Mariusz Hassa, przedstawiciel Naczelnej Rady Adwokackiej w Radzie Nieodpłatnej Pomocy Prawnej (NPP), przytacza realia wsparcia. Obecnie kwota bazowa na utrzymanie jednego punktu NPP wynosi 5,5 tys. zł. Po odliczeniu przez powiat wydatków na jego utrzymanie (prąd, ogrzewanie, papier itp.) zostaje ok. 5 tys. zł na wynagrodzenia. W tygodniu jest pięć dyżurów po cztery godziny, jeden dyżurujący prawnik dostanie więc ok. 1 tys. zł miesięcznie. Po odliczeniu podatków zostaje z tego 678 zł, co daje stawkę godzinową 42,5 zł. W punktach prowadzonych przez organizacje pozarządowe, gdzie pełnomocnicy są tylko podwykonawcami, kwota brutto jest jeszcze niższa (ok. 850 zł).
– W trakcie jednego dyżuru adwokat może udzielić czterech, a nawet więcej porad, więc cena jednej wynosi mniej niż 50 zł, znacząco zatem odbiega od ceny w prywatnej kancelarii [która obecnie wynosi średnio ok. 250 zł – dop. autora] – mówi mec. Hassa.
Czytaj więcej
System nieodpłatnej pomocy prawnej jest potrzebny, ale jego dzisiejszy schemat kończy się często wprowadzaniem w błąd osób, które z niego korzystają.
Dodaje, że osoba, która chce zostać doradcą obywatelskim, musi przejść kurs, a ten kosztuje 3999 zł. Adwokaci oraz radcowie prawni nie są ustawowo zwolnieni z tego obowiązku. Do tego dochodzą coroczne kursy doszkalające, a wielu pełnomocników przechodzi także kurs mediacji (a to dodatkowe koszty). Ponadto w punktach pracuje się często w godzinach, w których zwykle odbywają się rozprawy sądów.
Koszty dojazdów
Rosnące koszty życia przy niezmiennych stawkach za pracę w punkcie NPP przekładają się na spadek chętnych prawników, przynajmniej w niektórych izbach. Przykładowo w Okręgowej Izbie Radców Prawnych w Bydgoszczy w zeszłym roku było 100 chętnych, a w tym tylko 75 (czyli o jedną czwartą mniej).