Zarzuty, jakie w nocy ze środy na czwartek Izba Reprezentantów przegłosowała, są ciężkie. Po pierwsze stosunkiem 230 za do 197 przeciw posłowie uznali, że Donald Trump nadużył władzy, starając się wymusić na Ukrainie przekazanie kompromitujących materiałów na Joe Bidena i jego syna Huntera. W tym celu wstrzymał pomoc wojskową dla kraju prowadzącego wojnę z Rosją oraz groził anulowaniem wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Białym Domu. Po wtóre 229 deputowanych przy sprzeciwie 198 uznało, że prezydent blokował dochodzenie w tej sprawie w Kongresie. W szczególności wydał zakaz swoim pracownikom udziału w przesłuchaniach przed deputowanymi.
Głosowanie przebiegało wedle linii partyjnych: wszyscy republikanie stanęli w obronie prezydenta, natomiast tylko trzech demokratów odmówiło potępienia prezydenta. W historii Ameryki jedynie dwóch prezydentów, Andrew Johnson (z powodu niezgodnego z prawem odwołania sekretarza obrony) oraz Bill Clinton (w wyniku skłamania pod przysięgą w sprawie romansu z praktykantką w Białym Domu Moniką Lewinsky), zostało postawionych w stan oskarżenia przez Izbę Reprezentantów.
Dowiedz się więcej: Czy Trump może zostać odwołany ze stanowiska?
Richard Nixon wolał w 1974 r. uprzedzić ten ruch i sam podał się do dymisji. Zrobił to, bo wiedział, że skandal związany z założeniem podsłuchów w siedzibie Partii Demokratycznej w budynku Watergate jest tak wielki, że w następnym etapie Senat odsunie go od władzy. Tak się jednak nie stało ani z Johnsonem, ani z Clintonem. I nie ma szans, aby podobny los spotkał Trumpa. Republikanie nie tylko mają większość w izbie wyższej Kongresu, ale w przypadkach impeachmentu podejmuje ona decyzje większością 2/3.
W przeciwieństwie do przesłuchania Clintona, które było prowadzone w porozumieniu demokratów z republikanami, przewodniczący republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell w ogóle nie chce podjąć w tej sprawie rozmów z szefem senackiej frakcji demokratycznej Charlesem E. Schumerem. To sygnał, że podobnie jak w Izbie Reprezentantów sprawa Trumpa będzie oceniana z perspektywy interesów partyjnych, a nie ochrony amerykańskiej demokracji.