CNN podał w środę popołudniu (czasu warszawskiego), że Donald Trump wycofa się z przecież i tak bardzo ogólnego porozumienia paryskiego o redukcji emisji dwutlenku węgla. W ten sposób obok sporu o ogromny (65 mld USD w ub.r.) deficyt handlowy w wymianie między RFN i USA oraz o zbyt niskie (1,2 proc. PKB) wydatki Niemiec na obronę doszedł kolejny punkt zapalny między Waszyngtonem i Berlinem.
– To jest kryzys w stosunkach dwustronnych o wymiarze historycznym. Niemcy były przecież do tej pory jednym z najbardziej atlantyckich krajów Europy – mówi „Rz" prof. Gabriel Felbermayr, szef centrum handlu międzynarodowego w prestiżowym instytucie Ifo w Monachium
Właśnie w Monachium trzy dni temu na zjeździe siostrzanej partii CSU Angela Merkel z kuflem piwa w ręku wypowiedziała o Ameryce słowa, które obiegły świat. Bo żaden z powojennych kanclerzy nie odważył się porównać relacji Niemiec z Ameryką do tych z Rosją.
– Czasy, w których mogliśmy w pełni polegać na innych, do pewnego stopnia minęły. Doświadczyłam tego w ostatnich dniach. My, Europejczycy, musimy naprawdę wziąć nasz los we własne ręce. Oczywiście powinniśmy zachować przyjazne stosunki z USA i Wielką Brytanią, a także z innymi sąsiadami, łącznie z Rosją. Ale mimo to musimy walczyć sami o naszą przyszłość.
Merkel ostatnie dni spędziła w towarzystwie Trumpa, najpierw na spotkaniu NATO w Brukseli, później na szczycie G7 w Taorminie na Sycylii. Amerykański przywódca kilkakrotnie ostro skrytykował wówczas Berlin za nadwyżkę handlową i niedotrzymywanie zobowiązań odnośnie finansowania wspólnej obrony. Ale zawsze opanowana kanclerz dwa lata temu zrobiła wszystko, aby wygasić skandal z podsłuchiwaniem przez NSA jej osobistego telefonu i utrzymać dobre relacje z Barackiem Obamą. Dlaczego teraz poszła na zwarcie?