Odbył się bez jakichkolwiek problemów. Pojawiły się natomiast nowe kłopoty. Tym razem już nie u przewoźnika i nie u Boeinga, ale u jego małych dostawców. Teraz to linie lotnicze muszą przekonać rynek, że podróż ich samolotami jest bezpieczna. A dostawcy obawiają się spadku zamówień od ich największego, a często jedynego, klienta.
Alaska Airlines zmuszone były uziemić 65 takich maszyn po tym, jak 5. stycznia B737 MAX-9 podczas rejsu z Portland w stanie Oregon do Ontario w Kalifornii w powietrzu doszło do poważnej awarii. Źle umocowane drzwi zapasowe znajdujące się w połowie kabiny, tuż za skrzydłami zostały wyrwane. Tylko dlatego, że nikt tam nie siedział, nie skończyło się tragedią.
Pełne zaufanie
Żeby przekonać pasażerów, że MAXy Alaska Airlines , to maszyny którym można ufać, odpowiedzialna za siatkę w tej linii Constance von Muehlen usiadła podczas pierwszego lotu po przeglądzie koło feralnych drzwi. Jak powiedziała po wylądowaniu ekipom telewizyjnym oczekującym w San Diego chciała w ten sposób dowieść, że ma pełne zaufanie do mechaników i wykonanych przez nich prac.
W podobnym tonie wypowiadał się wcześniej prezes Alaska Airlines, Ben Minicucci. — Oczekujemy, że kiedy już wszystkie MAXy-9 wrócą na siatkę nie będzie kłopotów z ich wypełnieniem — mówił w CNN.
Pasażerowie tego samego lotu przyznali po wylądowaniu, że początkowo nie zdawali sobie sprawy jakim typem maszyny lecą. Kiedy się dowiedzieli, paniki nie było. Wychodzili z założenia, że akurat ten samolot jest z pewnością jednym z najbardziej bezpiecznych na świecie. Tyle, że rejs nie wystartował o czasie. Powodem był późniejszy wylot maszyny z Seattle, gdzie był serwisowany w fabryce Boeinga.