Jak się zaczęła pana przygoda ze sportowymi rzeźbami? Czy ma pan jakieś doświadczenia rodzinne albo prywatne związane ze sportem?
Do sportu doszedłem dzięki rzeźbie. Wszystko zaczęło się od tego, że postanowiłem zrezygnować z formy rzeźby syntetycznej, abstrakcyjnej, by pokazywać współczesnego człowieka i to bardziej realnie. Kiedy go wyniosłem w górę, potrzebowałem ludzkich modeli, które pasują do liny, podtrzymującej rzeźbę w powietrzu, i są do niej niejako naturalnie przywiązani: cyrkowcy, akrobaci. W końcu sportowcy.
To się wiązało ze stworzeniem pojęcia rzeźby balansującej?
Tak. Tak zwani balansjerzy związani byli z okresem transformacji po 1989 r., gdy tworzyłem sztukę krytyczną. Kiedy przechodziliśmy do nowego ustroju ten rodzaj ekspresji, służący pokazaniu człowieka balansującego na krawędzi, walczącego o utrzymanie się na niej, zagrożonego upadkiem – stał się formą symboliczną, podobnie jak lina. To nie tylko moje wrażenia. Przeczytałem opinię amerykańskiego krytyka, piszącego po mojej wystawie w Miami, który stwierdził, że lina, jaką pokazuję, jest przeciągnięta między jednym a drugim ustrojem, między dążeniem do wartości europejskich, a tym, co nas trzymało w poprzednim, wschodnim ustroju. Oczywiście, miałem istotne życiowe doświadczenia z tym związane. Studiowałem w Gdańsku w gorącym okresie, gdy dochodziło do napięć w 1968 i 1970 r.
Czytaj więcej
Cenne figury aniołków, dzieła późnego renesansu, skradzione zostały przed 1972 rokiem, a odnalazły się w 2008, gdy wystawiono je na sprzedaż w jednym z warszawskich domów aukcyjnych. Proces sądowy, ustalający skąd pochodzą, trwał kilkanaście lat.
Trafił pan na okres, który jest pokazany w „Człowieku z marmuru” Andrzeja Wajdy?
Dokładnie. Na co dzień miałem w oczach pejzaże, szczególnie te poranne, pokazane w filmie, moja dziewczyna przyjeżdżała bowiem pociągiem do Gdańska w miejscu, gdzie padły strzały. To wartość ideowa. Inne moje prywatne doświadczenia, formalne i mniej dramatyczne, np. związane są z wnuczką, która w Krakowie ćwiczyła gimnastykę artystyczną. Oglądałem jej ćwiczenia i stała się dla mnie piękną inspiracją i idealną modelką. Ostatecznie od traktowanej krytycznie sztuki przeszedłem do egzystencji sportowca. Jedna z ważniejszych rzeźb balansujących odnosiła się do kół gimnastycznych, a dowcip polegał na tym, że akrobata ćwiczący na nich, nawet gdy kółko się zerwało - utrzymywał równowagę i nie upadał. To jest jeden z rodzajów ekspresji artystycznej, a i ideowości, do których przeszedłem długą drogę.
A jak zetknął się pan z Komitetem Olimpijskim?
Jeden z animatorów sztuki w Częstochowie stworzył grupę, z którą realizowaliśmy artystyczny tour po Polsce, m.in. z Jurkiem Dudą-Graczem, Marianem Michalikiem czy Tomkiem Sętowskim. Na wystawie w galerii Muzeum Sportu przy PKOl zaprezentowałem rzeźbę gimnastyczki zainspirowaną wnuczką, którą wielce zachwycił się muzealny kurator. Nominował nas do Lauru Olimpijskiego i takim nawet nas uhonorowano.