Jacek Dubois: SLAPP jest zły, ale zniesławianie też

Fałszywa informacja w obiegu publicznym staje się groźniejsza od kradzieży.

Publikacja: 10.07.2024 04:31

Jacek Dubois: SLAPP jest zły, ale zniesławianie też

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Po złożeniu w imieniu klienta prywatnego aktu oskarżenia przeciwko dziennikarzowi o zniesławienie poszedłem na spotkanie, na którym byli przedstawiciele czwartej władzy. Pytali, dlaczego stanąłem po stronie osoby, która chce doprowadzić do skazania dziennikarza, przyczyniając się w ten sposób do ograniczania wolności słowa i zakładania kagańca mediom. Oczywiście mógłbym odpowiedzieć, że każdy ma prawo do korzystania z pomocy adwokata, a adwokat nie ma prawa odmówić takiej pomocy, jednak to byłaby ucieczka od tematu zasadniczego. Dlatego wytłumaczyłem, że dziennikarz ów napisał nieprawdę i nie sprawdzając podanych informacji, wszedł w oczywistą kolizję z prawem prasowym, narażając pomówionego na poważne nieprzyjemności. Gdy natomiast zostały mu przedstawione dowody, że jego artykuł zawiera fałsz, odmówił przeprosin, bo naraziłyby na szwank jego reputację dziennikarską.

Utopić w pozwach

Piszę o tym, ponieważ Ministerstwo Sprawiedliwości zasygnalizowało, że podejmuje prace mające wyeliminować z kodeksu karnego przestępstwa zniesławienia, co ma zapobiegać tłumieniu krytyki prasowej, jak również służyć wprowadzaniu dyrektywy Parlamentu Europejskiego w sprawie ochrony osób, które angażują się debatę publiczną, przed roszczeniami oczywiście bezzasadnymi lub stanowiącymi nadużycie postępowania sądowego.

Czytaj więcej

Maciej Zaborowski: "Reniferek". Takie rzeczy to tylko w Ameryce?

Mowa o zjawisku tzw. SLAPP-ów, czyli masowo wnoszonych pozwów czy aktów oskarżenia mających tłumić debatę publiczną. Ocenia się, że w ostatnich latach Polska stała się liderem tego typu aktywności, a celem zasypywania przedstawicieli mediów pozwami było nawet nie uzyskiwanie wyroków niekorzystnych dla dziennikarzy i wydawców, ale zniechęcanie ich do zajmowania się tematami niewygodnymi dla podmiotów stosującymi taką linię obrony. Wytaczane powództwa zabierają czas pozwanym, wymagają nakładów na obronę, co może skutecznie zniechęcić do krytyki podmiotów dysponujących dużymi możliwościami finansowymi.

Opisane działania polegające na składaniu dziesiątek często niczym nie uzasadnionych pozwów oczywiście służyły ograniczaniu krytyki dziennikarskiej i wolności słowa i systemowe przeciwdziałanie taki praktykom służy obronie tych wartości. Jest jednak również druga, strona tego medalu: dziennikarze w swoich publikacjach nadużywają wolności słowa, działając wbrew regułom prawa prasowego, a w krańcowych sytuacjach wręcz na zlecenie, w celu zdyskredytowania określonego podmiotu w oczach opinii publicznej.

Zostanie w tyle głowy

Żyjemy w czasach błyskawicznego obiegu informacji i bezpośrednio po jej podaniu odbywa się w trybie doraźnym sąd opinii publicznej. Słysząc informacje przekazywane przez media, zakładamy, że są one prawdziwe i błyskawicznie wydajemy werdykt. Usłyszawszy, że jakaś firma działa nieetycznie, możemy podjąć decyzję, że nie będziemy kupować jej produktów ani korzystać z jej usług.

Nawet gdy informacja ta zostanie zdementowana, uznamy, że i tak coś było na rzeczy, a w naszej podświadomości zostanie, że mamy nie korzystać z usług tego podmiotu. W skali dużego przedsiębiorstwa jedna fałszywa informacja jest w stanie wywołać wielomilionowe straty, a nawet wyeliminować dany podmiot z rynku. Fałszywa informacja w obiegu publicznym staje się groźniejsza od kradzieży, a na rynku pojawiają się ludzie gotowi rzucać fałszywe oskarżenia.

Państwo obowiązane jest zatem zapewnić nie tylko wolność słowa, ale także ochronę przed jej nadużyciem, czyli doprowadzić do tego, by w świadomości społecznej takie zachowania się nie opłacały. Konsekwencja w postaci sprawy karnej o zniesławienie taką funkcję częściowo spełniała, zaś depenalizacja tego przestępstwa spowoduje, że odpowiedzialność pozostanie jedynie cywilna. Pytanie, czy obecnie może ona takie zadanie spełnić, gdy z orzecznictwa wynika, że wysokość zadośćuczynienia nie może być odwetem i nie może prowadzić do bankructwa wydawcy, zaś zasądzane odszkodowanie w żadnej ze znanych mi spraw nie pokryło realnej straty.

Ochroną jest czas

Dodatkowo postępowania sądowe idące w lata nie dają pokrzywdzonym realnej ochrony. Obecnie państwo, starając się zapewnić konstytucyjną wolność słowa, nie daje równocześnie realnej obrony przed jej nadużyciem. Bez prawa do rozstrzygnięcia sprawy w terminie mogącym zapobiec szkodzie, są tego prawa praktycznie pozbawieni. W takiej rzeczywistości wyeliminowanie jedynej realnej gwarancji ochrony przed zawodowymi oszczercami, jakim była możliwość ścigania ich przed sądem karnym, to w istocie zachęta do godzenia w czyjeś dobre imię. Jestem ostatni, który byłby za skazywaniem dziennikarzy za naruszenie wolności słowa, do czego by doszło w ramach publicznej debaty, przy stosowaniu reguł prawa prasowego, jednak nie miałbym żadnych oporów, żeby wyrok karny zapadł wobec osób udających dziennikarzy, a zajmujących się zawodowo dyskredytowaniem innych. Tak samo jak wolne media były atakowane SLAPP-ami, tak samo reżimowe media z nadużyciem wolności słowa systemowo atakowały obywateli.

Jeśli państwo zamierza zdepenalizować zniesławienie, powinno zapewnić obywatelom alternatywną skuteczną obronę. Prawo wyborcze wprowadziło tzw. procesy wyborcze dające możliwość rozstrzygania sporów w trakcie kampanii wyborczej w ciągu dwudziestu czterech godzin. System zadziałał, a zatem szybkie rozstrzyganie sporów jest możliwe. Ową alternatywną gwarancją dla obywateli mogłoby być wyznaczenie sądom maksymalnego czasu na rozstrzyganie spraw o ochronę dóbr osobistych z urealnieniem reguł ustalania wysokości zadośćuczynienia.

W trakcie sprawy o zniesławienie rozmawiałem z obrońcą oskarżonego o ewentualnej ugodzie. Stwierdził, że klient nie jest zainteresowany, bo wyrok i tak będzie symboliczny, zatem ugoda nie ma sensu.

Stworzyliśmy system prawny nieprzeciwdziałający skutecznie nadużywaniu wolności słowa, dlatego zastanawiam się, czy pilniejsze jest stworzenie gwarancji dla wolności słowa czy barier przeciw jej nadużywaniu.

Autor jest adwokatem, sędzią Trybunału Stanu

Po złożeniu w imieniu klienta prywatnego aktu oskarżenia przeciwko dziennikarzowi o zniesławienie poszedłem na spotkanie, na którym byli przedstawiciele czwartej władzy. Pytali, dlaczego stanąłem po stronie osoby, która chce doprowadzić do skazania dziennikarza, przyczyniając się w ten sposób do ograniczania wolności słowa i zakładania kagańca mediom. Oczywiście mógłbym odpowiedzieć, że każdy ma prawo do korzystania z pomocy adwokata, a adwokat nie ma prawa odmówić takiej pomocy, jednak to byłaby ucieczka od tematu zasadniczego. Dlatego wytłumaczyłem, że dziennikarz ów napisał nieprawdę i nie sprawdzając podanych informacji, wszedł w oczywistą kolizję z prawem prasowym, narażając pomówionego na poważne nieprzyjemności. Gdy natomiast zostały mu przedstawione dowody, że jego artykuł zawiera fałsz, odmówił przeprosin, bo naraziłyby na szwank jego reputację dziennikarską.

Pozostało 86% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian