W Polsce marnuje się ok. 9 mln ton żywności rocznie, czyli 235 kg na mieszkańca. Tak mówią szacunki sprzed około dziesięciu lat. – Od tamtego czasu nastąpił postęp technologiczny, szczególnie w obszarze produkcji. Można się spodziewać, że ten sektor ograniczył marnowanie jedzenia – mówi Marek Borowski, prezes zarządu Federacji Polskich Banków Żywności. Dodaje, że obecnie około 50 proc. marnują osoby indywidualne. Na kolejnych miejscach są produkcja, przetwórstwo i dystrybucja.
Federacja, którą reprezentuje Borowski, skupia 32 banki żywności działające w całej Polsce. Rocznie dystrybuują około 100 tys. ton jedzenia. Pozyskują je m.in. z programów unijnych, od producentów i ze zbiórek produktów spożywczych. Współpracują od dłuższego czasu z sieciami handlowymi, a w 2017 r. pozyskały tą drogą około 8 tys. ton żywności. Jedzenie trafia do około 1,8 mln potrzebujących, m.in. rodzin wielodzietnych, domów dziecka, jadłodajni i domów pobytu dla osób starszych.
Inne organizacje, głównie Caritas, dystrybuują zbliżony wolumen pożywienia, jak banki żywności. Jednak to wciąż zaledwie kilka procent jedzenia, które się marnuje. By było inaczej, ustawę o przeciwdziałaniu marnotrawieniu żywności przygotował senator PO Mieczysław Augustyn. Podobna regulacja od 1 stycznia obowiązuje w Czechach.
Polski projekt przewiduje, że sklepy, które nie będą oddawały jedzenia organizacjom pozarządowym, zapłacą karę w wysokości 10 gr za każdy kilogram niesprzedanej żywności. By proces legislacyjny szedł szybciej, senator PO przestał być sprawozdawcą projektu, a tę rolę objął Antoni Szymański z PiS.
Prace jednak toczą się wolno. Powodem są zastrzeżenia m.in. Ministerstwa Rolnictwa. Projektem komisje senackie mają się znów zająć w lutym, jednak przed nim jeszcze długa droga. – Jeśli projekt zostanie przyjęty jako senacki, będzie musiał przejść cały proces legislacyjny w Sejmie, zanim znów trafi do naszej izby – mówi Szymański.