, że konkretny człowiek wymieniony z nazwiska donosił tym służbom, wymaga się dziś wiele: solidnych dowodów, nie poszlak. Czy podobnych oczekiwań nie można formułować wobec historyka (czy dziennikarza), który twierdzi, że ktoś wymieniony z nazwiska wydawał Żydów?".
Wolność nauki kontra godność narodu
Niestety, oceny tak wyważone jak opinia Pięciaka są u nas wyraźnie odosobnione. Wyrok nie mógł bowiem zadowolić ani jednej, ani też drugiej grupy ideowych kibiców, stojących za plecami pozwanych bądź powódki. Szczególnie w sytuacji, gdy ton wypowiedziom przedstawicieli owych dwóch grup nadają ludzie prowadzący ze sobą zażartą wojnę na słowa, a czasem już na pięści. Dla nich nie jest to bynajmniej jakaś przykra konieczność, lecz pożądany stan walki, poziom wrzenia adrenaliny, której im widać brakuje w życiu osobistym. Wykorzystują więc każdą okazję, by konflikt ten eskalować. To podgrzewanie stygnącej patelni ma na celu nieustanną mobilizację zwolenników, ale też zagarnięcie pod własne sztandary ostatnich niezwerbowanych, którym z różnych powodów ta polsko-polska wojenka się nie podoba.