W 2020 r. przegłosowano prawo aborcyjne w Argentynie, ale potem nastąpił konserwatywny zwrot i dziś na czele państwa stoi Javier Milei, polityczny joker, często porównywany do Donalda Trumpa. Jak wygląda życie codzienne po roku tej prezydentury?
Są rzeczy, które wydaje się, że się poprawiają – udało się nieco opanować inflację, choć zrobiono to kosztem zasiłków dla najuboższych i są ludzie, którzy znaleźli się w dramatycznej sytuacji. Pomijając kwestie gospodarcze, do oceny których potrzeba więcej czasu niż rok, to życie w Argentynie stało się nieznośne. Każdego dnia zastanawiamy się, co prezydent znów wymyśli. Jakie szykuje prowokacje skierowane do ludzi kultury, nauki, intelektualistów, w kwestii ochrony zdrowia, praw kobiet czy praw społeczności LGBT. Nie ma dnia, by nie pojawił się jakiś jego tweet, w którym atakuje przedstawicieli tych grup. Obrał sobie za cel kobiety. Przykładem niech będzie to, co się wydarzyło w Dzień Kobiet w Casa Rosada w Buenos Aires, czyli w siedzibie prezydenta. Jest tam pomieszczenie nazywane Salonem Kobiet, gdzie wiszą portrety słynnych i wpływowych Argentynek. 8 marca prezydent kazał je zdjąć i powiesić portrety mężczyzn. Kolejnym przykładem jest to, jak prezydent i jego otoczenie obchodzili Dzień Matki. Wykorzystali wówczas wizerunek kobiety w wojskowym mundurze z dwójką dzieci. To prowokacja, zwłaszcza że w Argentynie nie ma obowiązkowej służby wojskowej dla kobiet, jak ma to miejsce w Izraelu.
Ale chyba mogą wstępować do armii?
Oczywiście, można to w ten sposób tłumaczyć: są kobiety w wojsku. OK, ale wykorzystywać to jako typowy wizerunek matki? Tym bardziej w kraju, w którym wojsko odgrywało różną rolę w historii – była dyktatura, zamachy stanu i wojsko po prostu nie kojarzy się w Argentynie zbyt dobrze.
Wracając do mediów społecznościowych, to może być przytłaczające, kiedy już nie wiadomo, czy rozmawia się z prawdziwymi ludźmi, czy z zaprogramowanym narzędziem. Może złote czasy wolności, jaką dawał internet, mamy już za sobą?
Czasami myślę, że faktycznie może powinniśmy wszyscy, my, którzy jesteśmy w opozycji wobec rządu, wycofać się z mediów społecznościowych, zostawić to im, ich trollom, i przenieść życie poza internet. Problem w tym, że musielibyśmy to zrobić wszyscy solidarnie. Zostawić to im, niech tam sobie siedzą sami. Ale ponieważ jest to nierealne, abyśmy wylogowali się wszyscy naraz z sieci, naszym obowiązkiem jest tam trwać, wyrażać nasze zdanie i odkłamywać fake newsy.
Czy trudno jest pisać kolejne książki, kiedy w międzyczasie odpisuje się hejterom?
Bez wątpienia mnie to męczy, ale czy wpływa na moją twórczość? Z jednej strony tak, ale z drugiej strony w sieci dzieje się bardzo dużo rzeczy inspirujących. Trwam w mediach społecznościowych także ze względu na to, że mam poczucie obywatelskiego obowiązku, by tam być. Ludzie przyzwyczaili się już dawno temu, że wyrażam tam swoje opinie i jeślibym nagle zniknęła, mogliby poczuć się opuszczeni. A w moim kraju jest już i tak dość powodów, by zwykli ludzie poczuli się porzuceni. Jednak dziś i tak jestem o wiele mniej aktywna niż kiedyś. Koncentruję się tylko na tych bitwach, które uznaję za najważniejsze. Nie rozdrabniam się.
A czy wyrażając swoje opinie, bardzo wyraziste i na różne tematy, nie zniechęca pani części czytelników do swoich książek?
Czasem słyszę: „Po tym, co pani powiedziała, już nigdy pani książek nie przeczytam!”. Ale ja myślę, że to nieprawda, że taka osoba już od dawna mnie nie czyta. Nawet jeśli mam własne poglądy, to w prozie moje postacie wyrażają różnorodne opinie, niekoniecznie zgodne z moimi. Zatem czytając moje książki, taka osoba by wiedziała, że dopuszczam i dostrzegam różne poglądy. I mam na tyle dużo czytelników, że nie muszę przejmować się tym jednym, który nie podziela moich opinii. Odwołam się do postaci Stephena Kinga, który niezwykle bezpośrednio komunikuje swoje zdanie, choćby negatywne komentarze na temat Donalda Trumpa, był już parokrotnie blokowany na Twitterze, po czym wracał na ten portal. Myślę, że on nie traci czytelników z tego powodu. Przeciwnie, gdyby teraz zamilkł, straciłby tych odbiorców, którzy byli przyzwyczajeni, że zawsze przyjmował bezkompromisową postawę.
W pani najnowszej powieści „Czas much” wracamy do bohaterki z powieści „Twoja” sprzed 16 lat. Inés Pereyra jest teraz kilkanaście lat starsza, wychodzi z więzienia i zastaje zupełnie inny świat.
W „Twojej” Inés była kobietą absolutnie dostosowaną do swojego ówczesnego otoczenia. Była konserwatywna i gładko wchodziła w role dobrej żony i matki – podkreślam: role – jakie przydzielano kobiecie w świecie patriarchalnym. Po tych 16 latach wychodzi na wolność i widzi, że świat się zmienił. Zmieniło się społeczeństwo, zmieniła się Argentyna. Inne jest także miejsce kobiet. To jest świat, który Inés próbuje poznać i uczy się być kobietą w nowej rzeczywistości.