Agnieszka Lisak: Kredki w cenie prądu

Nie sądzę, że obecna władza poradzi sobie z korupcją.

Publikacja: 24.01.2024 02:00

Agnieszka Lisak: Kredki w cenie prądu

Foto: Adobe Stock

Antykorupcja – królik wyciągany z kapelusza przed wyborami przez każdą z partii politycznych. Prawdziwy rarytas mający jednać serca wyborców i zaskarbiać ich głosy. Ma to do siebie, że tak jak szybko się pojawia, równie szybko znika. Istny iluzjonistyczny cud godny Davida Copperfielda.

Jesteśmy narodem bezbronnym w zderzeniu z korupcją, nie mamy właściwych wzorców ani tradycji. W latach 1939–1989 żyliśmy w trudnych czasach, w których trzeba było kombinować, by żyć w miarę normalnie. Kombinowali więc wszyscy i wszędzie. W konsekwencji wielu nadal wierzy, że przysłowiowe cwaniactwo (przepraszam za dosadność) jest cnotą. W wielu urzędach powodem oburzenia nie jest to, że naczelnik ustawia przetargi i wyprowadza pieniądze z państwowej instytucji, ale to, że pracownik śmiał napisać donos. W konsekwencji podwładny traci pracę, przełożony zostaje.

Sami sobie zgotowali ten los…

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że po transformacji ustrojowej, która nastąpiła w 1989 r., nikt nie wykazał wystarczającej determinacji, by ukarać ludzi, którzy zaprzedali duszę antydemokratycznej władzy, by wypalić zło rozżarzonym żelazem. A to niestety coraz bardziej się rozrasta. Gdy patrzę na symboliczne wyroki sądowe w sprawach korupcyjnych, mam wrażenie, że nasz wymiar sprawiedliwości wciąż żyje w świecie kradzionych telewizorów i rowerów. Na bezwzględną karę pozbawienia wolności skazać można uzależnionego od alkoholu mężczyznę, który ukradł rower, ale nie prezydenta miasta czy ministra w białym kołnierzyku, któremu przecież tak dobrze patrzy z oczu. Prawie za „sukces” mojej kancelarii uznawałam, gdy w końcu udało się doprowadzić do skazania sprawcy w kilkumilionowej sprawie. Dostał karę pozbawienia wolności w zawieszeniu, i w prezencie zwolnienie od kosztów sądowych. Po ogłoszeniu wyroku zadawałam sobie pytanie, gdzie tu jest element kary? Do dnia dzisiejszego nie znalazłam na nie odpowiedzi.

Niestety nie zmienimy ludzkiej natury, jeżeli nie zaczniemy z najwyższą surowością karać za korupcję, w tym tę polityczną. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby po 1989 r. poważnie potraktowano to zjawisko, gdyby obecna ekipa rządząca, która przecież była już raz u władzy, zechciała się z nim zmierzyć, nie mielibyśmy w kraju takiego bałaganu jak obecnie. Przez tyle lat nikt ludzi nie nauczył ani prawa, ani prawości.

Lata niszczenia demokracji

Ubolewam nad niszczeniem demokracji przez ostatnie osiem lat, nad naruszaniem niezawisłości sądów, ale z drugiej strony mam wrażenie, że symbolicznymi wyrokami w zawieszeniu w sprawach korupcyjnych sędziowie sami sobie zgotowali ten los, utwierdzając społeczeństwo w poczuciu bezkarności. A niestety od nieukaranej korupcji gospodarczej do korupcji politycznej, do sprzedawania swoich głosów na sejmie (jak w XVII w.), do zaprzedawania duszy diabłu jest tylko jeden krok.

Po wyborach czas wyrzucić królika

Przez osiem lat w mediach nieustannie słuchaliśmy o wyprowadzaniu pieniędzy z państwowych spółek i instytucji. Zapewniano nas, że wszystkie tłuste koty zostaną wyrzucone na śmietnik historii wraz z kuwetami. Niestety coraz mniej w to wierzę. Walka z korupcją to ciężka systemowa praca u podstaw, przygotowanie sędziów i prokuratorów do ścigania przestępstw gospodarczych, do czytania dokumentacji finansowej podmiotów, do poznania mechanizmu wyprowadzania pieniędzy. To wyuczenie rzeszy członków rad nadzorczy zasad przeprowadzania kontroli.

Niestety do dziś pokutuje przekonanie znajdujące wyraz w ustawie, że by zostać członkiem rady nadzorczej spółki Skarbu Państwa, wystarczy: posiadać stopień naukowy doktora nauk ekonomicznych, prawnych, technicznych, tytuł zawodowy radcy prawnego, adwokata... Tylko że osób tych na studiach nikt nie uczy rzetelnej kontroli, tj. mechanizmów wyprowadzania pieniędzy z podmiotów i walki z korupcją. Jaka jest świadomość członków rad nadzorczych w spółkach Skarbu Państwa, najlepiej świadczy przypadek znajomego mi adwokata, który przywoził z posiedzeń rady prezenty. Gdy przychodziłam do niego z wizytą, z dumą otwierał szafę i pokazywał swoje trofea: kredki ołówkowe, misio Zdzisio, latareczka, naklejeczka, czapeczka, garnuszek, dzbanuszek itp. itd. Patrzyłam na to i nie mogłam wyjść ze zdumienia, na co w państwowych spółkach wydaje się pieniądze.

Sprawa była tym poważniejsza, że była to spółka energetyczna, czyli taka, w której każdy niepotrzebnie kupiony miś Zdziś zostanie nam doliczony do ceny prądu. Nie mogłam wyjść ze zdumienia, że dorosły adwokat cieszy się jak dziecko na widok kredek ołówkowych kupionych z pieniędzy spółki, której wydatki powinien kontrolować. Historia i śmieszna, i smutna, ale też pokazująca, jaki jest poziom nadzoru nad państwowym majątkiem. Zapewniam, że w urzędach nie jest lepiej.

Przy okazji opisywanej tu sytuacji zastanawiam się, czy kiedyś przed kolejnym bezrefleksyjnym zatwierdzeniem podwyżki cen prądu ktoś wpadnie na pomysł, by w spółce przeprowadzić najpierw audyt i przyjrzeć, na co wydawane są w niej pieniądze.

To, co anormalne, staje się codziennością

W walce z korupcją i w naprawianiu kraju za bezcenne należy uznać ludzi pracujących w spółkach i urzędach, którzy na co dzień są świadkami nieprawidłowości: ustawiania przetargów, niepotrzebnego zatrudniania członków rodzin, wyprowadzania pieniędzy za pomocą niepotrzebnych umów (np. analiz, ekspertyz, konsultingu…). Należałoby w końcu dać dojść im do głosu, stworzyć bezpieczną ścieżkę przepływu informacji. Często boją się stracić pracę, sygnalizować, co widzą. Często nie wiedzą, z kim mieliby rozmawiać, więc milczą, przywykają do sytuacji. To, co anormalne, staje się codziennością, niemal zasadą.

Instytucje kontrolne, które niczego nie kontrolują

Tak dziś wygląda nasze państwo, sparaliżowane dodatkowo brakiem przepływu informacji. Instytucje kontrolne, które niczego nie kontrolują, rady nadzorcze, które niczego nie nadzorują, a do tego posłowie oderwani od rzeczywistości. Wielu z nich pomimo że zgodnie z Konstytucją RP są reprezentantami narodu, utrzymuje jedynie pozorny kontakt z wyborcą. W zbyt wielu biurach nikt nie odbiera telefonów, nie odpisuje na e-maile, a czasem nawet trudno w internecie znaleźć ich adres.

Zastanawiam się, czy pan Donald Tusk (na którego zresztą głosowałam), ma świadomość, że podobnie w biurze jego partii od tygodni nikt nie odbiera telefonów i nie odpowiada na e-maile. To spore rozczarowanie. Czuję się jak wyborca, który był potrzebny, gdy trzeba było oddać głos. Zastanawiam się, skąd obecna władza zamierza czerpać informację o tym, co jest do zmiany w naszym kraju i jak to zrobić. A jest do zmiany wszystko.

Z gazet?

Będziemy zatem czekać na śmierć kolejnego dziecka zakatowanego przez ojca, na kolejne wyprowadzenie ze spółki Skarbu Państwa milionów, by ktoś w świetle jupiterów dostrzegł problem (na chwilę)? Panie premierze, źle się dzieje w państwie duńskim, cytując Szekspira. Jest gorzej niż pan myśli. I mam wrażenie, że wiedzą o tym wszyscy obywatele poza miłościwie panującą władzą. Ale skąd niby ma wiedzieć, skoro przeciętny obywatel nie ma z nią kontaktu.

Nie ukrywam, że z pewnym zniecierpliwieniem zaczynam oglądać Fakty TVN, kiedy kolejny dzień z rzędu słyszę o in vitro, sprzedawaniu wiz, parach jednopłciowych. Zmiany w tym przedmiocie bez wątpienia są potrzebne, ale w tym kraju jest jeszcze tysiące innych spraw do naprawienia. Społeczeństwo czeka na reformy, tymczasem – mam wrażenie – obecna władza zaczyna żyć swoim własnym życiem oraz ideą walczenia z PIS.

Potrzebne procedury zarządcze

I obawiam się, że jeżeli w kraju nie dojdzie do wprowadzenia profesjonalnych procedur zarządczych tak jak w porządnie zarządzanej firmie, do delegowania kompetencji przez premiera, wymagania i rozliczania ministrów, to znów obudzimy się w państwie rządzonym przez jednego człowieka. Może i chcącego dobrze, pracującego 20 godzin na dobę, ale jednocześnie takiego, który po czterech latach swojej kadencji odkryje, że niczego nie zdążył zreformować.

Autorka jest radcą prawnym

Antykorupcja – królik wyciągany z kapelusza przed wyborami przez każdą z partii politycznych. Prawdziwy rarytas mający jednać serca wyborców i zaskarbiać ich głosy. Ma to do siebie, że tak jak szybko się pojawia, równie szybko znika. Istny iluzjonistyczny cud godny Davida Copperfielda.

Jesteśmy narodem bezbronnym w zderzeniu z korupcją, nie mamy właściwych wzorców ani tradycji. W latach 1939–1989 żyliśmy w trudnych czasach, w których trzeba było kombinować, by żyć w miarę normalnie. Kombinowali więc wszyscy i wszędzie. W konsekwencji wielu nadal wierzy, że przysłowiowe cwaniactwo (przepraszam za dosadność) jest cnotą. W wielu urzędach powodem oburzenia nie jest to, że naczelnik ustawia przetargi i wyprowadza pieniądze z państwowej instytucji, ale to, że pracownik śmiał napisać donos. W konsekwencji podwładny traci pracę, przełożony zostaje.

Pozostało 90% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian