Piotr Prusinowski: Nie znoszę szkodników, ignorantów i karierowiczów w SN

Naprawdę mieliśmy dobry Sąd Najwyższy. A potem przyszło kilku „fachowców-patriotów” i czego nie dotknęli, to zniszczyli – mówi Piotr Prusinowski, prezes SN kierujący pracą Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych.

Publikacja: 26.08.2024 04:30

Piotr Prusinowski

Piotr Prusinowski

Foto: PAP/Rafał Guz

2 września 2024 r. przestaje pan pełnić funkcję prezesa Izby Pracy. To były trudne trzy lata?

Domyślałem się, że prezesura SN to coś więcej niż spacerek z moją ciocią po sopockim molo. Nie przypuszczałem jednak, że pomost tego „mola” będzie stale prowadził pod górkę. Kończę moją misję z poczuciem ulgi, bo już za kilka dni pełnometrażowo zajmę się tym, co pożyteczne i co lubię, czyli prawem pracy i ubezpieczeniami społecznymi. Jednocześnie dostrzegam symbolikę. Jestem ostatnim urzędującym prezesem Sądu Najwyższego, kierującym izbą, której status nie jest kwestionowany lub który nie jest neosędzią. W takim miejscu jesteśmy. Smutne, prawda?

Co było najtrudniejsze?

Nie do zniesienia są trzy rzeczy. Pierwsza to patrzenie, jak politycy ze swoimi „prawnikami” zniszczyli i dalej niszczą Sąd Najwyższy. Tyle lat twórczego budowania, wspólnego wysiłku, naprawdę mieliśmy dobry Sąd Najwyższy, na europejskim poziomie. A potem przyszło kilku „fachowców-patriotów” i czego nie dotknęli, to zniszczyli. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Drugą dojmującą kwestią jest codzienne oglądanie członków Izby Dyscyplinarnej, którzy po tych wszystkich bezeceństwach, po tak bezczelnym łamaniu podstawowych standardów, po tylu cierpieniach, które wyrządzili, przechadzają się po naszych sądowych korytarzach w chwale „sędziów Sądu Najwyższego”. Jak to widzę, to się radykalizuję – ręce zaczynają mi „chodzić”. Ostatnia sprawa to również ciężki przypadek. Znam wielu sędziów „pracusiów” – to profesjonaliści. Na szybki awans do Sądu Najwyższego, „kuchennymi drzwiami”, przed skompromitowaną neo-KRS, zdecydowało się jednak tylko dwóch, dotychczas szerzej nieznanych. Pozostali, których można liczyć na setki, zachowali się, jak trzeba, jak sędziowie. To budujące, a zarazem tragiczne. Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych liczy dziś 16 sędziów (a powinno być 22), w tym sześciu neosędziów, z których tylko dwóch wcześniej zajmowało się zawodowo prawem pracy i ubezpieczeniami społecznymi. Przyznam, że nie znam drugiego kraju, w którym do Sądu Najwyższego awansuje się osoby, które nie zajmowały się tym profilem prawa, w którym mają orzekać. To chore. Tak nie może być. Musi się tu zadziać taka zwykła ludzka sprawiedliwość. Już niedługo.

Czytaj więcej

Prezes Prusinowski bez dyscyplinarki za słowa o funkcjonowaniu SN

Miał pan pomysł na prezesurę?

Tak. Jak prezydent mnie wskazał, to wyłączyłem telefon i poszedłem do mojego „zaczarowanego” lasu. Tam wszystko jest prostoduszne, w koronach drzew nie ma fałszywych akordów. Uzyskałem odpowiedzi. Pierwsze zadanie – utrzymać dotychczasowy wysoki poziom orzecznictwa – nie było trudne. Moje koleżanki i moi koledzy ze starego składu izby to „pierwsza liga” prawnicza. Mogę tak mówić, bo nie sądzę, aby ktokolwiek w Polsce – chyba że szwankuje na umyśle – chciałby z tym polemizować. Drugie zadanie sprowadzało się do stabilizowania. W Izbie Pracy zawsze między pracownikami a sędziami panowały pogodne, familiarne relacje. Miałem takie marzenie, aby pracownicy sekretariatów mimo tej „burzy bezprawia” demolującej Sąd Najwyższy nadal przychodzili do przyjaznego, stabilnego miejsca, aby się uśmiechali. Myślę, że choć izba stale była „na pierwszej linii”, to w części ten zamysł się powiódł. Trzeci cel, jaki sobie postawiłem, był nietypowy. Uznałem, że Izba Pracy powinna być schronieniem dla prześladowanych sędziów. W obliczu zła nikt nie może zostać sam. Przepraszam tych wszystkich, do których nie dotarłem. Dziękuję tym wszystkim, którzy ramię w ramię pomagali. Szczególnie wyróżnię, bo o tym mało się mówi, adwokatów. Tak, w Polsce są adwokaci wielkiego serca. Michał Gajdus i Piotr Zemła – z konieczności wymienię tylko dwóch, bo z nimi najwięcej pracowałem – dopisali wraz z dziesiątkami innych piękny rozdział do historii adwokatury. Przez gabinet prezesa Izby Pracy „przeszło” łącznie 35 prześladowanych dyscyplinarnie sędziów. Myślę, że czterech moich poprzedników, urzędujących od 1990 do 2021 r., nie gościło łącznie tylu sędziów sądów powszechnych, co ja przez te trzy lata. To trochę zabawne i straszne zarazem, ale w trakcie mojego prezesowania dłużej przebywałem jako obrońca na rozprawach w Izbie Dyscyplinarnej i Izbie Odpowiedzialności Zawodowej, niż sądziłem w Izbie Pracy i Ubezpieczeń Społecznych.

Sam pan bronił prześladowanych sędziów?

Nie, w ich obronę zaangażowało się wielu „starych” sędziów SN. Wymienię najaktywniejszych: prezes Michał Laskowski, sędziowie Jarosław Matras, Tomasz Artymiuk, Paweł Wiliński, Włodzimierz Wróbel. Warto to podkreślać, bo w tym samym czasie prezes Małgorzata Manowska promowała działalność Izby Dyscyplinarnej. Tak to już jest, jak statek nabiera wody, to cześć załogi dba, aby wszyscy pasażerowie wsiedli do szalup, są jednak tacy, którzy wolą w tym czasie majstrować przy zaworze dennym.

Wyczuwam, że jest pan negatywnie nastawiony do neosędziów?

Wszelkie podziały ograniczają. Na neosędziów z Sądu Najwyższego patrzę jak na „zasób”. Państwowcy są matematykami, wybierają plusy, a odrzucają minusy. Spośród 55 neosędziów w Sądzie Najwyższym znajdzie pani ignorantów prawnych, karierowiczów, cyników, ale również nieliczną, jednak istniejącą grupę, która tak samo „czuje Polskę” jak ja. To wybitni prawnicy z dorobkiem, którzy już dawno zrozumieli, w co „wdepnęli”, i od dawna zachowują się godnie, za co zresztą są prześladowani. Odpowiadając na pytanie: tak, nie znoszę „szkodników”, a za takich uważam ignorantów, karierowiczów i cyników. Jestem za ich usunięciem z Sądu Najwyższego. A teraz powiem coś, za co pewnie wielu okrzyknie mnie „obrońcą neonów”. Mam to gdzieś. Za zaszczyt poczytuję sobie znajomość z sędzią Grzegorzem Żmijem (i jeszcze z kilkoma innymi). Wszystko w mojej duszy „gra” i mówi, że jest on sędzią Sądu Najwyższego. W mojej jaźni podział na „neo” i „paleo” jest uproszczeniem. Schematem. Prawdziwą miarą pozostaje zdolność do aktywnej negacji tego, co w mojej ocenie niepraworządne, nawet jeśli jest to destrukcyjne dla mnie samego. Grzegorz Żmij to ma i tak czyni. To jest „zasób” potrzebny Polsce. Tak to widzę. Liczy się człowiek, a nie jego koszula.

Czytaj więcej

Sędzia Prusinowski o modelu działania prezes Manowskiej

Największy sukces jako prezesa?

Zaskoczę panią. Za największy sukces uważam obronę prześladowanych sędziów. Tak sobie myślę, że ten, co daje, jest szczęśliwszy od tego, co bierze. Izba Pracy w czasie bezprawia była bezpieczną przystanią, stała się „firmą” samą w sobie. Spotykam się często z sędziami z wielu miast – czuję ten szacunek. To coś unikatowego. Nie chodzi o to, że jestem prezesem SN, to bezwartościowa pozłota, prawdziwą wartością jest prawo kierowania właśnie tą izbą. Sędziowie izby zrobili, co do nich należy. Nie byli jak trawa na wietrze. Nie ugięli karku. Są sędziami. Wszystko, a zarazem nic wielkiego.

A może będzie pan kandydował na prezesa na kolejną kadencję?

Dziś to niemożliwe.

Dlaczego?

Kreacja prezesa Sądu Najwyższego to proces złożony z dwóch aktów. Pierwszy polega na wyborze trzech kandydatów przez zgromadzenie sędziów danej izby SN. Drugi sprowadza się do powołania przez prezydenta jednego z wybranych na stanowisko prezesa. W Izbie Pracy pierwszy element w najbliższym czasie się nie zdarzy.

A jakie są przeszkody?

W lutym 2024 r. Zgromadzenie Sędziów Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych podjęło uchwałę o bezterminowym odroczeniu zgromadzenia do czasu wprowadzenia zmian przywracających praworządność w Sądzie Najwyższym. Do dziś zmiany nie nastąpiły. Nie mam zatem podstaw do zwołania zgromadzenia i wyboru kandydatów na prezesa.

Co się zatem wydarzy?

Od 3 września 2024 r. uprawnienia „prezesowskie” przejdą na najstarszego stażem przewodniczącego wydziału, czyli w naszym przypadku na sędziego Dawida Miąsika. Tak stanowi ustawa – Prawo o ustroju sądów powszechnych, którą stosuje się odpowiednio do Sądu Najwyższego.

Nie obawia się pan, że izba trafi w ręce któregoś z neosędziów?

Istnieje taka możliwość. Zgodnie z art. 15 § 3 w związku z art. 13a § 1 ustawy o Sądzie Najwyższym, jeżeli kandydaci na stanowisko prezesa Sądu Najwyższego nie zostali wybrani zgodnie z zasadami określonymi w ustawie, prezydent Rzeczypospolitej Polskiej niezwłocznie powierza wykonywanie obowiązków prezesa Sądu Najwyższego wskazanemu przez siebie sędziemu Sądu Najwyższego. Pan prezydent już 3 września 2024 r. może skorzystać z tego uprawnienia, jest tylko jeden warunek. Jego akt „powierzenia” musi być opatrzony kontrasygnatą pana premiera, czyli pana Donalda Tuska. Wynika to z art. 144 § 2 Konstytucji RP, który stanowi, że akty urzędowe prezydenta Rzeczypospolitej wymagają dla swojej ważności podpisu prezesa Rady Ministrów, który przez podpisanie aktu ponosi odpowiedzialność przed Sejmem. Wprawdzie art. 144 § 3 konstytucji przewiduje, że wymóg z § 2 art. 144 nie dotyczy „powołania prezesów Sądu Najwyższego”, jednak „powierzenie wykonywania obowiązków Prezesa Sądu Najwyższego” z art. 15 § 3 w związku z art. 13a § 1 ustawy o Sądzie Najwyższym to nie to samo, co „powołanie prezesa Sądu Najwyższego” z art. 144 § 3 konstytucji. Powołanie przez prezydenta musi zostać poprzedzone, po pierwsze, „zasięgnięciem opinii Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego”, a po drugie, powinno być dokonane „spośród trzech kandydatów wybranych przez zgromadzenie sędziów izby”. Tylko w takim wypadku pan prezydent nie potrzebuje kontrasygnaty. I wszystko stało się jasne dla każdego, kto wierzy, że dwa plus dwa równa się cztery. To nie są trudne sprawy.

Myśli pan, że wymienione przepisy zostaną tak samo zinterpretowane przez panią prezes Małgorzatę Manowską i pana prezydenta Andrzeja Dudę?

Nie mam złudzeń, że dla niektórych prawników dwa plus dwa to jednak sześć. Przez ostatnie lata przyglądałem się działalności pani prezes oraz pana prezydenta i doszedłem do przekonania, że oni nie interpretują przepisów, oni je używają dla zabezpieczenia swoich interesów. To taka różnica, jak między „Panem Tadeuszem” napisanym trzynastozgłoskowcem a żonglerką trzema piłeczkami. Niby to sztuka i to sztuka, ale tak sobie myślę, że Adam Mickiewicz to jednak nie zajmował się przydrożnym kuglarstwem.

Mocno powiedziane.

Niedługo się przekonamy. Nie mam tu nadziei.

Co dzieje się w sprawie pańskich dyscyplinarek?

Pani prezes Małgorzata Manowska w czterech sprawach próbowała wszcząć wobec mnie postępowanie dyscyplinarne i usunąć z zawodu. W dwóch sprawach się nie udało, bo nawet w jednej z nich skład złożony z „neosędziów” uznał, że zarzuty są bezpodstawne. Toczą się jeszcze dwie sprawy, ich wartość merytoryczna jest tak samo „mocna”. Ciekawostką jest to, że w jednej z tych spraw (chodzi o moją działalność przed Izbą Dyscyplinarną) zażalenie na moją niekorzyść wniósł również prokurator generalny. Uśmiecham się, bo jestem ciekaw, czy obecna prokuratura dalej popiera te głupoty. Swoją drogą sprawa postępowań dyscyplinarnych obrazuje stan umysłów tej „dobrozmianowej” patologii. Czy słyszała pani, aby w jakimś cywilizowanym kraju niemal wszyscy prezesi SN mieli postępowania dyscyplinarne grożące złożeniem z urzędu sędziego? Wygląda to nie na Sąd Najwyższy, ale na krąg Stefana „Siary” Siarzewskiego z filmu „Kiler”. Tam jednak przynajmniej było wesoło.

Naraził się pan mocno I prezes SN. Z perspektywy czasu warto było?

Warto. Powiem, co czuję. W październiku i listopadzie zostałem poproszony o wykłady na szkoleniach sądów apelacyjnych w Krakowie, Poznaniu i Białymstoku. Po latach „odstawki” wracam do gry. Spotkam się z setkami sędziów, będziemy rozmawiać, śmiać się, uczyć się prawa, tworzyć wspólnotę. Ja nie mam problemu patrzeć im w oczy. Co w sercu, to na dłoni. Nie chowam się przed nimi, rozmawiam z każdym. To są ciekawe i trudne rozmowy. Sędziowie są wymagający. Nie trawią fałszu. Proszę zapytać prezes Małgorzatę Manowską, kiedy ostatnio spotkała się z sędziami in gremio, a nie z wyselekcjonowaną, wąską, „swoją” grupą, i czy jakikolwiek sąd w Polsce ją w ostatnich latach zaprosił. Tak, warto było stać w prawdzie i bronić praworządności, dziś nie trzeba się chować i spuszczać wzroku. To dla sędziego rzeczy fundamentalne.

Widzi pan jakąś szansę na rozwiązanie patu, jaki powstał w sprawie Marcina Romanowskiego i wniosku o jego aresztowanie?

 Ta sprawa, podobnie jak sprawa Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego, ukazuje jak w soczewce bezład, w jakim znalazło się sądownictwo na skutek „reform” pana prezydenta i posłów Zjednoczonej Prawicy. Chyba o to chodziło, aby chronić swoich. Nie znajduję innego wytłumaczenia. Nietykalność polityków może wydawać się atrakcyjna, ostatecznie prowadzi jednak do wynaturzeń trudnych do zniesienia.

Co pan myśli o decyzji prezydenta w sprawie zmian w KRS?

Przypomina mi to postępowanie Piłata, który roztrząsa quid est veritas. Tymczasem o prawdzie nie wystarczy rozmawiać, to jałowe. Prawdę trzeba urzeczywistniać. Jest jak źródlana woda. Decyzja pana prezydenta w ostateczności oznacza, że przez najbliższy rok organ konstytucyjny zwany Krajową Radą Sądownictwa nie będzie w istocie funkcjonował. To pustynia. Brak powołań na sędziów, brak awansów, wakaty, zwiększenie zaległości, frustracje obywateli. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego Piłat w niektórych kościołach chrześcijańskich jest czczony.

Czy obecni sędziowie członkowie KRS powinni dostawać pieniądze za to, że w niej zasiadają?

Ja bym im jeszcze dopłacił, byle coś wreszcie zrobili dla Polski, czyli jak najszybciej odeszli i przestali zatruwać sądownictwo.

2 września 2024 r. przestaje pan pełnić funkcję prezesa Izby Pracy. To były trudne trzy lata?

Domyślałem się, że prezesura SN to coś więcej niż spacerek z moją ciocią po sopockim molo. Nie przypuszczałem jednak, że pomost tego „mola” będzie stale prowadził pod górkę. Kończę moją misję z poczuciem ulgi, bo już za kilka dni pełnometrażowo zajmę się tym, co pożyteczne i co lubię, czyli prawem pracy i ubezpieczeniami społecznymi. Jednocześnie dostrzegam symbolikę. Jestem ostatnim urzędującym prezesem Sądu Najwyższego, kierującym izbą, której status nie jest kwestionowany lub który nie jest neosędzią. W takim miejscu jesteśmy. Smutne, prawda?

Pozostało 95% artykułu
Podatki
Skarbówka zażądała 240 tys. zł podatku od odwołanej darowizny. Jest wyrok NSA
Prawo w Polsce
Jest apel do premiera Tuska o usunięcie "pomnika rządów populistycznej władzy"
Edukacja i wychowanie
Ferie zimowe 2025 później niż zazwyczaj. Oto terminy dla wszystkich województw
Praca, Emerytury i renty
Ile trzeba zarabiać, żeby na konto trafiło 5000 zł
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Prawo karne
Rząd zmniejsza liczbę więźniów. Będzie 20 tys. wakatów w celach